Drugie życie ubrań, czyli moda w stylu vintage

vintage

Bohaterami wywiadu są: Karina Borejszo i Dominik Podbereski. Pasjonaci mody i stylu vintage, którzy swoje hobby przekuli w dochodowy interes. Wspólnie prowadzą sklep z ubraniami i dodatkami Vintage For Ever. Karina Borejszo opowiada o wyszukiwaniu perełek, historii szwaczki z PRL-u i wielu innych bardzo ciekawych rzeczach. Zapraszam do lektury.

Vintage for ever to ubrania z myślą o… ?

… z myślą o tych, którzy kochają ubrania z duszą, niebanalne, z dobrych materiałów, pragną odskoczni od „sieciówek”. Z myślą o tych, którzy szukają ubrań starannie wyselekcjonowanych, przykładają dużą wagę do ich jakości, pragną wyróżniać się z tłumu, a także dbają o środowisko – wiadomo bowiem, że kupowanie ubrań vintage wpisuje się w trend bycia eko!

Jakie są wasze klientki? Czy jest coś charakterystycznego w ich osobowości, stylu ubierania?

Nasze klientki są wyjątkowe i zupełnie różne – jak to kobiety 😉 Duża część z nich to indywidualistki, świadome swojego stylu, który podkreślają oryginalnymi ubraniami i dodatkami. Mamy klientki mniej ekstrawaganckie, które z kolei kupują rzeczy klasyczne i ponadczasowe, o skromnych fasonach – słowem takie, które nigdy nie wychodzą z mody. To osoby często zniechęcone bylejakością „sieciówek”, kupujące ubrania z najlepszych jakościowo tkanin – wełny, jedwabiu, kaszmiru, które stanowią swoistą „bazę” w szafie każdej elegantki.
Koleją grupę stanowią osoby, które chcą przeżyć sentymentalną podróż do krainy swojej młodości. I chociaż klientki te są w zdecydowanej mniejszości, bardzo sobie cenię spotkania z nimi. Z reguły, gdy ktoś taki do nas zagląda, dziwi się, że „ktoś jeszcze te rzeczy kupuje”. Trafiła do nas kiedyś starsza pani, szczecinianka, będąca w Gdańsku na urlopie. Zaczęła oglądać ciuchy i w pewnym momencie mocno się zdziwiła, znajdując na wieszaku czerwoną sukienkę ozdobioną czarnymi łańcuchami, wyprodukowaną przez Zakłady Przemysłu Odzieżowego „Dana” Szczecin. Okazało się, że przed laty pracowała w tym zakładzie. Sukienkę, ekstrawagancką i parę rozmiarów za małą, kupiła z sentymentu, a my dowiedzieliśmy się przy okazji paru ciekawostek z pracy szwaczki w PRL-u.

Ostatnio coraz częściej zaglądają do nas panowie, być może za sprawą coraz prężniej rozwijającej się sceny lindy hop – tańca swingowego, popularnego w latach 30. i 40. Mamy więc coraz większe zapotrzebowanie na męską odzież i dodatki, nawiązujące do stylu tamtych lat.Niestety, upolowanie męskiej odzieży vintage stanowi nie lada wyzwanie – zachowania konsumpcyjne mężczyzn i kobiet często się różnią. Niestety prawdą jest, iż niektórzy faceci zużywają ubrania „do samego końca”, do zdarcia, stąd trudności w znalezieniu męskich „perełek” w dobrym stanie.Warto również dodać, że Vintage For Ever to jeden z niewielu polskich vintage shopów, mających w swojej ofercie bieliznę vintage – pończochy i pasy do pończoch, halki.

Kiedy zrodził się w Tobie pomysł na sprzedaż ubrań vintage i jakie były początki?

Pierwsze perełki vintage kupiłam wiele lat temu, za grosze, na rynkach w małych litewskich miasteczkach. Odwiedzając rodzinę, wolny czas spędzałam „na ciuchach”, wstając o godzinie 5 rano. Wówczas w cenie były tam marki sportowe, angielskie sieciówki, a na „typowy” vintage wszyscy patrzyli z pogardą. Zaczęłam interesować się historią tych ciuchów. Jednym z zakupów, który szczególnie utkwił mi w pamięci, była oryginalna torebka Louis Vouitton, kupiona wraz z dwoma portfelami – dużym i małym. Mam je do tej pory.
Sytuacja niestety szybko uległa zmianie i prawdziwy vintage został „wypchnięty” z rynków przez używane sieciówki i tanią chińszczyznę. Był to czas, gdy ciuchy kupowałam dla siebie. Trudno uchwycić mi teraz moment, w którym zaczęłam myśleć, aby pasję do ciuchów z duszą połączyć z zarabianiem.

Zanim pojawił się pomysł na vintage shop, wraz z drugą połową, sprzedawaliśmy przez jakiś czas tzw. końcówki kolekcji. Denerwowała nas jednak powtarzalność rzeczy, ich słaba jakość, częste defekty, niechlujne krawiectwo i to, że z innymi sklepami mogliśmy konkurować jedynie ceną. Sprzedając takie ciuchy, trudno się wyróżnić. Marzyliśmy o tym, żeby stworzyć własną, rozpoznawalną markę, będącą w zgodzie z naszymi modowymi zainteresowaniami. Historia zatoczyła koło, a my zamiast do kolejnej hurtowni, pojechaliśmy na jeden z rynków – tym razem gdański. Pamiętam do dziś rzeczy, które tam kupiliśmy – 100% vintage białoruskie ekofuterko w lamparcie cętki, tyrolskie sukienki, wełniane spódnice, stare torebki. Tak zrodził się pomysł na internetowy vintage shop. Początki oczywiście nie były łatwe, wszystko robiliśmy sami. Po kilku latach doszliśmy do takiego etapu, że zdjęcia robimy na modelkach, współpracujemy z trójmiejskimi fotografami, a ja mam czas na to, by zająć się tym, co sprawia mi największą przyjemność – poszukiwaniem nowości i stylizowaniem podczas sesji.

Jakie perełki miałaś do tej pory w swoim sklepie? Może coś naprawdę drogiego i niepowtarzalnego?

Jednym z najcenniejszych znalezisk, jest upolowana dawno temu narzutka Roberto Cavalli. Była z nami na naszych pierwszych „Bakaliach” jako egzemplarz pokazowy, a teraz zajmuje honorowe miejsce w szafie. Nigdy jej nie ubrałam. Jest niezwykła, uszyta z malowanego ręcznie jeansu z motywami kwiatowymi, połączonego ze skórą. Pochodzi z kolekcji z 1970 roku i ma wartość muzealną.

Dwie sukienki pochodzące z Domu Mody Przemysłu Odzieżowego „Telimena” z kolekcji modelowej. Piękne egzemplarze z lat 70. Ubrania z Domu Mody „Telimena” uchodziły w czasach PRL-u za synonim luksusu, marzyły o nich polskie elegantki, nosiła je ówczesna elita. Na pokazach modele do produkcji wybierały specjalne komisje, niekoniecznie znające się na modzie, dlatego wiele z tych egzemplarzy nie trafiło do produkcji seryjnej. Możliwe, że były to jedyne egzemplarze na świecie.

Mogłabym długo wymieniać, ale wspomnę jeszcze tylko o ubraniach Guy Laroche, Gucci, jedwabnej apaszce Hermes, wełnianej sukience z lat 60. Louis Feraud, jedwabnej sukience Yves Saint Laurent…

Jak sama przyznałaś – jesteś fanką ubrań vinatge. Za co uwielbiasz ten styl?

Jestem ogromną wielbicielką ubrań vintage – do tego stopnia, że nie pamiętam już kiedy kupiłam sobie coś współczesnego. W latach 90., kiedy o galeriach z prawdziwego zdarzenia można było tylko pomarzyć, moja mama była ekspertką w buszowaniu po second handach, zabierała mnie ze sobą, dni dostawy znała na pamięć – pamiętam jakby to było dziś. Wielki second hand, chyba w bramie na ulicy Podbielańskiej, czy ogromny na tyłach obecnego parku naukowo-technologicznego – całą ścianę zajmowały zabawki – powiew zachodu i luksusu. Może trudno w to uwierzyć, ale naprawdę pamiętam zabawki, które stamtąd miałam. Jako dziecko byłam w raju, a mama mogła spokojnie buszować. Miłość do rzeczy z drugiej ręki zaszczepiła więc we mnie mama, choć nie od początku podzielałam jej entuzjazm, musiało minąć sporo czasu, a ja musiałam dojrzeć. Wówczas, jako nastolatka chciałam gonić za modą, a nie donaszać ciuchy po innych. Teraz role się odmieniły, mama nie odwiedza lumpeksów, a ja nie umiem bez tego żyć 😉

Mój styl kształtował i zmieniał się latami, wraz ze mną, był często konsekwencją moich ówczesnych zainteresowań, upodobań muzycznych;) Przeskoczyłam przez kilka subkultur, aby spocząć na latach 40. Moja szafa zaczyna wyglądać jak muzeum, a ubrania współczesne zostają powoli wyparte przez vintage. Moja miłość do ubrań z lat 40. i wcześniejszych, zaczęła się kilka lat temu, teraz stanowią większość mojej garderoby, a kolekcja wciąż się rozrasta. Noszę je na co dzień, oczywiście wcześniej dwa razy pomyślę zanim zdecyduję się ubrać sukienkę na potańcówkę, czy buty na skórzanej podeszwie w deszczowy dzień – te rzeczy mają ponad 70 lat i wymagają wyjątkowego traktowania. Większość z nich ma się po tylu latach wyśmienicie – czy rzeczy z sieciówek przetrwałyby taką próbę czasu? Nie lubię masówki, dlatego szybciej znajdę coś dla siebie w second handzie, niż w centrum handlowym. Cenię oryginalność rzeczy vintage i nie mam na myśli od razu rzeczy z metką od Diora;) Doceniam stare rzeczy, szyte na miarę, które wyszły spod igły jakiejś krawcowej, chciałabym móc poznać ich historię – prawdę o ich pochodzeniu i przeznaczeniu, dowiedzieć się dla kogo i na jaką ważną okazję były uszyte, lubię rzeczy z duszą. Lubię otaczać się ładnymi przedmiotami, stawiam na jakość, a nie na ilość. Oczywiście oprócz rzeczy sprzed 70 lat posiadam sporo innych ubrań i dodatków vintage, które kiedyś nabyłam i mam do dziś – dwie pary jeansów z wysokim stanem, skórzane ramoneski, sukienki z lat 50., jedwabne kimona, stare torebki, wełniane i kaszmirowe swetry, stare ludowe haftowane bluzki od mojej prababci, włoskie torebki i apaszki mamy i wiele innych martwych przedmiotów, które mają moc ożywiania wspomnień.

Od niedawna prowadzicie własny sklep stacjonarny. Czym różni się sprzedaż bezpośrednia od internetowej?

Sklep stacjonarny na ul. Zamenhofa w Gdańsku otworzyliśmy na początku października. Do tej pory, prowadząc sklep internetowy pracowaliśmy w domu, tam też trzymaliśmy wszystkie ubrania. Wraz z rozwojem sklepu ubywało nam przestrzeni życiowej. Ciężko nam przychodziło oddzielenie pracy od życia stricte prywatnego. Okazywało się bowiem, że w pracy byliśmy tak naprawdę całą dobę. Własna działalność jest spełnieniem naszych marzeń i ciężko nam sobie wyobrazić, że moglibyśmy robić w życiu coś innego. Wyniesienie się z domu z pracą i magazynem ubrań było jednak jedną z naszych najlepszych decyzji. Po pierwsze zyskaliśmy nieprawdopodobny komfort pracy, a po drugie mamy nareszcie możliwość poznania naszych klientów bliżej. Sklep stacjonarny umożliwił nam również poszerzenie oferty o dodatki zaprzyjaźnionej warszawskiej marki Kabak – kolorowe skarpetki, paski oraz czapki. Nasz sklep jest jednocześnie sklepem firmowym Kabaka w Trójmieście, z czego jesteśmy bardzo dumni.

Można was spotkać na wielu targach hand-made. Wystawiacie swoje ubrania m.in. na gdańskich Bakaliach. Jakie wrażenia masz po spotkaniach z klientkami? Czym są dla Ciebie te targi?

Nasza przygoda z targami zaczęła się od gdańskich Bakalii parę lat temu. Bezpośredni kontakt z klientem tak nam się spodobał, że zaczęliśmy jeździć na targi do Warszawy. Rozwój naszego sklepu internetowego przypadł na okres, w którym targi dopiero zaczynały być modne i przyciągały rzesze zainteresowanych. Dzięki częstym wypadom do stolicy mieliśmy także możliwość rozreklamowania naszego sklepu www. Teraz jeździmy już bardzo rzadko, wciąż jednak z ogromną przyjemnością uczestniczymy w gdańskich Bakaliach. Jeszcze kilka lat temu zdarzało nam się spotkać z uwagami typu: „co na targach hand made robią używane ubrania?”, teraz sytuacja uległa już zmianie, klienci są bardziej świadomi, cenią to, że mogą u nas kupić ubrania, których nikt inny poza nimi nie będzie miał, doceniają również stosunek jakości do ceny, mamy duże grono lokalnych klientów, którzy do nas wracają i odwiedzają nasze stoisko na Bakaliach.

Czy według ciebie Polki rozumieją modę? Umieją odnajdywać ciekawe elementy garderoby i łączyć je ze sobą? Czy często potrzebują Twoich porad?

Myślę, że jest z tym coraz lepiej, Polki mogą czerpać inspirację z wielu źródeł – blogi modowe, czasopisma, poradniki, social media… Jeśli tylko są kreatywne i mają odrobinę szczęścia, mogą świetnie się ubrać za niewielkie pieniądze, bowiem styl i gust nie zawsze idą w parze z pieniędzmi. Osoby, które do nas trafiają są raczej świadome swojego stylu i nie szukają porad stylistycznych.

Jak często zaopatrujesz się w nowości? Czy jest to związane z danym sezonem – wiosną więcej zwiewnych sukienek, a latem wełnianych płaszczy i swetrów?

Właśnie na szukanie nowości poświęcamy najwięcej czasu. Przez lata wyrobiliśmy sobie siatkę kontaktów – mamy osoby, które zaopatrują nas w pończochy i pasy do pończoch, osoby, które odkładają dla nas stare sukienki czy buty, poza tym sami spędzamy mnóstwo czasu na poszukiwaniach. Szukamy rzeczy nie tylko w Polsce, i z naszych zagranicznych wypadów zawsze coś przywozimy. W ubraniach vintage nie istnieje coś takiego jak sezonowość – letnie sukienki czy wełniane swetry można u nas kupić przez cały rok, liczy się niepowtarzalność. Klienci są świadomi, że kupują rzeczy pojedyncze.

Jakie jest wasze największe marzenie związane z Vintage For Ever?

Chcielibyśmy, aby Vintage For Ever wciąż się rozwijał i mógł oferować swoim klientom jak najszerszy asortyment oryginalnych, stylowych ubrań i dodatków. Marzy nam się, abyśmy mogli zajmować się tym, co robimy i uwielbiamy, do późnej starości. Myślimy – zdradzę w tajemnicy – o kolejnej marce. W ciągu tych kilku lat spotkaliśmy na naszej drodze wielu ludzi, którzy w nas uwierzyli i pomogli nam bezinteresownie. Nie chcielibyśmy ich zawieść.

*Wszystkie zdjęcia są naszego autorstwa oprócz tego z Bakalii, na których jesteśmy we dwoje. Autor tego zdjęcia to Mikołaj Bujak.

Oceń ten artykuł

Polecane:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *