Matka, żona, artystka, kobieta. Szczęśliwa czterdziestolatka, która po latach artystycznych i życiowych poszukiwań, nareszcie znajduje się tam, gdzie zawsze chciała być. Jaka jest, gdy świat nie patrzy?
Justyna Michalkiewicz-Waloszek: Czy ma pani poczucie, że znajduje się w najlepszym dla siebie miejscu i czasie?
Bardzo trudno jest żyć teraźniejszością. Człowiek ma skłonności do myślenia, że w przyszłości będzie lepiej, albo że to, co piękne, jest już za nami. Nie jest łatwo cieszyć się chwilą, ale mam poczucie, że to, co dzieje się tu i teraz jest spełnieniem mojego wyobrażenia o szczęśliwym życiu. Mam troje dzieci i szczęśliwe małżeństwo, a zawodowo osiągnęłam etap dużej niezależności. Mogę spełniać marzenia, rozwijać się i… nic nie muszę. To fantastyczny czas. Jeżeli tylko zaczynam na coś narzekać, to szybko zdaję sobie sprawę, że nie warto.
Dzisiaj może pani pozwolić sobie na bycie sobą. Jak odbiera pani swoją przeszłość? Czy to było poszukiwanie odpowiedniej drogi?
Zarówno poszukiwanie, jak i droga sama w sobie. Gdy pierwsza płyta okazuje się być mocnym debiutem, ten sukces może stać się kulą u nogi, ponieważ nagle wzrastają oczekiwania. W moim przypadku pierwsza płyta “Światło” była mocno eklektyczna i słychać było poszukiwania, a nawet kilka utworów mogło wskazywaćna to, że lubię eksperymenty muzyczne. Dopiero drugi album „PULS” osiągnął prawdziwy sukces komercyjny. Był osadzony w mainstreamie, ale skłaniał się w stronę R’n’B, którym byłam mocno zafascynowana. Chociaż przez dłuższy czas szłam drogą komercyjną, w pewnym momencie zaczęłam się tym dusić. Gdy dopadł mnie rodzaj zawodowej stagnacji, potrzebowałam bodźca, który pozwoliłby mi rozwinąć skrzydła i pójść dalej. Długo dojrzewałam, aby tworzyć autorską muzykę. Dopiero po kilku płytach zaczęłam pisać własne teksty i współkomponować muzykę. I chociaż moje obecne wybory artystyczne nie są już zbyt komercyjne, mam nadzieję, że w moim przypadku nie nastąpił regres, tylko progres.
O progresie świadczy chociażby ostatni singiel „Kobieta”. Czy w pewnym sensie jest to odpowiedź na dyskusję polityczną, dotyczącą praw kobiet?
Gdy w Polsce wrzała najbardziej gorąca dyskusja, ja byłam w zaawansowanej ciąży. Nie brałam czynnego udziału, ale nie da się odciąć od dyskusji. O kobiecości i kobietach można wypowiadać się w różny sposób. Ja wybrałam najbliższy mi wyraz, czyli artystyczny. Piosenka „Kobieta” nie jest manifestem feministycznym, bardziej hołdem dla kobiecego bohaterstwa. W zamyśle nie miała ona być ani stronnicza, ani degradująca. Opisuje cechy, które widzę w sobie i innych, oczywiście z dużą dawką autoironii. Kobieta „z niczego i tak umie wywołać dym”, ale jednocześnie jest wszechogarniająca, czyli „szyja jak pal jest wbita na dno, a sięga do gwiazd panoramiczny wzrok”. My, kobiety, jesteśmy silne, potrafimy działać na najwyższych obrotach, wielozadaniowo. W temacie łączenia życia domowego i zawodowego jesteśmy niezastąpione. Mamy odpowiedzialną rolę w życiu i należy nam się szacunek, ale też zauważam nasze przywary i skomplikowanie natury.
Co jest najtrudniejsze w byciu kobietą?
Myślę, że czasami musimy działać ponad nasze siły. Z drugiej strony – jeżeli dajemy radę, to może jednak jest to na naszą miarę…? Na pewno mamy dużo na głowie, co zostało zobrazowane dowcipnie w teledysku do utworu „Kobieta”. No cóż, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo i każdy dzień jest swoistym wyzwaniem. To zaskakujące, że mimo zmieniającego się świata i uprawnień płci, wciąż musimy głośno krzyczeć, walczyć o swoje prawa.
Nawiązując do tekstu piosenki – jaka jest Natalia Kukulska w wersji sauté, gdy ściąga wszystkie artystyczne warstwy?
Dość spontaniczna, z pozytywnym usposobieniem, ale miewająca zmiany nastrojów. Jestem spod znaku ryb i śmieję się, że każda z nich ciągnie mnie w inną stronę. Nie lubię stagnacji, wolę działanie i wyzwania, ale jak się uzbiera zbyt dużo, to potrzebuję się resetować.
W jaki sposób?
Mam swoje sposoby na relaks. Uciekam wówczas na kilka chwil z hałasu, szukam ciszy i spokoju. Lubię być blisko natury. Poza tym relaksuję się poprzez muzykę, karmię się sztuką. Lubię chodzić na koncerty i do teatru. Uwielbiam też domowe prace…
A jaka jest Natalia dla najbliższych?
Chyba jestem do zniesienia, skoro jesteśmy z mężem razem już od 17 lat (śmiech). Mam stałych przyjaciół i staram się dbać o te przyjaźnie. Mam jednak wyrzuty sumienia, że poświęcam im za mało czasu. Zawsze jest to kosztem czegoś.
Jest pani kobietą zapracowaną – maleńka córeczka, dwoje dorastających dzieci, nowy singiel, koncerty, płyta. Wszystko w tym samym czasie. Jak się zorganizować, mając tyle obowiązków i przede wszystkim – skąd czerpać motywację, żeby się chciało?
Dość szybko się regeneruję. Śmieję się, że dobrze mnie określa nazwa „Wańka-wstańka” (śmiech). Nawet gdy jestem bardzo zmęczona, proza życia mnie przerasta i mam ochotę krzyczeć, bo wszystko sypie się na głowę – wystarczy, że się wypłaczę, odetchnę i jestem gotowa do dalszego boju. Taką mam naturę.
Mimo wszystko, czy to nie za dużo jak na jedną osobę?
Gdy w naszym życiu dzieje się dużo i nagle dochodzi coś nowego, wszystko zaczyna się układać. Doświadczone koleżanki mnie pocieszały, że jak w domu pojawi się więcej dzieci, to i czasu znajdzie się więcej. Ale ponieważ jestem perfekcjonistką, ciągle czuję niedoczas. Mieszkamy w domu, jest co robić… Mamy dwa psy, każdy pędzi do swoich spraw, czasem mijamy się – tak bardzo jesteśmy zapracowani. Do tego dochodzą jeszcze sprawy zawodowe, wymagające zazwyczaj wyciszenia. Gdy się tworzy, to się odpływa. Teraz mam z tym problem, bo jestem przede wszystkim mamą. Jesteśmy z moją córeczką od siebie uzależnione i nasza relacja dominuje. Fizycznie i mentalnie jesteśmy jednością. Trudno mi ją oddać nawet w ręce niani. Gdy tak się dzieje, to szybko wracam – uzależnienie! Mimo tego wszystkiego, staram się wyrywać czas na pracę. Dzięki temu mam w sobie poczucie harmonii.
Aby skomponować piosenki na najnowszą płytę, z całym zespołem wyjechaliście w góry. Czy to oznacza, że dom nie jest najlepszym miejscem do pracy twórczej?
W domu toczy się życie rodzinne, a rodzina będzie zawsze na pierwszym miejscu. Ciężko zejść te kilka schodów w dół i odciąć się zupełnie. Czasami to robię, ale kosztem różnych sytuacji, np. przypalonych obiadów. Podczas prac nad najnowszą płytą czułam, że musimy się odciąć, więc wyjechaliśmy z muzykami na kilka dni. To były dwa tygodniowe wyjazdy. Powstało 6 piosenek, co jest niezłym wynikiem, bo przecież wena nie przychodzi na zawołanie. W przyszłości chciałabym mieć studio blisko domu, ale nie w jego wnętrzu.
Praca nad tekstem to proces, który można porównać do pisania pamiętnika czy raczej powieści? Zagląda pani do własnego wnętrza czy korzysta z empatii, zaglądając do wnętrza innych?
I jedno, i drugie. Na pewno muszę wykazać się empatią, żeby opisać emocje, których nie było dane mi przeżyć. U mnie wygląda to tak, że pretekstem do powstania tekstu jest zawsze muzyka. Słuchając dźwięków, zastanawiam się, jak nazwać emocje, które przez nie przepływają. Zależy mi na tym, żeby całość była spójna. Tekst i muzyka nie mogą być z różnych bajek. Na niektóre teksty mam pomysł i jestem zaskoczona, że idzie mi tak sprawnie. Innym razem jest to długa praca. Albo nie mogę znaleźć pomysłu, albo nie potrafię nazwać tych emocji. Potem przychodzi krzyżówka i łamigłówka, ponieważ tekst musi być osadzony w konkretnych ryzach muzycznych. To wymaga warsztatu, który powoli zdobywam. To obszar, który staram się rozwijać. Czytam dużo poezji, ale przede wszystkim – słucham samej siebie. Śpiewanie własnych tekstów daje ogromną satysfakcję.
Czy podczas pisania pojawiają się łzy?
Czasami zdarza mi się odkryć taką myśl, która mnie przeszywa i dotyka najczulszych strun. Wydarzyło się tak przy pisaniu tekstu do piosenki „Tak musiało być” z reedycji płyty „Sexi Flexi”. Ta piosenka dotykała nieuniknionego tematu w relacji z moim odchodzącym tatą. Podobnie było w przypadku piosenki „Po tamtej stronie”, gdzie próbowałam nazwać trudną relację z mamą, której prawie nie pamiętam. Z kolei piosenka „Na koniec świata” dotyka tematu przemijania w trudnym dla mnie momencie. Bardzo wzruszałam się przy pisaniu i po tym, jak zobaczyłam teledysk. Obraz i tekst tak bardzo na mnie zadziałały, że oglądając go trzykrotnie, za każdym razem miałam mokre oczy. Całe szczęście, że pojawiają się również inne emocje… Nie wszystko jest na poważnie.
Ostatnio media obiegł film, na którym śpiewa państwa córka. Był to moment, w którym poczuli państwo dumę jako rodzice, czy raczej strach, że dziecko nagle stało się medialne?
To się wydarzyło poza nami. Córka jakiś czas temu chodziła do Akademii Musicalowej. Podczas takich obozów powstają różne teledyski. Ania była tam zupełnie anonimowo. Byłam trochę zła, że klip wydostał się na zewnątrz. Bardzo chronię prywatność swoich dzieci. Chcę, żeby miały normalne dzieciństwo. Gdy zechcą udzielać się publicznie, same będą mogły o tym decydować.
Na koniec zapytam, czy są jakieś utwory artystyczne: piosenki, książki, filmy lub dzieła sztuki, które doskonale wkomponowują się w pani życie?
To się dzieje naturalnie. Gdy pisałam piosenkę „Kobieta”, byłam świeżo po lekturze cyklu biografii o silnych kobietach, które wpłynęły na losy świata. Tydzień później powstała piosenka, chociaż nie było w tym świadomego zamierzenia. Kiedy odchodziła moja babcia, czytałam książkę „Chłopiec-duch”, która pomogła mi wiele zrozumieć. A teraz? Właśnie skończyłam czytać książkę o mojej ukochanej poetce Wisławie Szymborskiej pod tytułem „Nic zwyczajnego”. W filmach mam natomiast tak duże zaległości, że ucieszyłaby mnie nawet bajka dla dzieci. Muzycznie wsłuchuję się w Manu Delago. Jego muzyka to połączenie dźwięków natury z elektroniką. Mojej córeczce również to pasuje. A w domu? Słuchamy często Chopina. Nie tylko z płyt, bo mamy muzykę na żywo w wykonaniu naszego syna.