Samotne podróżowanie to hedonizm

Kiedy nie mogła znaleźć towarzyszy podróży, postawiła wszystko na jedną kartę. A raczej na jeden bilet. Do Barcelony. Od tego momentu podróżuje sama, choć, jak mówi, nie samotna, bo pierwszą osobę poznaje już zwykle w samolocie. Swoimi przygodami dzieli się i inspiruje na blogu Sama przez świat. Poznajcie Sabinę!

Mam wrażenie, że podróżowanie w pojedynkę stało się już Twoją marką.

Mimo że wcale tego nie planowałam. W pewnym momencie po prostu nie mogłam znaleźć towarzyszy podróży. Trudno mi było przekonać moją rodzinę i znajomych do kierunków mniej turystycznych, wymagających sporej aktywności fizycznej, które szczególnie mnie pociągały. Któregoś dnia stwierdziłam, że mam tego dość. Mieszkałam akurat w Londynie, za oknem było szaro i ponuro. Zabukowałam więc bilet do Barcelony i trzy dni później znalazłam się na miejscu. Tam z radością odkryłam, że nareszcie mogłam robić tylko to, na co miałam ochotę. Bardzo mi się to spodobało.

I tak zaczęłaś podróżować “sama przez świat”.

Wkrótce po tym wyjeździe założyłam bloga, choć na początku nie chwaliłam się, że podróżuję sama. Traktowałam to jako powód do wstydu. Ludzie jednak coraz częściej o to dopytywali, a z czasem okazało się, że taki styl podróżowania im odpowiada. Wtedy, w dużej mierze pod wpływem moich czytelników, zmieniłam nazwę bloga na Sama przez świat.

Skąd, Twoim zdaniem, tak duże zainteresowanie podróżowaniem w pojedynkę?

Na początku sama byłam nim zaskoczona, bo wydawało mi się, że trafiłam w niszę. Teraz jednak widzę, że coraz więcej osób chce w taki sposób podróżować. Powody są różne: ktoś jest singlem, rozwodnikiem albo ma męża domatora. Dla mnie najważniejsze jest to, że udaje mi się inspirować kobiety do wyjazdów, do tego, żeby poszerzały swoje horyzonty. Mimo to na szlaku nadal rzadko spotykam samotnie podróżujące Polki, częściej kobiety z Zachodu. Myślę, że to wynika z wychowania. Nasi rodzice nie podróżowali, więc nie miał kto nas tego nauczyć.

Samotne podróże są dla każdego?

Na pewno dla tych, którzy potrzebują zmiany. Podróżowanie daje możliwość poukładania sobie wielu spraw, zmusza do spojrzenia na siebie i swoje życie. Nie ukrywam, że dla niektórych może się to okazać trudnym przeżyciem. Warto go jednak doświadczyć, bo to, czego uczymy się podczas wyjazdów, procentuje później w życiu codziennym.

Co dla Ciebie jest najważniejsze w podróżowaniu w pojedynkę?

To, że w podróży robię coś wyłącznie dla siebie. Nie dla kogoś czy na pokaz. Wiem, to bardzo hedonistyczne.

I egoistyczne.

Coś w tym jest, bo rzeczywiście nie lubię kompromisu. Ale można też na to spojrzeć jako na przejaw empatii. Zauważ, że podróżując sama, nie zmuszam innych, aby się ze mną męczyli. Kiedyś zabrałam na weekendowy objazd Irlandii moich dobrych przyjaciół. W dwa dni przejechaliśmy jakieś 1500 km. Prowadziłam całą noc i dzień, a później miałam jeszcze siły na zwiedzanie, podczas gdy oni leżeli nieżywi w tyle samochodu. Już więcej nigdzie ze mną nie pojechali (śmiech).

Wyobrażasz sobie, że mogłabyś zacząć podróżować w towarzystwie.

Nie ukrywam, że jest to dla mnie dosyć trudne. Często trzeba iść na kompromis, dostosować się. Jednak najbardziej przeszkadza mi to, że poznaje się wtedy mniej ludzi, a dla mnie spotkania z lokalsami gdzieś na drugim końcu świata są chyba najważniejszą częścią podróży. Mimo to zdarza mi się podróżować w grupie. Ostatnio na przykład parę razy byłam na warsztatach fotograficznych, gdzie poznałam innych fotografów, m.in. Alinę Kondrat, Kamila Dziubczyńskiego i Witolda Ziomka. Zaczęłam z nimi jeździć na weekendy uczyć się fotografowania. Podróżowanie w ich towarzystwie nie sprawia mi jednak problemu, bo łączą nas te same upodobania: mało śpimy, dużo jeździmy.

Sporo mówisz o zaletach podróżowania w pojedynkę, ale musi mieć też ono swoje wady.

Na pewno jest drożej. Koszty paliwa, noclegu są wyższe. Chociaż ja jednocześnie oszczędzam na innych wydatkach, na przykład na muzeach, do których, gdybym podróżowała z kimś, pewnie z grzeczności musiałabym iść, a których unikam, bo wychodzę z założenia, że kulturę innego kraju najlepiej poznaje się w barze (śmich).

A co z bezpieczeństwem?

Niedawno natknęłam się w National Geographic na ranking 10 krajów, do jakich nie powinny jeździć kobiety. Okazało się, że byłam już w 6 z nich, a do kolejnych dwóch: Meksyku i Afganistanu, planuję podróż.

Nie tylko byłaś, ale i wróciłaś z nich żywa. Jak takie ostrzeżenia mają się zatem do rzeczywistości?

Ostatnio sporo mówiło się w mediach o podróżniku zamordowanym w Meksyku przez kartele narkotykowe. W ciągu roku ginie w tym kraju ok. 30-40 turystów, ale trzeba pamiętać, że łącznie odwiedza go aż 30-40 mln osób. Większe jest zatem prawdopodobieństwo, że zginę w wypadku samochodowym niż to, że mnie zabiją.

Jak dotąd nic złego nie spotkało mnie w podróży. Myślę, że media niepotrzebnie tworzą negatywną otoczkę wokół niektórych miejsc. Prawda leży zupełnie gdzie indziej i najlepiej przekonać się o tym osobiście, pamiętając o zachowaniu podstawowych zasad bezpieczeństwa. Ja nigdy nie chodzę z biżuterią i drogim sprzętem, zabieram dodatkowy, pusty portfel i zaprzyjaźniam się z lokalsami, którzy w razie czego zawsze mogą mnie obronić.

Bezpieczeństwo może być zatem dla Ciebie jakimś wyznacznikiem przy wyborze celu podróży?

Kiedyś było. Do Afganistanu chciałam pojechać już dawno, ale zawsze miałam w głowie dramaty, które się tam dzieją. Wreszcie stwierdziłam, że muszę sprawdzić, jak tam jest naprawdę. To kwestia doświadczenia. Im więcej podróżuję, tym dalej stawiam granice i zyskuję przekonanie, że poradzę sobie w każdej sytuacji. Takim momentem przełomowym były dla mnie wyjazdy do Nepalu i na Jamajkę.

Jeśli już nie bezpieczeństwo, to co przekonuje Cię do wyjazdu w dane miejsce?

Kiedyś starałam się zaliczać poszczególne kraje. Jednak z każdą kolejną wyprawą coraz lepiej rozumiałam, że nie o to w podróżowaniu chodzi. W zeszłym roku bardzo mi zależało, żeby być na każdym kontynencie. Została mi wtedy już tylko Ameryka Południowa. Ten pomysł tak natarczywie chodził mi po głowie, że czułam się nim zmęczona. Wreszcie przed Bożym Narodzeniem pojechałam do Peru i odetchnęłam z ulgą. Wyluzowałam się i teraz podróżuję znacznie bardziej spontanicznie. Lubię udać się w nieznane mi miejsce, bez żadnego planu. Po prostu wsiąść w samochód i mieć drogę przed sobą. To daje mi wolność.

Na początku naszej rozmowy wspominałaś o tym, że od pewnego czasu Twoim nieodłącznym towarzyszem podróży jest aparat.

Tak, ostatnio mam zajawkę na wyjazdy fotograficzne. Inspirują mnie moi ulubieni fotografowie, których śledzę na Instagramie. Na mapie zaznaczyłam pinezkami, dokąd, ich zdaniem, warto pojechać. Szukam tanich lotów i ruszam. Mam sporą motywację, bo ludzie mówią, że moje fotografie są coraz lepsze.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Jakiego rodzaju fotografią się zajmujesz?

W zeszłym roku fotografowałam głównie krajobrazy. Teraz chciałabym pójść w kierunku fotografii reportażowej – opowiadać historie poprzez zdjęcia. Spotkałam w podróży mnóstwo ludzi, ale często ich opowieści były tak intymne, że głupio było mi wyciągać aparat.

Jakie spotkanie najbardziej zapadło Ci w pamięć?

Chyba to z dziewczynką, która mieszkała w ostatniej zamieszkanej wiosce pod Annapurną. Miała powykręcane rączki i nóżki. Nikt nie potrafił mi powiedzieć, na co choruje, bo nigdy nie była u lekarza. Mimo to wydawała mi się szczęśliwa. Zresztą nie ona jedna. Wszystkie dzieci były tam radosne i uśmiechnięte, mimo że nie miały dostępu do czystej wody, edukacji. Uświadomiłam sobie, że my w Europie często narzekamy, że zarabiając 2-3 tysiące ledwo możemy związać koniec z końcem. Zapominamy jednak o miliardach ubogich w Chinach, Indiach, Indonezji, którzy żyją za kilka dolarów miesięcznie. Pomyślałam wtedy, że jestem szczęściarą i od tamtego momentu przestałam narzekać.

Wyzbyłaś się też europocentryzmu.

Absolutnie. Przekonanie, że europejskie wartości są najlepsze i inni powinni się ich od nas uczyć, jest dla mnie całkowitą głupotą. Kto tak twierdzi albo nigdy nie podróżował albo podróżował z zamkniętymi oczami. Ja czuję się obywatelką świata i muszę przyznać, że z coraz większą trudnością przychodzi mi mówienie o sobie jako o patriotce, bo zrozumiałam, że to, gdzie się rodzimy jest loterią. Nam pozostaje tylko wykorzystać dany nam potencjał.

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *