Stanisława Celińska – Pani Perfekcyjna

Cieszy się życiem, koncertując, śpiewając piosenki i wlewając otuchę w serca słuchaczy. O radości życia, pokonywaniu trudności i spełnieniu – rozmawiamy z aktorką i pieśniarką – Stanisławą Celińską.

W piosence „Czerń i biel” śpiewa Pani, że kiedyś straszył Panią świat. Jak oswoić ten lęk? Jak pozbyć się tego strachu?

Człowiek się boi i zawsze będzie się bał, ale myślę, że można zmniejszyć ten lęk. Moim sposobem jest wiara. Wierzę w opatrzność, która daje mi siłę. Ważny i potrzebny jest dla mnie również kontakt z ludźmi i zachęcam do tego, żeby z niego nie rezygnować.

A teraz czego jest więcej w Pani życiu? Śmiechu czy łez?

Myślę, że śmiechu i spokoju jest teraz więcej w moim życiu niż kiedyś, chociaż miewam różne momenty wynikające ze zmęczenia. Muszę więcej odpoczywać, ale to się tylko łatwo mówi.

Nie chce Pani zwolnić?

Myślę, że mam coś jeszcze do przekazania i załatwienia na tym świecie.

To skąd Pani czerpie energię?

Od Boga. Ale też trzeba mieć przyjaciół wokół siebie i ja mam to szczęście, że mam przyjaciółkę Joannę, która najpierw była moją fanką, a teraz stała się najbliższą mi osobą. Uwielbiam też zwierzęta. To one dają mi energię. Można powiedzieć, że zaznaję dzięki nim dogoterapii [śmiech – red.]. Mam dwie cudowne sunie, jedna Mela, a druga to już starsza pani – Kropeczka. Kiedy człowiek patrzy, jak one ze sobą egzystują, jak się bawią, to się po prostu chce żyć. Przedmioty martwe nie dadzą tego, co da życie w domu. Życie w domu musi być.

W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że zaczęło się teraz Pani trzecie życie.

Pierwsze życie to były czasy młodości, kiedy wszelkie moje działania koncentrowały się wokół aktorstwa i zdobywania pewnej pozycji w tym zawodzie, potem były lata utrwalania tego, co udało mi się zbudować, ale też były wzloty i upadki. A teraz jestem na zupełnie innym etapie, jeśli chodzi o mój zawód. Po latach pracy w teatrze postanowiłam zrobić sobie przerwę i intensywnie przeżywam to moje trzecie życie, czyli piszę teksty, koncertuję. Dokonuję różnych zwrotów, np. rezygnuję z zagrania głównej roli w filmie Agnieszki Holland pt. „Pokot”.

Dlaczego?

Bo nie chciałam grać osoby, która zabija i uważa, że to jest w porządku. W obronie moich piesków mogłabym się na kogoś rzucić, ale na pewno nie zabić. Gdzieś w środku mnie to przeraziło i uznałam, że nie powinnam wcielać się w taką postać. Za to przyjęłam propozycję zagrania w II części „Znachora”. To trochę harcerski film, kręcony przez zapaleńców na Podlasiu. Mimo wszystko uznałam, że to ciekawy projekt, w którym chcę wziąć udział. I nie żałuję tej decyzji. Praca nad tym filmem dała mi ogromną satysfakcję, a do tego zakochałam się w Podlasiu.
Odmówienie Agnieszce Holland to niejedyna moja trudna i odważna decyzja. Odeszłam również z Nowego Teatru prowadzonego przez Krzysztofa Warlikowskiego, ponieważ nie podobało mi się, w jakim kierunku ten teatr podąża. Posłuchałam siebie i poszłam własną drogą.

Podczas koncertów pomiędzy piosenkami snuje Pani opowieści. W której roli czuje się Pani lepiej? Opowiadacza historii czy pieśniarki?

W jednej i drugiej, ale tak naprawdę wolę śpiewać. Wiem też, że przekaz pomiędzy utworami jest ważny, wtedy można zatęsknić za muzyką i odwrotnie. Podczas koncertu musi być przestrzeń, oddech na przemyślenie, refleksję i ten oddech w moim wykonaniu to właśnie snute przeze mnie opowieści. Za każdym razem inne.




Bóg jest ważny w Pani życiu…

Bardzo ważny. Gdy miałam problem z alkoholem, to właśnie Bóg mi pomógł. I to był rodzaj cudu. Daję to świadectwo, żeby pomóc innym ludziom. Może oni też skorzystają z Opatrzności.

A jeżeli ktoś jest daleko od Boga, a pogrąża się w destrukcji, to co wtedy…

Najważniejsze jest, żeby zdać sobie sprawę z uzależnienia, a potem zrobić wszystko, by przestać uciekać od życia i rozpocząć walkę każdego dnia.
Dla niektórych pomocą może być Bóg, a dla innych drugi człowiek. Bardzo często są to ludzie, którzy wyszli z nałogów i teraz pomagają swoim doświadczeniem.

Kiedyś powiedziała Pani w jednym z wywiadów, że jest w Pani niespełnienie.

To było kiedyś. Myślę, że teraz jestem spełniona. Ale to nie znaczy, żeby osiąść na laurach i powiedzieć: „Już jest fajnie, to ja teraz nic nie będę robić”. Wciąż trzeba sobie stawiać nowe wyzwania.

Jest w Pani dążenie do perfekcji?

Moja przyjaciółka się ze mnie śmieje, że jestem „Pani Perfekcyjna”. Myślę, że coś w tym jest. To czasami jest męczące i trzeba odpuścić, bo mimo naszych nacisków czy starań okazuje się, że pewnych rzeczy nie można zrobić, dlatego trzeba sobie dać trochę luzu i mieć trochę miłości do siebie samego, tzn. traktować siebie samą jak przyjaciela.

Nauczyła się już tego Pani?

Cały czas się uczę. Często jestem z siebie niezadowolona i wyrzucam sobie, że mogłabym zrobić coś lepiej.

A co z tym niespełnieniem? A może raczej spełnieniem?

Spełnienie odczuwam podczas koncertu, na scenie. Kiedy widzę, jak ludzie zaczynają się cieszyć i wzruszać. W takich momentach jestem pewna, że zadanie, które sobie postawiłam, żeby widzom ofiarować nadzieję, miłość, radość, sens życia – zostało zrealizowane.

A którą piosenkę lubi Pani Najbardziej?

Trudno powiedzieć. Jest kilka piosenek, które niosą ważne tematy, jak „Drzwi odemknij” – jeden z ostatnich tekstów Wojciecha Młynarskiego mówiący o Bogu modlącym się do człowieka. Jest również tekst „Za małe serce” – namawiający ludzi do pójścia po słonecznej stronie ulicy. I dotkliwy tekst Muńka Staszczyka „Wielka Słota” poruszający temat wybaczenia. Wybaczenie jest najważniejsze.

Dlaczego jest ono najważniejsze?

Jest takie indiańskie powiedzenie: „Nie oceniaj nikogo, dopóki nie przejdziesz 1000 mil w jego mokasynach”. Muniek Staszczyk napisał: „Wybaczam Ci wszystko, bo wiem, że mnie kochałaś”.
Wybaczenie jest ulgą i dla wybaczającego, i dla tego, który prosi o wybaczenie. Następuje rodzaj oczyszczenia i można żyć dalej. A poza tym kto nas jest bez winy?


Co by Pani powiedziała 25-letniej Stasiuńce?

Tak jak dziedziczymy kolor włosów, oczu czy nos – tak też dziedziczymy skłonność do nałogu. Powiedziałabym tej 25-letniej Stasi, której ojciec miał problemy z alkoholem, której mama trochę popijała, żeby się strzegła przed alkoholem, bo to może być choroba, z którą nie ma żartów. A druga rzecz – żeby miała w sobie pokorę.

Jak nie oszaleć? Jak Pani zachowuje tę normalność? Bo wiem, że Pani nie gwiazdorzy…

Raz mi odbiło. Wtedy nie mogłam sobie ze wszystkim poradzić, bo miałam męża, dzieci, zawód. Wszędzie chciałam być najlepsza, perfekcyjna. I powoli zaczęłam uciekać od świata, bo alkohol jest ucieczką. Wydawało mi się, że zawsze będę miała propozycje, że zawsze będę grać. Przestałam szanować innych, przychodziłam pijana albo potrafiłam w ogóle nie przyjść na plan filmowy, bo piłam całą noc. Oczywiście to była choroba, ale teraz tak sobie myślę, że coś musiało mi przeskoczyć w głowie, że tak to się potoczyło.
Zresztą sukces jest trudniejszy do przyjęcia niż porażka, bo klęska może spowodować, że chcemy być lepsi, staramy się, podejmujemy wysiłek, żeby osiągnąć wyższy poziom.

Ma Pani na swoim koncie wiele nagród. Za „Pieniądze to nie wszystko” dostała Pani główną nagrodę w Szanghaju. Za płytę „Atramentowa” otrzymuje Pani deszcz nagród i statuetek. Na Festiwalu Dwa Teatry w Sopocie otrzymała Pani nagrodę za całokształt twórczości.

Cieszę się z nagród. Ale jest to też mobilizacja, żeby iść dalej, żeby wciąż zaskakiwać widzów.

Co Pani sprawia radość?

Lubię rozwiązywać krzyżówki. To takie przejście pomiędzy sceną a domem. Jak przyjdę i pomęczę tę głowinę na różne sposoby, to bardzo mi to pomaga. To odpoczynek i relaks, a jednocześnie twórcze zajęcie, ponieważ przy okazji dużo się dowiaduję.
A w ogóle cieszę się życiem i przebywaniem z najbliższymi i moimi pieskami na łonie natury.

Dziękuję za rozmowę.

Tekst i wywiad: Urszula Abucewicz

Polecane:

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *