Mana Mana Spersonalizowana torba Twoich marzeń

W Gdyni powstają najciekawsze torby w całej Polsce. Dzieje się tak w pracowni marki MANA MANA. O torebkach marzeń z indywidualną dedykacją opowiada nam właścicielka – Marcelina Rozmus-Prinz.

Jeśli ktoś nie zna Twojej firmy, powiedziałabyś, że MANA MANA to w skrócie…?

Pracownia torebek i akcesoriów, w której klient jest współautorem zamawianego produktu. To jedyne takie miejsce zarówno stacjonarne, jak i wirtualne, gdzie można projektować po swojemu zamawianą torebkę, na podstawie dostępnych palet kolorów i gatunków surowców.

Moja droga nie rozpoczęła się zbyt standardowo. Marka MANA MANA powstała w 2011 roku, w Starogardzie Gdańskim, w małym pokoiku mojego domu rodzinnego. Pierwotny pomysł na firmę to usługi haftu komputerowego. Skoro w mieście nie ma takiego punktu, należy tę lukę wypełnić – zdecydowałam. Pierwsze zlecenia dostawałam przez internet. Czułam się bardzo dobrze w mechanizmach wirtualnego świata. Robiłam zdjęcia swoich próbek i publikowałam na stronach z drobnymi ogłoszeniami. Już wówczas dziwny wydał mi się fakt, że bez trudu zdobywałam zlecenia, mając tak niewielkie pojęcie o technikach hafciarstwa! Można powiedzieć, że uczyłam się na każdym zleceniu. Ale brnęłam w temat, bo mnie to pasjonowało. W tamtym czasie nie były dostępne kursy, szkolenia, instrukcje, nie istniały fora internetowe ani serwisy tematyczne, gdzie można byłoby zdobyć jakąkolwiek wiedzę. Całe know-how było zamknięte w czterech ścianach wielkich łódzkich zakładów przemysłu tekstylnego.

Wszystkiego nauczyłam się SAMA – od „S” do „A” [śmiech – red.]. Najpierw musiałam stać się grafikiem. Nauczyłam się pracować w grafice wektorowej, bo była niezbędna do obsługi hafciarki. Później przepoczwarzyłam się w speca od haftów cyfrowych. Od tamtej pory powtarzam sobie i przyjaciołom, że jak się chce, to można się nauczyć wszystkiego: budować statki kosmiczne i autostrady, jeździć na strusiu, hodować lamy albo przemierzyć równik hulajnogą. Nie ma rzeczy niemożliwych. Są tylko wymówki!

Prawdziwego rozmachu MANA MANA nabrała po tym, jak moja Mama z ciekawości zrobiła coś, co na zawsze zmieniło moje życie. Z odrzuconych skrawków filcu, w tajemnicy przede mną, uszyła torebkę, z próbką haftu przedstawiającego ludowy wzór kociewski. To właśnie była pierwsza MANA, która sprzedała się w godzinę po opublikowaniu zdjęcia na Facebooku.

To było to! Zaczęły spływać zamówienia. W zawrotnym tempie moje życie przeobraziło się w torebkowe szaleństwo, które trwa do dziś. Posypały się zlecenia z każdego zakątku kraju. Dzięki współpracy z serwisami sprzedającymi modę hand-made, MANA MANA stała się bardzo malutką, ale docenianą marką torebek. Ogromnym ułatwieniem w rozpraszaniu się wieści okazał się Facebook. Właściwie to nikt (prócz znajomych i rodziny) nie miałby pojęcia o naszym istnieniu, gdyby nie wirusowy zasięg tego medium.

Dziś, gdy wracam pamięcią do początków, nie potrafię wytłumaczyć, jak to możliwe, że bez żadnego przygotowania biznesowego, wiedzy marketingowej, znajomości handlu, a tym bardziej – mechanizmów rynku e-commerce, MANA MANA od pierwszych chwil zaistniała w branży. Dowcip o babie, która „zrobiła robotę”, bo nie wiedziała, że się nie da, jeszcze raz znalazł potwierdzenie w rzeczywistości.
By zwiększyć zasięg działania firmy, zamieszkaliśmy z narzeczonym w Gdyni. W wynajmowanej kawalerce urządziliśmy pracownię. Jednak nadal woziliśmy wykrojone szablony torebek do szycia w Starogardzie. Domowy warsztat zaczął nas przytłaczać. Całkowicie poprzestawiały nam się noc z dniem, a odpoczynek stał się jakąś niedostępną abstrakcją. Zrozumieliśmy, że musimy oddzielić życie prywatne od pracy i wynająć lokal w śródmieściu. Gdy pojawiła się pierwsza okazja, nie zastanawialiśmy się dwa razy. Jak do wszystkiego, tak i do urządzania naszej pierwszej MANOWNI ruszyliśmy na pełnej petardzie. O pomoc poprosiliśmy zaprzyjaźnione biuro architektoniczne – Grupę Malaga. Remont trwał dwa miesiące.

Pracownia przy ulicy Zgoda 11 stawała się coraz bardziej rozpoznawalnym punktem na mapie Gdyni. Zaczęliśmy zdobywać stałych klientów, którzy nareszcie mogli obejrzeć nasze wyroby na żywo. Zakorzeniliśmy się w Gdyni na dobre. Po roku nasze trzydziestometrowe studyjko zaczęło się kurczyć. Belki z materiałami wędrowały coraz dalej w stronę drzwi wejściowych. Dostawialiśmy maszynę za maszyną. Belkę za belką. Gdy zauważyłam, że klienci nie mają już jak obrócić się wokół własnej osi i prawie WYSYPUJEMY się na ulicę, zadecydowaliśmy o kolejnej przeprowadzce. Bardzo szybko znaleźliśmy piękny, jasny lokal dosłownie za rogiem! Ulica 3 Maja 20 stała się naszym nowym, ukochanym adresem.

Kim są Twoje klientki? Czy można określić jakiś przedział wiekowy, branże, w których pracują, a może cechy charakteru?

To na pewno kobiety, które podzielają mój gust – to w pierwszym rzędzie. Można powiedzieć, że każdy produkt w naszej ofercie to wypadkowa upodobań moich, jako projektantki, i klientów – jako współtwórców. Słucham każdej sugestii i wciąż zmieniam produkty, bo odbiorcy są bardzo wymagający. Na przestrzeni ostatnich lat ukształtował się w mojej głowie pewien obraz i wydaje mi się, że co najmniej połowa z moich odbiorców to prawdziwe indywidualności – dojrzałe dziewczyny poszukujące niezwykłych rozwiązań, osoby, które nie zadowolą się czymkolwiek. Potrafią długo zastanawiać się nad zakupem, długo dobierać do siebie części składowe torebki. To świadczy o ich charakterze, że stronią od bylejakości nie tylko w otaczających je przedmiotach, ale zapewne też w życiu. Ponadto klientki MANA MANA to osoby o wyjątkowej i barwnej osobowości, ochoczo korzystające z możliwości, jakie daje moja równie kolorowa marka.

Jaka jest Twoja rola w tej firmie?

Firma kiedyś była jednoosobowa, zatem jak łatwo się domyślić, przeszłam po kolei po każdym stanowisku. Jeśli firma dzieli się na kilka działów, to można powiedzieć, że na początku byłam chyba ośmiornicą [śmiech – red.]. Doprawdy ciężko mi to sobie wyobrazić, jak udawało mi się robić tyle rzeczy na raz. Cały proces można opisać w kilku krokach układających się w kształt okręgu. Najpierw jest pomysł na produkt, później opracowanie formy, wykrojenie, haftowanie i szycie. Drugi dział – wykończeniowo-kaletniczy, przeobraża surowo uszytą bryłę w funkcjonalną już rzecz, dodając uchwyty, paski, zapięcia, metalowe regulatory długości, coś dokleja, coś doczepia, coś przycina, docina i produkt można uznać za gotowy. Później przychodzi pora na dział graficzny, który musi produkt ładnie pokazać na zdjęciu, w dobrym ujęciu, może również w zestawieniu i w komplecie z innym, może w plenerze, może w przyciemnionym atelier na białym tle? Pomysłów muszę mieć na to mnóstwo. Gdy „portret” będzie gotowy – pałeczkę przejmuje biuro obsługi zamówień i tworzy opisy, dokładnie mierzy każdy detal w produkcie i wystawia go do oferty. Po krótkiej chwili klientki oczywiście rzucają się na nowość [śmiech – red.]. I spływają zamówienia. Wówczas dział obsługi klienta konsultuje ewentualne modyfikacje, dobór kolorów, haftowaną dedykację wewnątrz torebki i finalizuje zamówienie indywidualnie lub bez modyfikacji, takim jakim jest, już gotowe.

Na początku drogi MANA MANA było w każdym z tych działów skazane na mnie samą. Ale jakim cudem zamówienia udawało się realizować? Lepiej nie pytać [śmiech – red.]. Była w tych wszystkich procesach tylko jedna, maciupka rzecz, której nie potrafiłam robić, i nadal nie potrafię, więc zawsze towarzyszyła mi asysta w postaci krawcowej – szycie! Z pozoru najważniejsze, ale jak się okazuje, w praktyce najmniej istotne w tym, by stać się specem od toreb, prawda?

W tej chwili bardzo dużo czasu zjadają mi sprawy formalne, papiery dotyczące pracowników. Mimo że mam świetne biuro księgowo-kadrowe, to na przedsiębiorcy spoczywa ogromnie dużo obowiązków dopilnowania wielu papierów. Oprócz tego tworzę strategię działania, wyznaczam główne cele, pomagam także czasami w każdym dziale, gdy ktoś zachoruje, zwyczajnie podwijam rękawy i wycinam, nituję, haftuję, wybijam dziury – w końcu kiedyś sama tego nauczyłam moich ludzi. Dbam o zasoby zarówno ludzkie, jak i materiałowe, tworzę plan działania promocji marki stacjonarnie, czyli jakby scenariusz występów wyjazdowych na targi zagraniczne i w kraju. Od czasu do czasu zajmuję się też obsługą klienta, bo to bardzo miłe, a zarazem pouczające doświadczenie.

Pracownię traktuję jak swój dom, więc zajmuję się pielęgnowaniem każdego jej zakątka – zarówno fizycznie, jak i duchowo. Nie tylko zamiotę tu i tam, zainwestuję w nowe maszyny, remonty, oświetlenie, ale także po prostu jestem. Służę swoją obecnością i radą, oparciem, zawsze chętnie wysłucham i daję z siebie jak najwięcej. Zespół widzi, że wszyscy razem ciężko pracujemy na wizerunek i pozycję marki – dlatego im też zwyczajnie zależy.

Jaką jesteś projektantką i szefową, a co najważniejsze – jakim typem kobiety jesteś?

W takim pędzie spraw i wyzwań człowiek się nie zastanawia nad sobą, ciężko o jakąkolwiek refleksję, gdy wszystko idzie dobrze. Dopiero gdy sprawy nie układają się tak jak chcieliśmy, zaczynamy analizować. Na szczęście, nie przytrafiło się nic złego, ale wciąż jestem czujna. Wiem, że jako szefowa jestem osobą nawet do zniesienia, jednak bardzo szybko potrafię się zorientować, gdy ktoś nadużywa mojej dobrej woli. Nie kończy się to zazwyczaj dobrze dla tej osoby. Po kilku latach nabrałam doświadczenia w temacie i nie przekraczam już pewnych granic pobłażliwości jak dawniej. Nie mam żadnych konfliktów z zespołem – dużo rozmawiamy i wszelkie wątpliwości rozwiewamy na starcie. Każda nowa osoba klimatyzuje się u nas szybko, dzięki naprawdę bardzo przyjaznemu podejściu osób z dłuższym stażem. Jestem ogromnie dumna z moich ludzi. Tęsknię za nimi, gdy mam urlop i lubię poniedziałki [śmiech – red.].

Co wyróżnia Twoje produkty spośród wielu innych projektantów oferujących torby damskie?

Gdybyśmy produkowali torby kiepskiej jakości, już dawno zalałaby nas fala krytyki. Ogromna liczba pozytywnych ocen świadczy sama za siebie. Myślę, że nie da się po prostu wciskać ludziom kitu, gdy jest się marką lokalną. Trzeba się liczyć z tym, że w każdym momencie jesteśmy oceniani, wystawiani na krytykę i prześwietlani przez odbiorców. Jak dotąd zaobserwowaliśmy 90% uznanie ze strony naszych klientów. Pozostałe 10% to albo nasze małe wpadki, które zawsze chętnie i bezdyskusyjnie naprawiamy, albo błędne wyobrażenia klienta.
Pracownia sama w sobie jest ewenementem na skalę całego kraju. Nie ma drugiego takiego miejsca, gdzie można przyjść, zakupić gotową fajną torbę lub zamówić ją według własnego pomysłu, a jednocześnie zobaczyć cały proces na żywo. Wkraczając do MANA MANA wchodzi się w świat współcześnie niedocenianego rzemiosła, w którym można się poczuć jak część zespołu, decydując samemu o wyglądzie torby, po czym za kilka dni odbiera gotową. Dodatkowo na każdym produkcie dajemy gratis personalizację do trzech słów, która jest haftowana wewnątrz, często w formie dedykacji na prezent.

Mam świadomość, że moja marka trochę łokciami rozepchała sobie pewien segment na rynku akcesoriów. Wcześniej nie było marki, która przeobrażałaby MATERIAŁY TAPICERSKIE w elementy ubioru, np. eleganckie akcesoria dla kobiet. Spopularyzowałam również wykorzystanie transparentnej folii, wykorzystywanej konwencjonalnie do szycia plandek, np. dla jachtów czy w przemyśle do kurtyn w chłodniach, w szyciu błyszczących saszetek, kosmetyczek i toreb, które okazały się całkiem niezniszczalne [śmiech – red.].
Niestety, obserwuję, że wyrastają jak grzyby po deszczu marki żerujące na naszym dorobku – naśladujące, mocno inspirujące się do tego stopnia, że kopiują nasze kształty, materiały, połączenia kolorystyczne, nazwy własne produktów, a nawet, o zgrozo, nasze charakterystyczne ceny – ciężko to sobie wyobrazić, że ktoś może być tak ograniczony twórczo, ale, niestety, to fakty.

MANA MANA to nie tylko torebki. Jakie produkty jeszcze oferujecie swoim klientkom i czy zamierzacie powiększyć ofertę, czy raczej zostaniecie przy tym, co jest aktualnie?

Jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia. Obecnie oferta MANA MANA to głównie torby, plecaki i „nerki”. Z drobniejszych wyrobów mamy portfele i kosmetyczki. Zamierzam również pogłówkować nad torbami męskimi, sportowymi, a także marzy mi się wprowadzenie gadżetów sygnowanych uwielbianym Mansterem – potworkiem-maskotką firmy.

Gdzie można kupić Twoje rzeczy?

W sklepie internetowym, zaprojektowanym przez agencję kreatywną H!day (www.manashop.pl), oraz stacjonarnie w butiku przy ulicy 3 Maja 20, w śródmieściu Gdyni.

Czy klientki mogą zaprojektować swoją wymarzoną i niepowtarzalną torebkę?

Oczywiście! Klientki mogą dobierać wszystkie składowe elementy spośród setek materiałów do wyboru. Pierwszy krok to wybór modelu, czyli kształtu torby, pod względem zapotrzebowania na funkcjonalności. Można dobrać torebkę usztywnianą lub workowatą. Później dobieramy rozmiar, tak by nie czuć, że nas przytłacza, ale jednocześnie schować w niej cały świat! Dalej jest już tylko karuzela kolorów i tkanin. Wisienką na torcie jest zawsze personalizacja haftem.

I na koniec rzecz, która mnie ciekawi od początku: jak często masz nową torebkę?

Mamy u nas w zespole taką tradycję, że każdy pracownik może sobie zaprojektować i uszyć dla siebie cztery torebki w roku, w prezencie od firmy. Nosimy i promujemy!

Oceń ten artykuł

Polecane:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *