Pochodzi z Armenii, ale od lat mieszka w Polsce. W dzieciństwie związana z Gdańskiem, właśnie w tym mieście stawiała pierwsze kroki w teatralnej karierze. Helena Ganjalyan, aktorka, choreografka i reżyserka, opowiada o swoich aktorskich osiągnięciach, marzeniach zawodowych i planach na przyszłość.
Gdy dzwonię do Heleny, jest akurat w Poznaniu, gdzie bierze udział w próbach do przedstawienia.
Do czego się Pani przygotowuje?
Jest to „Projekt Yanka Rudzka: Wielogłos” Joanny Leśnierowskiej i Janusza Orlika. Bierze w nim udział dziesięciu tancerzy z różnych części świata, po dwie osoby z Brazylii, Gruzji, Armenii i czterech artystów z Polski. Projekt jest inspirowany postacią i praktyką choreograficzną Yanki Rudzkiej, tancerki, która po II wojnie światowej wyjechała do Brazylii i zafascynowana tamtejszą kulturą tradycyjną jako pierwsza tancerka współczesna zaczęła ją wplatać we własne prace. Spektakl opiera się więc w dużej mierze na wymianie międzykulturowej, czerpie z tradycji ludowych.
Taniec, choreografia, reżyseria, aktorstwo – działa Pani na wielu polach aktywności artystycznej. Która z tych dziedzin daje Pani najwięcej satysfakcji?
Myślę, że najwięcej satysfakcji daje mi właśnie łączenie tych obszarów sztuki. Chętnie biorę udział w projektach, które pozwalają mi być na krawędzi różnych dziedzin – moment, w którym się one stykają, wydaje mi się najciekawszy, bo daje szansę na powstanie zupełnie nowych jakości.
Jak rozpoczęła się Pani kariera?
Od dziecka zajmowałam się tańcem. W dość młodym wieku, bo już około 12. roku życia zaczęłam chodzić na warsztaty do tzw. Wybrzeżaka, który działał przy Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Zajęcia spodobały mi się na tyle, że zostałam tam na kilka lat i późniejsze rozpoczęcie nauki w szkole teatralnej stało się dla mnie naturalnym wyborem. Można więc powiedzieć, że moja kariera rozpoczęła się w Trójmieście.
Później współpracowała Pani jeszcze z Teatrem Wybrzeże. Jak wspomina Pani ten czas?
Bardzo dobrze, choć przyznam, że było to już dosyć dawno. Obecnie do Gdańska zdarza mi się wracać ze swoimi spektaklami. Nie tak dawno miałam swój występ w Teatrze Boto i w Klubie Żak. Każdy taki powrót napawa mnie zawsze dużym sentymentem.
Obecnie przygotowuje się Pani do spektaklu w Poznaniu. Ma Pani już plan na to, co później?
Ostatni rok był bardzo intensywny, zagrałam w głównej obsadzie serialu TVP2 „Miasto skarbów”, cały czas występowałam w teatrze, premierę miały dwa teledyski, w których miałam okazję wystąpić, jeden do utworu „Satelity” dla FLIRTINI oraz „Jednego serca” Krzysztofa Zalewskiego. Był też „Saturday Night Live” – program rozrywkowy, w którym biorę udział i tu na pewno czekam na informację, co będzie z kolejnym sezonem. Oczywiście cały czas realizuję nowe projekty teatralne i taneczne.
Program Saturday Night Live był dla Pani, znanej dotąd głównie z poważnych ról teatralnych, zupełnie nowym doświadczeniem. Jak odnalazła się Pani w takiej konwencji?
Było to dla mnie duże wyzwanie, wymagające ogromnej sprawności aktorskiej, zmienności, ale jednocześnie to był właśnie powód, dla którego zgodziłam się wziąć udział w tym programie. Wraz z jego rozwojem stawał się dla mnie coraz ciekawszy, z każdym odcinkiem zaczynałam coraz lepiej rozumieć jego formułę. Zresztą nie byłam w tym odosobniona – wszyscy zostaliśmy wrzuceni na głęboką wodę i przecieraliśmy dopiero szlaki. Mam na myśli nie tylko aktorów, ale też scenarzystów i producentów.
Lubi Pani wyzwania. Czy jest jeszcze coś, czego chciałaby Pani spróbować w swojej karierze?
Na pewno marzy mi się większa rola w filmie pełnometrażowym. Staram się do tego dążyć i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości uda się ten cel zrealizować. Polskie kino cały czas jest silnie zdominowane przez mężczyzn. Byłoby dobrze, gdyby scenarzyści skłonili się w kierunku siły kobiet.
Zdjęcia: Ania Powałowska