Trudni ludzie tworzą fajne rzeczy

Zgrupował „Miliard szczęśliwych ludzi”, rozumie, że „Polak potrzebny od zaraz” i zdaje sobie sprawę, że „Afera na Zamku Bartenstein” może nie mieć końca. Pewnie z tej przyczyny na kino patrzy z uśmiechem. Wybiera mainstream z przekonaniem, że świat potrzebuje impulsów dających radość i sens. Zainspirowany Machulskim, Spielbergiem i Lucasem chciałby, podobnie jak oni, osadzać produkcje w świadomości filmowego popu. O słońcu Hiszpanii, polskim ego na metr kwadratowy i Stanach Zjednoczonych z całkiem niezłym przystankiem opowiada Rafał Buks, producent filmowy.

Trudno się robi filmy?

Wbrew pozorom bardzo trudno. W tym przedsięwzięciu trzeba powiązać wielu ludzi i sporo pieniędzy oraz pogodzić dosyć duże zagęszczenie ego na metr kwadratowy. Czasami trzeba uzyskać zielone światło nie tylko od jednej firmy, a od kilku. Nie jest to łatwy proces, mimo że z zewnątrz wygląda fajnie i jak z bajki. Te pozory nie obrazują produkcji filmu jako pracę.

Masz smartfon, masz i film.

Poziom komplikacji zawsze istnieje, szczególnie w sprawach organizacyjnych. W profesjonalnej produkcji nie uda się ich pominąć. Najtrudniej przekonać ludzi – twórców i wykładających pieniądze, że to, co powstanie, będzie warte nakładów.

Dbałość o inwestora?

Tak, ale nie zapominajmy o aktorach, innych twórcach i realizatorach. Ci również inwestują swój czas i zdarza się, że pieniądze. Umysł człowieka jest skonstruowany tak, że źle znosi długotrwały wysiłek, za którym nie idzie w miarę szybko nagroda. W przypadku produkcji to notoryczna sytuacja dla producenta.

Na czym polega?

Robi się development, czyli rozwój projektu, zdarza się, że latami. Ciągle nic z tego nie wychodzi, aż w pewnej chwili nagle zbieg okoliczności sprawia, że trafia w swój czas. Okazuje się dobry i oczekiwany przez ludzi. Czekanie wypala i trudno nauczyć się wytrwałości, zachowując wiarę w siebie i projekt.

Były momenty zwątpienia?

Miałem dużo takich momentów. Praca producenta z mojej perspektywy i poprzez życiorysy mistrzów, których podziwiam, jest raczej zbiorem porażek. Sukcesy smakują wówczas tak fajnie, że czujesz sens całego wysiłku. Trzeba przerobić ze sto tematów na film, by wybrać te dziesięć, nad którymi warto pracować w różnej formie – książki, adaptacji czy scenariusza. Jeśli z tego wyjdzie jeden, jest świetnie!

Raczej czarny scenariusz

Mówię o realiach, z którymi mierzy się niezależny producent w takim kraju jak Polska. Trudno z tego żyć, jeśli nie trafi się na projekt, który jest wieloletni, wielosezonowy, najlepiej serial dla telewizji. Rozwój jest długotrwały, zahacza o kilka lat.

O chlebie i wodzie?

Zdarza się zamknąć projekt w rok, spinając finansowanie, realizatorów, aktorów i reżysera. Jest masa punktów, na których całość może się wyłożyć lub trafić w gust odbiorcy w kinie. Bywa, że trafia do poczekalni, więc warto mieć kolejne, nad którymi warto pracować. Dzisiaj to wygląda w ten sposób, że w mniejszych krajach europejskich kinematografia jest dotowana i gdyby nie to, nie zdołałaby samodzielnie istnieć na takim poziomie wolumenu produkcji, zaangażowanych ludzi i ilości pracy dla specjalistów.

Za Oceanem lepiej?

Nie tyle lepiej, ile realia są inne. Ogólna zamożność i związana z tym siła nabywcza. Ludzie częściej chodzą do kina. Większa liczba widzów wystarcza, by filmy powstawały bez dotacji. Pieniądze na tym rynku są po prostu na tyle duże, że jest inaczej. Trzeba też pamiętać, że Hollywood przyzwyczaiło cały świat do konsumpcji swoich produktów, sposobu opowiadania historii, specyfiki filmowego języka. Dlatego filmy anglojęzyczne i amerykańskie mają dużo łatwiejszą drogę dystrybucji, a tym samym – większą widownię.

Świat oszalał na punkcie europejskiego kina.

Wyrafinowani konsumenci przez cały czas rozglądają się za ambitnymi produkcjami, które nasz rejon geograficzny im oferuje. Tematy, filmy, sprawy zupełnie dla nich obce ciekawią, dlatego chętnie je chłoną. Mamy tutaj inną perspektywę, nie uciekamy od poezji wyrazu, nie boimy się patrzenia bardzo subiektywnego. To są jednak pojedyncze przypadki, ponieważ amerykanie (i reszta świata) są mocno przyzwyczajeni do swojego stylu kina – kina amerykańskiego – zarówno niezależnego, jak i wielkich wytwórni. Lubią znany rodzaj opowiadania historii, scenariusza i gry aktorskiej. To rynek otwarty na pewnym poziomie, czego przykładem jest „Ida” i „Zimna wojna” Pawła Pawlikowskiego. Udowadniają, że temat i język, a nawet archaiczne i mocno plastyczne czarno–białe podejście mogą być piękne, uwodzicielskie i docenione na całym świecie.

Nawet za Oceanem?

Krytycy bardzo pozytywnie wypowiadają się o ostatnim filmie Pawła Pawlikowskiego. Cały świat czeka na coś nowego, świeżego, opowiadanego inaczej. Paradoksalnie to mainstream tworzy te luki niedosytu, w których świetnie odnajdują się właśnie takie filmy. I odnoszą niebywały sukces – tak z pewnością będzie np. z „Zimną Wojną”.

Producent idealny?

Jest niepoprawnym wręcz marzycielem, a z drugiej strony twardo stąpa po ziemi. Paradoksalnie łączy w sobie te przeciwności. Ważne jest też, by rozumiał ludzi, by był stabilizującym spoiwem pomiędzy twórczo realizującymi się ludźmi, którzy pracują nad jednym filmem. Musi mieć dużo odwagi, to nie jest świat dla bojaźliwych.

Pan je miał?

Początki związane z branżą to kierownictwo produkcji. Panowanie nad ogólnym procesem zrodziło chęć ogarnięcia całości od początku do końca.

Który z filmów jest największym powodem do zadowolenia?

Koprodukcja polsko–brytyjska „It’s a Free World”, dystrybuowana w Polsce jako „Polak potrzebny od zaraz”. Reżyserował Ken Loach. Film zdobył kilka nagród, między innymi na festiwalu w Wenecji. Wiąże się z tym fajny zbieg okoliczności.

Co takiego?

Nagroda była dla całego zespołu, zostaliśmy zaproszeni na ceremonię wręczenia, a tego samego dnia miałem wesele (śmiech).

Feta na całego!

Życie jest zaskakujące (śmiech)! Miałem wielką przyjemność pracy nad tym filmem, moim zdaniem powstało coś bardzo ważnego.

Na jaki temat?

Dotyka bardzo polskich spraw. Pokazuje skalę emigracji, ludzi, którzy szukają lepszego życia.

O którym filmie chciałby pan zapomnieć?

Z niektórych filmów jest się dumnym, z innych nie do końca. Zdarzyła mi się ostatnio produkcja, przez którą zwątpiłem, czy to ma sens, do tego stopnia, że teraz nie mieszkam na stałe w Polsce.

Hiszpania ze względu na pogodę i mentalność?

Bardziej ze względu na zbieg okoliczności. Sprzyja twórczości, ludzie są otwarci i kompetentni. W Hiszpanii jest realizowanych wiele filmów przez twórców z Wielkiej Brytanii i ze Stanów Zjednoczonych. Dobrze się wśród nich czuję.

Kinowa mekka?

Dużo się dzieje, jest bogate życie festiwalowe. Pracuje tu wielu twórców znanych na świecie. Jest ciekawa lokalizacyjnie, ma urok, jest urozmaicona. Z drugiej strony kraje latynoskie żyją odrobinę innym życiem, my jesteśmy bardziej zanurzeni w anglosaskim Zachodzie. Trochę inny świat – więcej w nim pasji, tańca, szalonej miłości, zrywów natchnienia.

Festiwal w Gdyni jest świętem?

Wszystko jest szyte na miarę kraju, a ten nie dość, że piękny, to ma wspaniałych twórców. Wydarzenie jest reprezentatywne dla naszej twórczości. Polska mocno otworzyła się na kino niezależne. Lata temu współzakładałem stowarzyszenie Film Forum, które wraz z Gdynią zaczęło organizować niezależną sekcję dla młodych twórców. Gdynia to numer jeden, wątpliwości miałbym, oceniając Orły – ich formuła mniej mi odpowiada. Myślę, że nie przystaje do wolumenu produkcji w Polsce, ale szacunek dla producentów, którzy dzielnie z roku na rok trzymają gardę.

Polacy lubią kręcić smutne, poważne kino?

Pamiętam, że w szkole filmowej mieliśmy sporo dyskusji na ten temat (śmiech). Byliśmy młodzi, pyszałkowaci i za nic mieliśmy nestorów tej muzy u nas.

Brniemy w moralny niepokój?

To element narodowej spuścizny, ale mnie to męczyło. Być może nie należałem do pokolenia, któremu się to podobało. Z czasem zauważyłem, że to się u mnie zmienia.

Polskie kino wymaga dojrzałości?

Tak, jest kluczem. Jestem zdania, że każda odsłona kina jest potrzebna. Rusza różnych ludzi, dociera do różnych dusz. Jedni sympatyzują z kinem moralnego niepokoju, inni romansują z produkcjami Marvella i Netfilxa, trzeci wolą Spike Lee czy Luca Bessona.

Pana kto inspiruje?

Jestem oddany kinu, które daje zabawę. Jestem „mainstreamowy”, to chciałbym robić. Nie za bardzo mam ambicje, aby ruszać ludzi z posad i edukować. Chociaż im jestem starszy, tym bardziej wydaje mi się to interesujące.

Kino pozytywne?

Dające zabawę, pozwalające na odskocznię od rzeczywistości, które inspiruje i wypluwa człowieka po seansie uśmiechniętym, czy troszeczkę w stanie lekkiego euforycznego zastanowienia. Lubię, gdy skłania do pozytywnej refleksji. W moim odbiorze życie i świat potrzebują impulsów dających poczucie radości i sensu. Inspiruje mnie Juliusz Machulski, jest świetnym reżyserem, stworzył wspaniałe filmy, które wbiły się w świadomość kinowego polskiego popu. Patrząc dalej – Spielberg, Lucas, Cameron, Scott.

Filmówka wykuwa talenty?

Na specyficzny polski sposób tak. Jednak ośrodków powinno być więcej, młodzi ludzie kochają kino i chcą próbować swoich sił. Szkoła stanowi pierwszy punkt, który pozwala pójść dalej z marzeniami o filmie.

Jak pracuje się z plejadą polskich aktorów?

W pracy bywa różnie. Zazwyczaj są to barwne, świetne postaci, ogromnie utalentowane. Plan filmowy rządzi się swoją specyfiką. Szanuję, że różne osobowości „mielą” aktorskie i artystyczne zadania. Dzieje się wiele, dlatego istotne jest, by producent zapanował nad zagęszczeniem ego na metr kwadratowy, bo z tego rodzą się czasami konflikty. Trzeba ogarnąć temat bez większej wojny. Ludzie „trudni” tworzą fajne rzeczy. Artyści mają swoje prawa, a producent musi o tym wiedzieć, rozumieć, co to oznacza (śmiech) i stworzyć im jak najlepsze warunki do pracy.

Niepoprawny marzyciel i idealista?

Na pewno i to powoduje, że chciałbym spróbować zrobić coś jeszcze za Oceanem. Mniej ambicje, a bardziej marzenie, ponieważ o tym świcie filmowym wiem więcej, a im się wie więcej, tym mniej (śmiech). Bliski jest mi ich sposób podejścia, myślenia o developmencie, produkcji, dystrybucji – więc może kiedyś się uda.

5/5 - (1 głosów)

Polecane:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *