Małgorzata Szumowska – niepokorne dziecko polskiej kinematografii

Małgorzata Szumowska

Jej filmy najczęściej opatrzone są etykietą „kontrowersyjne”. Wywołują emocje i dyskusje, dzieląc krytyków i widzów na całym świecie. Małgorzata Szumowska niewątpliwie jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich reżyserek młodego pokolenia.

24 lutego 2018 r. Małgorzata Szumowska odbiera na Festiwalu Berlinale Srebrnego Niedźwiedzia za swój najnowszy film „Twarz”. Trzy lata wcześniej otrzymuje tę samą nagrodę za „Body/Ciało”. W wywiadzie dla Stowarzyszenia Filmowców Polskich śmieje się, że te obrazy to dwie pierwsze części „cielesnej” trylogii.

Feminizm ma w genach

Podczas odbierania statuetki nie jest jednak skora do żartów. Na fali ruchu #MeToo i ujawnionych w środowisku filmowym skandali, wygłasza manifest feministyczny. Ma ku temu powody. Wielokrotnie obserwuje bowiem, jak w środowisku filmowym sprowadza się kobiety do obiektów seksualnych. Sama w niewielkiej skali doświadcza tego podczas studiów w łódzkiej filmówce, kiedy, jak twierdzi, dostaje lepsze oceny za ładne nogi. Choć wtedy jeszcze nie budzi to jej sprzeciwu. Dopiero po latach rodzi się w niej złość, zwłaszcza gdy pod jej adresem padają sugestie, że karierę zawdzięcza swojej urodzie. Ona zna jednak swoją wartość i reguły rządzące światem filmu – wdzięk i flirt na bankiecie nie wystarczą, aby osiągnąć sukces. – Musiałam zawsze robić więcej niż koledzy, żeby zdobyć taką samą pozycję jak oni. I wydaje mi się, że jako reżyserka osiągnęłam więcej niż wielu mężczyzn. Dużo większym kosztem, nakładem pracy, pielęgnując własną dumę – że jestem taka niesamowicie mocna, nie do złamania – wyznaje w wywiadzie dla Onetu.

Mówi o sobie „natural born feministka”. To, co wiele kobiet musi w sobie wypracować, jej przychodzi z dużą łatwością. – Czytałam kiedyś tekst Magdaleny Środy na temat kursów samoobrony dla kobiet. Pokazywano tam kobietom, że też mogą uderzyć. Środa pisała o wyzwoleniu agresji, o czymś, co zostało kobietom odebrane. Dopiero gdy przeczytałam ten tekst, uświadomiłam sobie, że ja nigdy nie miałam takiego problemu – wyznaje w wywiadzie-rzece pt. „Szumowska. Kino to szkoła przetrwania”. Mieszkanie na osiedlu nauczyło ją podwórkowych bójek z kolegami, luźne wychowanie i panująca w domu atmosfera artystycznej bohemy poczucia wolności i niezależności. Dorastała w domu, w którym panował wieczny chaos, nieznane były zakazy i ograniczenia. – Właściwie nie miałam przeciwko czemu się buntować – przyznaje w tym samym wywiadzie-rzece. Dopiero po latach uświadomi sobie, jak negatywny wpływ miało to zarówno na nią, jak i jej twórczość.

Przepracowywanie przeszłości

Ojcem reżyserki był Maciej Szumowski dziennikarz i twórca filmów dokumentalnych, matką – znana pisarka Dorota Terakowska. Oboje obracali się w środowisku inteligenckim, co sprawiło, że w ich domu często gościli wybitni przedstawiciele świata kultury, wśród nich Wisława Szymborska, Czesław Miłosz czy ks. Józef Tischner. Gdy przychodzili, Małgośka chowała się pod stołem i przysłuchiwała toczonym rozmowom. Robiła to raczej z dziecięcej ciekawości, niż zainteresowania znanymi gośćmi, gdyż jako dziecko nie zdawała sobie sprawy z tego, kim oni są. Z tego powodu nigdy nie uznawała swojego domu za wyjątkowy.

Szumowska niechętnie wraca dziś pamięcią do czasów dzieciństwa i wczesnej młodości. Kraków napawa ją przerażeniem, myśl o matce i ojcu budzi w niej ukłucie żalu, którego źródeł nie do końca potrafi wytłumaczyć. Na jej relacje z rodzicami złożyło się wiele sprzeczności, choćby zachowanie mamy, która z jednej strony dbała o jej rozwój intelektualny – podsuwała lektury, w efekcie czego Szumowska do dwudziestego roku życia przeczytała większość najważniejszych dzieł klasyki literatury polskiej i światowej. Z drugiej strony wywoływała w Małgośce kompleksy, powtarzając jej często, że jest zbyt gruba. Stało się to później przyczyną jej problemów z odżywianiem i drastycznych prób odchudzania.

Reżyserka, próbując rozliczyć się z przeszłością po śmierci rodziców, kręci „33 sceny z życia” – autobiograficzny film o doświadczeniu śmierci najbliższych. Początkowo co prawda próbuje zaprzeczać związkom filmowej historii z jej życiem, ślady są jednak nazbyt wyraźne, aby udało się je zatuszować: choroba i odejście rodziców głównej bohaterki, jej rozstanie z mężem.

W czasie gdy Dorota Terakowska zmaga się z rakiem, Szumowska przeżywa kryzys w małżeństwie z Michałem Englertem, zakończony ostatecznie rozwodem. Na początku 2004 r. żegna swoją matkę, a niecały miesiąc później odchodzi jej tata. – Myślę, że ojciec, kiedy wrócił do tego pustego mieszkania po szpitalu, bo sam też w szpitalu wylądował, wiedział, że to już nie ma sensu. To było czuć. No bo co on by tam mógł ze sobą zrobić? Bez matki. Dla mnie to było oczywiste, że on umrze – przyznaje w wywiadzie-rzece „Szumowska. Kino to szkoła przetrwania”. Relacja pomiędzy ojcem i matką determinuje spojrzenie Szumowskiej na model rodziny. – Moi rodzice zawsze przedstawiali rodzinę jako coś najważniejszego, chociaż przecież nie byli konwencjonalni. Wniosek, do którego doszłam teraz, jest taki, że bez względu na to, jaka rodzina jest, zawsze będzie pułapką. Bo zawsze na pewnym etapie pojawia się wypalenie albo brak relacji z partnerem, albo zbytnie skupienie się na dziecku, znudzenie – mówi w wywiadzie dla Wysokich Obcasów. Receptą dla niej jest znalezienie wśród bliskich wolnej przestrzeni dla siebie i swoich pasji, zachowanie wolności i niezależności.

Artystyczna wolność

Śmierć rodziców wyzwala w Szumowskiej artystyczny potencjał. Reżyserka uświadamia sobie, że dana jej swoboda, stała się paradoksalnie zniewoleniem. Jej filmom brakuje autorskiej ekspresji i emocji. Muszą to zauważać także polscy krytycy, bo pierwsze obrazy reżyserki nie spotkają się w kraju z przychylnym przyjęciem. Odnoszą za to sukces za granicą. Nakręcona jeszcze na studiach etiuda „Cisza” zdobywa liczne europejskie nagrody i znajduje się na liście 14 najlepszych filmów w historii łódzkiej filmówki. Podobnie duży entuzjazm budzi także jej pierwszy obraz fabularny „Szczęśliwy człowiek” oraz „Ono”, którego scenariusz zainspirował Dorotę Terakowską do napisania powieści o tym samym tytule.

W Polsce dopiero „33 sceny z życia” spotykają się z uznaniem, a kino Szumowskiej zostaje wnikliwiej analizowane. Niewygodne i bezkompromisowe dzieli krytyków i wywołuje kontrowersje. Jego twórczyni czerpie pełną garścią ze zjawisk współczesnej rzeczywistości, choć za jej filmowymi opowieściami kryją się zawsze doświadczenia uniwersalne: miłość, samotność, trauma, śmierć. Podejmowane przez nią tematy budzą emocje, bo w społecznej świadomości uchodzą za marginalne i odbiegające od normy, jak przedstawiona w filmie „W imię…” historia homoseksualnego księdza. – Czytałam w gazecie historię o młodym mężczyźnie, który zabił księdza i nikt nie wie dlaczego. Zagadka jest niewyjaśniona do dziś, czy był między nimi związek, czy doszło do nadużyć? – mówiła podczas przygotowań do filmu.
To niejedyny przypadek, kiedy codzienna prasa jest dla Szumowskiej źródłem inspiracji. Wiadomości w mediach stają się zaczynem historii, która przetworzona przez wyobraźnię reżyserki zyskuje własne życie i biegnie odmiennym torem niż rzeczywistość. Tak było też w przypadku jej ostatniego filmu „Twarz”. Pomysł na fabułę dostarczył przypadek mężczyzny, któremu po ciężkim wypadku na budowie została przeszczepiona twarz – była to pierwsza tego typu operacja wykonana w celu ratowania życia. Ten fakt zainspirował Szumowską nie tyle do opowiedzenia o tym medycznym wyczynie, ile o trudnej relacji bohatera ze społeczeństwem i najbliższymi po operacji. W rozmowie z Onetem reżyserka zastrzegła jednak: – Jego historia jest inna niż w filmie, bo wiele osób mu pomogło. Poza tym to nie jest film o nim. To był tylko punkt wyjścia. Szumowska osadza akcję filmu na polskiej prowincji, w której, jak w lustrze odbija się polska mentalność, brak tolerancji, otwartości, wewnętrzne podziały. Nie brakuje w tym obrazie ironii, delikatnej prześmiewczości, która podoba się i jest dobrze rozumiana za granicą, ale silnie krytykowana w Polsce. „Twarz” budzi u nas oburzenie i staje się przyczynkiem do ożywionych dyskusji.

O tym, że Szumowska lubi szokować, przypominają jej wcześniejsze filmy. Dość przypomnieć wspomniane już „W imię…” czy „Sponsoring”, w którym reżyserka przedstawia problem prostytucji wśród francuskich studentek. Szumowska buduje świat pełen perwersji i niebezpiecznych zachowań seksualnych, który przepuszcza przez spojrzenie dziennikarki Anne (Juliette Binoche). „Sponsoring” dzieli, wydawałoby się bezpruderyjne francuskie społeczeństwo i dzięki temu szybko zyskuje rozgłos. I choć ten film nie jest, jak przyznaje Szumowska, jej najlepszym artystycznie dziełem, to otwiera jej wiele drzwi w świecie filmu. Czy uda jej się wykorzystać tę szansę? Jej ostatnie sukcesy wskazują, że z całą pewnością jest na dobrej drodze.

Oceń ten artykuł

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *