Życie składa się z różnych kart

 

Nie boi się pobrzydzić, grać bez makijażu, z drugoplanowej niewielkiej rólki wiejskiej kobiety stworzyła majstersztyk. Ale to tylko niewielka odsłona możliwości aktorki, która wciąż pragnie zaskakiwać widza swoimi nowymi wcieleniami.

O magii zwykłych dni, wyborach życiowych i o tym, aby po prostu smakować życie rozmawiamy z Katarzyną Żak, która za zaangażowanie w działalność charytatywną nagrodzona została tytułem „Gwiazdy Dobroczynności 2016”.

Wydała Pani płytę „Bardzo przyjemnie jest żyć” z utworami napisanymi specjalnie dla Pani przez uznanych tekściarzy, m.in. Magdę Czapińską czy Artura Andrusa. Można Panią usłyszeć też na żywo na koncertach, podczas których możemy Panią zobaczyć w innej odsłonie. Jak się Pani czuje w nowej roli? Jest Pani wokalistką? Piosenkarką?

Jestem aktorką śpiewającą. I przyznam, że nie jest to moja nowa rola. Śpiewam już bardzo długo. I choć wielu ludzi jest nieco zdziwionych, gdy widzą mnie na afiszu, to myślę, że jest to i dobry pomysł, i dobry czas, żeby w ten sposób móc zadziwić widza, bo lubię go wciąż zaskakiwać.

Jeden z utworów napisany przez Magdę Czapińską nosi tytuł: „Jak żyć”? No właśnie… Jak?

Każdej piosence towarzyszy pewna historia, którą opowiadam podczas recitalu. W przypadku tego utworu najpierw dostałam muzykę ‒ bossa novę od Witolda Cisło. Zależało mi na tym, żeby tekst do tego utworu napisała Magda Czapińska, która długo się przed tym wzbraniała, tłumacząc, że zwykle nie pisze do muzyki, ale też… podkreślała, że to niemożliwe, aby refren zaczynał się od dwóch sylab, bo co można napisać mądrego w dwóch sylabach? Moim zdaniem pani Magda wybrnęła genialnie, a piosenka jest o tym, że nikt nie wie, jak żyć. I to jest najpiękniejsze, że każdy sam odkrywa sekret swojego życia.

A piosenka „Bardzo przyjemnie jest żyć”? W jakich momentach stwierdza Pani, że jest Pani zadowolona ze swojego życia?

To jest nieprawdopodobnie przewrotny utwór, ponieważ mowa jest w nim o celebrytach, którzy kiedy są u szczytu popularności i sławy, spijają taką chwilową śmietankę. Wydaje im się, że dotknęli nieba, że mogą wszystko i są nieśmiertelni, a przecież to wszystko jest bardzo złudne i ulotne.

Ten tytuł spodobał mi się jeszcze z innego powodu, bo przecież bardzo przyjemnie jest żyć, każdego dnia czerpać z życia coś nowego – niezależnie czy są to rzeczy dobre, czy złe. Uważam, że porażki też nas dużo uczą. Oczywiście ciężko by nam było, gdyby życie składało się tylko z nich, gdyby nie było dobrych, ale też zwykłych dni. Dla mnie niezwykłą wartość mają właśnie te zwykłe dni i wpisana w nie powtarzalność. Bardzo to doceniałam, gdy dziewczynki chodziły do szkoły – to były zwykłe dni złożone z powtarzalnych czynności: wstawania rano, odwożenia ich do szkoły, odrabiania razem lekcji, na pozór nic się nie działo, a jednak… działo się bardzo wiele.

Między tymi dobrymi, a nawet lepszymi dniami, zdarzały się też złe chwile, ale myślę, że i one są potrzebne. Kiedy mam chandrę, zamykam się w sobie i robię różne rachunki sama ze sobą. Takie momenty też są potrzebne, żeby jasno określić swoje miejsce: w życiu, w rodzinie, na polu zawodowym.

Jest Pani bardzo wrażliwa. Niektórzy mówią, że wrażliwość to dar… Ale jak się żyje takiej osobie, która uprawia tak trudny zawód?

Myślę, że wrażliwość mi trochę przeszkadza. Ona jest fajna w pracy nad rolą, ponieważ pomaga się przyjrzeć postaci, którą się gra, oraz wyłuskać z niej dobre i złe cechy. Natomiast w życiu, na co dzień nie pomaga. Wraz z wiekiem, niestety, nie zmniejsza się reakcja na stres – a wręcz pogłębia. Rozumiem teraz starszych aktorów, którzy często mi mówili, że stres z wiekiem się potęguje. Dotyczy to też aktorów tzw. rozpoznawalnych, których każde wystąpienie jest konfrontowane z oczekiwaniami widza: czy ten aktor będzie tak samo śmieszny jak ja oczekuję, czy może mnie czymś zaskoczy? Ja właśnie wychodzę z tego drugiego założenia – chciałabym pokazywać się publiczności w tych różnych wcieleniach, w różnych rolach.

Teraz możemy poznać Pani inną rolę…

Moja przygoda ze śpiewaniem trwa bardzo długo, a ja mam wrażenie, że jestem wciąż na początku drogi, bo muzyka jest bardzo trudnym przeciwnikiem, jest bardzo wymagająca. Ktoś kiedyś powiedział, że kobieta Ci wybaczy, jeśli ją zdradzisz, muzyka nie wybaczy ci nigdy. Piękne. I cały czas mam te słowa z tyłu głowy, że trzeba się mocno pochylić nad piosenką, ponieważ nie jest to zamknięta forma. Z jednej strony ogranicza, dyscyplinuje, a z drugiej – pozostawia miejsce na własną interpretację.

Śpiewanie piosenek wiąże się u mnie ze stresem, ale też z wielką radością, ponieważ mogę śpiewać utwory, które zostały napisane specjalnie dla mnie, więc jest to dla mnie taki stres mobilizujący. Niezwykle uważnie i czujnie słucham widowni, mogę więc powiedzieć, że nie ma takiego samego koncertu. Historie piosenek opowiadam na tyle, na ile pozwala mi publiczność. Jeśli jedna jest bardziej otwarta, reaguje, komentuje – to ja jestem bardziej otwarta, jeśli publiczność jest powściągliwa, ja również taka się staję. Wtedy więcej śpiewam, ale nie mówię, że to jest źle, widz jest moim partnerem, a nie moim przeciwnikiem.

Znana jest Pani z ról komediowych w takich produkcjach, jak „Miodowe lata” czy „Ranczo”. Serca widzów zdobyła Pani, wcielając się w rolę Solejukowej. Skąd pomysł na taką budowę roli?

Producent, składając mi tę propozycję, powiedział, że jest to po pierwsze bardzo mała rólka, a po drugie – rola wiejskiej kobiety, która ma siedmioro dzieci. Zapytał mnie, czy ją przyjmę, ponieważ bardzo daleko odbiega od mojego wizerunku. Powiedziałam, że biorę w ciemno. Oczywiście przeczytałam scenariusz, który mi się bardzo spodobał, i tej Solejukowej rzeczywiście było mało. Ale to właśnie zmusiło mnie jako aktorkę do pracy nad rolą, żeby jakoś widza zahaczyć, zwrócić jego uwagę na tę postać. Wymyśliłam, że będzie mówiła innym akcentem, że nie będzie z Wilkowyj i że będzie inaczej wyglądała niż wszystkie kobiety. Charakteryzacja też była moim uporem, reżyser nie chciał się na nią zgodzić, bo mówił, że brzydko wyglądam. Tłumaczyłam, że jeśli kobieta ma siedmioro dzieci i żyje na wsi, to nie ma czasu na make-up. Rozumiem go, bo jest wielkim estetą, ale dzięki Bogu, że się uparłam, bo to też było wielką siłą Solejukowej, bo będąc tak mądrą życiowo osobą, ona nie musiała być piękna. Myślę, że jest tysiące takich kobiet.

Solejukowa ma wiele z mojej babci Helenki, która miała sześcioro dzieci. Jeździłam do niej na wakacje. Ona wprawdzie nie mieszkała na wsi, a w niewielkim miasteczku, ale sposób zachowania, pewne rytuały dnia, wygląd – to wszystko stało się kanwą dla mojej postaci. I jeszcze coś. Moja babcia miała nieprawdopodobną pogodę ducha. Miała duży dom, ciężko pracowała, ale nigdy nie widziałam jej ani depresyjnej, ani smutnej i to była baza mojej kreacji.

Solejukowa zadziwia i zachwyca. Nauczyła się włoskiego, prowadziła filozoficzne dysputy z księdzem o św. Tomaszu z Akwinu.

I ja też uczyłam się włoskiego. Miałam nawet lektorkę, bo musiałam przecież opanować dość duże partie po włosku. Każde zmaganie się z takim zadaniem było nowym doświadczeniem aktorskim, z którego bardzo się cieszyłam. Ale nigdy nie zapominałam, żeby nigdy nie brakowało jej tej pogody ducha, bo wtedy się wszystko pięknie układało. Gdyby była sfrustrowana swoim życiem, to jej wielka chęć rozwoju byłaby nieprawdziwa. Pamiętam taką scenę, gdy Kazimiera przyszła na casting do radia, i na komentarz, że przecież ona mówi z wyraźnym akcentem i do pracy radiowca jakoś szczególnie się nie nadaje, ta odparła: „Akurat wolne mam, pierogów narobiłam, dzieci są w szkole, nie mam nic do roboty, zauważyłam ogłoszenie więc przyszłam”. Myślę, że nam kobietom brakuje dzisiaj tej nieprawdopodobnej chęci nowych wyzwań – boimy się tego, co powie mama, siostra, sąsiadki.

Nie bała się Pani pobrzydzić?

Nie, ale też nie ukrywam, że lubię ładnie wyglądać i grać postaci, które są pełne kobiecości, optymizmu, erotyzmu. Na szczęście, bardzo dużo gram w teatrze, więc mogę się wcielać w różne postaci.

Jak to jest żyć z jedną postacią 11 lat?

A tu zaskoczę Panią – wcale nie żyłam tą postacią 11 lat, rocznie byłam nią kilkanaście dni, bo kręciliśmy zdjęcia przez trzy miesiące w roku. Na siedemdziesiąt parę dni zdjęciowych ‒ miałam około 10–11. Utożsamiam się z tą postacią, ale nie żyję nią. Oczywiście lubię ją i wiem, że widzowie też ją uwielbiają. W jakimś mieście biegła za mną jedna pani i krzyczała: „Pani Solejukowa, jak ja Panią kocham!” [śmiech – przyp. red.].

Niektórzy mówią, że nie każdy aktor odnajdzie się w repertuarze komediowym.

Wybitni artyści zagrają wszystko, ale proszę mi wierzyć, że są aktorzy, którzy choć świetnie wypadają w repertuarze dramatycznym, to o wiele gorzej radzą sobie z materiałem komediowym. To jest pewien rodzaj umiejętności grania – po prostu warsztat. Kiedy byłam młodsza miałam do siebie żal, że jestem aktorką komediową, a teraz sobie myślę: „Dzięki Bogu!”. Każdemu proponuję, żeby wziął tekst komediowy, rozłożył go na czynniki pierwsze i zobaczył, jakie to jest trudne zadanie. Aczkolwiek to nie jest tak, że jesteśmy jakoś specjalnie namaszczeni przez Boga, bo każdy dobry aktor poradzi sobie zarówno z rolą dramatyczną, jak i komediową. Znam jednak artystów komediowych, którzy mówią, że dramat łatwiej zagrać. Nie należę do tej grupy – uważam, że rola jest rolą, materiał literacki jest materiałem literackim, który dla mnie jest zawsze bazą wyjściową do budowania postaci.

Gdyby mogłaby Pani jeszcze raz decydować o wyborze ścieżki zawodowej, to czy wybrałaby Pani ponownie aktorstwo?

Nie, nie wybrałabym aktorstwa. Jest to zawód, który zależy od innych ludzi, od producentów, reżyserów, dyrektorów teatrów. Udało mi się spełnić marzenia, chciałam zrealizować monodram i grałam go przez kilka lat, nagrałam płytę, gram recitale, daję koncerty – ale to są wyjątki. Nie można powiedzieć, że ja to robię non stop i ciągle są to rzeczy, które zdarzają mi się sporadycznie. Główny mój nurt pracy to teatr i propozycje, a także castingi, które albo wygrywam, albo nie, albo ktoś mnie obsadza, albo nie. To jest zawód, w którym ciągle trzeba się wykazywać, cały czas jest się ocenianym i sprawdzanym. Nie chciałam takiej przyszłości dla swoich córek i w momencie podjęcia przez nie decyzji, że nie będą zdawać do szkoły teatralnej, złożyłam ręce do Boga. I jestem przeszczęśliwa.

A kim by Pani została?

Prawnikiem. Skończyłam liceum humanistyczne, profil humanistyczny, rzeczywiście kilka osób z klasy pracuje w tym zawodzie. Umiem mówić, lubię rozmawiać z ludźmi, potrafię ich słuchać. Wydaje mi się, że to jest taki rozdział życia, w którym mogłabym się zamknąć.

Pani córki są już dorosłe, jak się zmienia perspektywa rodzica dorosłego dziecka?

Jest to bardzo trudne dla kobiety, szczególnie jeśli się było taką matką kwoką jak ja. Kiedy moja starsza córka wyprowadziła się z domu, nie płakałam, tylko raczej popadałam w bojaźń jak ona się zmierzy z tą rzeczywistością życiową. Okazało się, że jedna i druga radzą sobie świetnie, ale gdzieś ten lęk z tyłu głowy pozostał. Dzisiejszy świat jest tak niebezpieczny, że staję się coraz bardziej nieufna. Oczywiście nie mam prawa ingerować i wtrącać się w życie moich córek – zawsze szanowałam prawo do ich prywatności, nawet jak były małymi dziewczynkami.

Jaka jest Pani główna cecha charakteru?

Niewiara w siebie.

Myślałam, że wraz z sukcesem zamienia się ona w pewność siebie?

Sukces to jest bardzo względna kwestia.

Czym jest w takim razie dla Pani sukces?

Nie wiem. Uważam, że sukces w tym kraju odniosły Krystyna Janda, Joanna Szczepkowska, Magdalena Cielecka. Możliwość zagrania w fabułach, w innych krajach, w międzynarodowych produkcjach ‒ to jest sukces. A rozpoznawalność jest rzeczą przyjemną i wielką radością, natomiast nie jest to dla mnie sukces o jakim marzyłabym w skrytości ducha. Dlatego nie nadużywam tego słowa.

A kiedy jest Pani z siebie zadowolona? Spełniona?

Po udanym koncercie, po dobrym spektaklu. Bo jeśli czuję, że widowni się to podoba, to znaczy, że wykonałam swoją pracę najlepiej jak potrafiłam, dałam z siebie wszystko. Występowanie przed ludźmi to jest swoisty rodzaj wymiany energii pomiędzy aktorem a publicznością. Jeśli nie ma tego przekazu, jeśli nie ma tej energii, jeśli widzowie wychodzą obojętni, to odbieram to jako porażkę. Jeśli widz wychodzi zadowolony i w jakiś sposób poruszony, rozbawiony, a może wkurzony, bo jakiś problem go dotknął i zatrzymał się na chwilę – to jest to moje zwycięstwo. Jeśli widz wychodzi letni, to jest to porażka.

Ma Pani bardzo wysoko podniesioną poprzeczkę, bo jednak nie wszystkich da się zadowolić…

Wiem. I to się rzadko udaje. Ale wychodzę z założenia, żeby widzowi absolutnie pokazać: staram się nie zawieść. Aktorstwo to zawód na amplitudach, na sinusoidach, nie zależy od naszych dobrych i złych dni, ale od dobrych i złych dni ludzi, którzy nas zatrudniają i oglądają.

Jaka jest Pani zaleta?

Myślę, że moją zaletą jest otwartość na ludzi, chociaż niektórzy pojmują to w kategoriach wady, że nie zachowuję dystansu do ludzi, ale ja to postrzegam jako pozytywną cechę. Lubię ludzi, lubię z nimi rozmawiać.

A wada?

Chyba jednak brak wiary w siebie. Cały czas się uczę nabierać dystansu do siebie. Uczę się, bo w zależności od tego, ile mam lat i jakie zdobywam doświadczenia, po części jestem inną kobietą. Nie jestem tą Katarzyną, która 10 lat temu miała młodsze dzieci, chodziła do szkoły na wywiadówki i żyła innymi problemami niż dzisiaj. Teraz jestem już dojrzałą kobietą, mam coraz starszych rodziców, z którymi są innego rodzaju problemy, i prowadzę inne rozmowy o życiu – a to nas zmienia. Po to dostajemy to życie, żeby z niego czerpać, ciągle się uczyć, smakować go, ale też wyciągać wnioski, bo przecież nie unikniemy popełniania błędów. I to też jest cudowne, bo życie byłoby nudne, gdybyśmy zawsze byli nieomylni a wszyscy byli idealni.

Włącza się Pani również w działania charytatywne. Wspiera Pani m.in. budowę hospicjum opieki paliatywnej w Chojnicach, działając na rzecz Towarzystwa Przyjaciół Hospicjum. Jest Pani również ambasadorką kampanii społecznej „Piękna bo zdrowa”. Doceniono Pani zaangażowanie, została Pani „Gwiazdą Dobroczynności 2016”.

Myślę, że dawanie jest lepsze niż branie. To też jest dobry przykład dla dzieci, że życie składa się z różnych kart, że trzeba znaleźć czas i mieć w sobie odwagę, aby zmierzyć się z jakimś trudnym problemem. Głęboko wierzę, że dobro do nas wraca.

Dziękuję za rozmowę.

Tekst i wywiad: Urszula Abucewicz

 

 

Polecane:

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *