Za chuda, za gruba – czyli jaka?

płaski brzuch

Ciało – dom dla duszy, narzędzie działania, esencja bycia sobą. Ile ludzi, tyle teorii dotyczących funkcji ludzkiego ciała. Jak jednak byśmy go nie traktowali, musimy przyznać, że w od pewnego czasu to ono stoi w centrum zainteresowań większości ludzi, nas jako społeczeństwa.

Ciało staje się nie tyle narzędziem komunikacji, ale sensem życia jako takiego. Dbamy o nie ile sił, staramy się dopasować je do wymogów obowiązujących w dzisiejszym świecie – często nierealnych i dopracowanych komputerowo.

Ładny przedmiot pożądania

Skupienie na cielesności sprowadza nas często do roli obiektu, ładnie wyglądającego przedmiotu – czegoś, co nadaje wnętrzu estetycznego polotu. Ten problem dotyczy głównie kobiet, choć coraz częściej ofiarą takiego uprzedmiotowienia padają także mężczyźni. Wymogi odnośnie do ich ciała są jednoznaczne – widoczne mięśnie, wysoki wzrost, szczupła, ale rozbudowana sylwetka. Jeśli zaś idzie o panie, wymagania są niezwykle zmienne i niejednoznaczne. Nie tak dawno absolutnym ideałem piękna była Marilyn Monroe – o pełnym biuście, wąskiej talii i wyraźnie zarysowanej linii bioder. Taka sylwetka krótko później określana była jako „pulchna”, a prym wiodły chude, często wręcz chorobliwie, modelki wybiegowe.

Kanon piękna wyznaczała Kate Moss, którą w branży nazywano „heroin chic”. Niezwykle szczupła sylwetka, blada skóra, wystające kości i sińce pod oczami – tak wyglądały wtedy gwiazdy, idolki dziewczyn i kobiet na całym świecie. Modelki na długo wyznaczyły drogę, którą podążałyśmy by być pięknymi. Wysokie i szczupłe, z nogami niemal od nieba sprawiały, że przeciętna Polka, która – według badań – ma dzisiaj około 165 cm wzrostu i waży 68 kg, wychodziła na zaniedbaną grubaskę. Dzisiaj sytuacja zaczyna trochę ewoluować. Na wybiegach coraz więcej modelek z biustem, na okładce „Vogue” – modelka size plus, na portalach modowych – Kim Kardashian z ogromnych rozmiarów pośladkami. A obok nich wciąż chude i piękne modelki wybiegowe. I jak tu nie zwariować?

Wpisać się w schemat

Piękno jest czymś względnym i przecież każda z nas doskonale o tym wie. Jednemu podoba się duża pupa, innym – większe piersi, a jeszcze inni zachwycają się dziewczynami o chłopięcej budowie. Każdy ma swój ideał, każdy lubi coś innego. Skąd więc w nas ta niepojęta potrzeba dopasowywania się do medialnych ideałów? Ideałów, które – zaznaczmy – najczęściej są efektem pracy chirurgów lub programów komputerowych. A najczęściej jednego i drugiego. Dopóki będziemy swoja atrakcyjność oceniać przez pryzmat obrazu z telewizora, dopóty nie zaakceptujemy samych siebie. Nawet najpiękniejsze kobiety mają kompleksy, nawet Anja Rubik o nogach do nieba, nawet Magdalena Frąckowiak o cudownej twarzy i nawet Kendall Jenner o wyglądzie księżniczki. Wszystkie one w ciszy swoich milionowych apartamentów myślą o pryszczu, który wyskoczył im na nosie, o krzywych zębach i fałdce na brzuchu. Gwarantuję.

Piękno – kapryśny przyjaciel

Zwątpienie w samego siebie, w swoją atrakcyjność jest normalne. Każdej z nas się to przytrafia i nie ma w tym niczego złego. Do chwili, w której nie układamy swojego życia według urodowego zegara. Do momentu, w którym nie idziemy do chirurga plastycznego ze zdjęciem ulubionej celebrytki, wskazując na jej biust z błagalnym wzrokiem i deklaracją: „chcę”. Bo piękno jest bardzo kapryśnym przyjacielem, który – jak zostało wskazane powyżej – z sezonu na sezon ma inną najlepszą koleżankę. Grubość i chudość, jak się zdaje, dawno powinny przestać być cezurami wyznaczającymi naszą atrakcyjność. Tam, gdzie ktoś zachwyca się chudością, tam znajdzie się kilka osób zakochanych w krągłościach. I na odwrót. Bo ile ludzi, tyle gustów.

Piękno odmienności

Nie da się więc całe życie podbiegać nerwowo w stronę aktualnych trendów wizerunkowych. Trudno wyobrazić sobie egzystencję podyktowaną chęcią podążania za tym, co aktualnie określa się mianem „piękna”. Bo dziś może to być szpara między udami, a jutro – pulchna pupa; dzisiaj – mały biust, jutro – bardzo duży. Każdy z nas jest inny i to w tej inności powinniśmy szukać spełnienia. Stworzyć własny obraz piękna, piękna rodem z naszego „ja”. W dzisiejszym świecie, w którym tak chude modelki, jak i pulchne celebrytki robią furorę w magazynach mody, wydaje się to wyjątkowo proste.

Jednak nie jest, co widać idealnie na przykładach zaczerpniętych z internetu. Kylie Jenner, jedna z rodziny Kardashian-Jenner, potentatów celebryckości, w wieku kilkunastu lat przeszła tyle operacji plastycznych twarzy (i raczej nie tylko), że dziś wygląda zupełnie inaczej niż jeszcze kilka lat temu. Dziewczyna szybko zyskała ogromną popularność i prawdziwą masę oddanych fanek, które zrobią wiele by wyglądać jak ona. Pełne usta, wymodelowana twarz, doskonały nos – wszystkie one są efektem pracy chirurgów, którzy sprawili, że dzisiaj młodziutka Kylie nie tylko nie wygląda na swój wiek, ale przypomina raczej czterdziestolatkę – nie kogoś, kto dopiero skończył osiemnastkę. W dodatku do złudzenia przypomina swoją starszą siostrę Kim. Bardziej trzeźwa część społeczności internautów szybko podłapała możliwość żartu i zauważyła, że najpewniej nad ich wyglądem pracował ten sam chirurg. Ten sam, do którego dzisiaj setki tysięcy młodych dziewczyn ustawiają się w kolejkach po nowy wizerunek. Czy czeka nas atak klonów?

Miejmy nadzieję, że nie. Bo gdzieś obok tej maintreamowej pogoni za sztucznym pięknem stoi Lena Dunham. Młoda artystka, twórczyni hitowego serialu „Girls”, z dumą prezentuje na okładkach największych magazynów swoje pulchne uda, cellulitis i fałdki na brzuchu. I mówi, że kocha swoje ciało, że wszystkie jesteśmy piękne i że włosy pod pachami albo tłuszcz na plecach to NORMALNE zjawiska. Coraz więcej dziewczyn i kobiet jej wierzy.

Oceń ten artykuł

Polecane:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *