Zamiast uciekać przed burzą, trzeba nauczyć się tańczyć w deszczu

Ma 153 centymetry wzrostu, ale jak sama mówi, to te trzy są najważniejsze. Żeby zareklamować konferencję w swoim hotelu, potrafi skoczyć ze spadochronem czy stanąć na głowie. Uwielbia buty! Ile ich ma? Tego nie wie nikt. Zatrudnia kilkaset osób, ale nigdy nie nazywa ich pracownikami, a kolegami z pracy. Jako pierwsza kobieta zasiada w zarządzie Harmony Polish Hotels. Sierpniowa Mademoiselle – Elżbieta Lendo, właścicielka sieci hoteli, najcieplejsza, najbardziej uśmiechnięta i najserdeczniejsza bizneswoman pod słońcem.

Gdyby miała wymienić Pani role, jakie Pani pełni w swoim życiu według Pani hierarchii, jaka byłaby ich kolejność?

W pierwszej kolejności jestem mamą. Synowie są zawsze na pierwszym miejscu, później jestem żoną, córką, siostrą, przyjaciółką, koleżanką, a praca zajmuje jednak jedno z ostatnich miejsc, choć jest dla mnie szalenie ważna. Na co dzień wykonuję pracę, w której się spełniam, ale rodzina musi być na miejscu numer jeden, niezależnie od wszystkiego. Moi bliscy doskonale wiedzą, jak ważne jest dla mnie dobro rodziny, troska o nich, ale również wiedzą, jak ważne jest dla mnie rozwijanie się zawodowo. Moja Rodzina bez wątpienia daje mi siłę do działania. Z moim mężem jesteśmy razem od 30 lat, i choć mój mąż nie przepada za branżą hotelarską i moje pomysły nie zawsze spotykają się z jego aprobatą, to w tych najtrudniejszych momentach zawsze mogę liczyć na jego wsparcie czy krzepiące „nie przejmuj się, rób swoje, kto sobie poradzi, jak nie ty”. Sam zawodowo spełnia się w tym, co robi. Oboje mamy swoje przestrzenie, w których się realizujemy. Ważne, by pamiętać, że jako rodzina jesteśmy zespołem, mamy wspólne cele, czyli możliwość spełniania marzeń przez każdego z nas. Ważne, by w tej dziedzinie myśleć i działać zespołowo, jak ja to mówię, „kopać do jednej bramki”. Choć wymaga to ogromnej pracy całej rodziny, jest jak najbardziej do zrealizowania.

Obecnie zarządza Pani czterema obiektami. Jaka była droga do miejsca, w którym się Pani teraz znajduje?

Uważam, że w życiu i w biznesie najważniejsza jest odwaga i umiejętność dostrzegania szans w każdej małej rzeczy. Czasami potrzeba odrobiny szczęścia, by znaleźć się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze – myślę, że w moim przypadku zdecydowało tych kilka czynników. 

Zdecydowałam się komuś pomóc – to były trudne finanse i trudna restrukturyzacja. Postanowiłam ją przeprowadzić i wtedy zaproponowano mi prowadzenie dwóch hoteli. To działanie początkowo zakładało moje chwilowe pojawienie się w firmie, aby zoptymalizować i naprawić funkcjonalność obiektów. Tak się to wszystko potoczyło, że na stanowisku prezesa hoteli jestem już od kilku lat.

Obecnie obiekty są cztery, a w niedalekiej przyszłości ta liczba się powiększy.

Co uważa Pani za swój sukces?

Prywatnie moim największym sukcesem zawsze będzie rodzina. Zawodowo wciąż boję się używać tego słowa, ale jeśli myślę o swoich sukcesach, to dostrzegam je w codziennych doświadczeniach, w tym, że swój biznes prowadzę świadomie, podejmuję decyzje, za które biorę pełną odpowiedzialność. W tym, że mogę się realizować zawodowo, ale też potrafię łamać stereotypy i iść swoją drogą. Jednak chyba największą wartością są sukcesy moich współpracowników, ich rozwój. Ogromną satysfakcję przynoszą mi chwile, w których widzę, jak na moich oczach się rozwijają, dojrzewają… Wtedy i ja rozwijam skrzydła. Myślę, że w życiu zawodowym należy się bać, ale i tak robić swoje, otaczając się przy tym dobrymi ludźmi, którzy nieustannie wspierają i nawet jeśli czegoś się nie da, to może da się inaczej, nie uda się drzwiami, próbuj oknem… Niekoniecznie działać perfekcyjnie, za to codziennie i systematycznie 😊

Dziś śmiało można nazwać Panią bizneswoman, ale początki nie były łatwe.

W swoim życiu nie wszystko miałam od razu i na zawołanie. Pojawiały się przeszkody i to niemałe. Uważam, że bez ogromnej determinacji nie byłabym teraz tu, gdzie jestem. Rodzice prowadzili gospodarstwo, a ja – z racji tego, że byłam najstarszym dzieckiem w rodzinie – pomagałam w polu, zagrodzie, ale także zajmowałam się piątką młodszego rodzeństwa. Już wtedy czułam się odpowiedzialna za dom i podejmowałam poważne decyzje. Bywało ciężko. Kiedy po maturze otrzymałam powiadomienie z uczelni, że zostałam przyjęta na studia, nie miałam wątpliwości, że rodziców nie będzie stać na moje studiowanie, nie miałam wyboru i poszłam do pracy. Jednak z perspektywy czasu to była najlepsza szkoła życia, która nauczyła mnie pokory i odpowiedzialności. 

Mimo wszystko udało się Pani skończyć studia?

Zostałam przyjęta do pracy w Kasie Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego, której placówka terenowa powstała w Szczytnie. Przez cały ten czas miałam mocne postanowienie, że nie odpuszczę studiów, ale najpierw na nie zarobię. Po roku pracy zarobiłam wystarczająco, by wprowadzić w życie swój plan i podjęłam naukę na studiach zaocznych. Studiowałam ekonomię. Niedługo później otrzymałam pracę w Olsztynie, gdzie wynajęłam mieszkanie. W olsztyńskiej centrali KRUS zaczęłam wspinać się na wyższy poziom zawodowy, wchodząc powoli w tajemny jeszcze wtedy dla mnie świat księgowości, tych wszystkich sald, bilansów i innych składników rachunkowości.

Buty i sztuka – krążą plotki, że to Pani mała słabość. Rzeczywiście tak jest?

Niestety tak… (śmiech). Z butami zawsze tak było, mam na ich punkcie bzika i jestem w stanie kupować ich niezliczoną ilość (śmiech). Sztuka też zawsze była mi bliska. Wnętrze bez jakiejkolwiek formy sztuki zawsze wydaje mi się niekompletne. Dlatego obrazy i rzeźby najczęściej zobaczyć można we wnętrzach moich obiektów. Od kilku lat organizuję wernisaże, wspierając młodych artystów z Warmii i Mazur. Sztuka w moim życiu bywa odzwierciedleniem mojego ego, mojej osobowości. W sztuce pociągają mnie jej wariacje oraz to, że nie zawsze chodzi o to, by przedstawiać świat jeden do jednego, takim, jakim go widzimy, ale interpretować go po swojemu. Buty i sztuka to taka moja nagroda, na którą sobie pozwalam za swoją pracę 😊

Jest Pani z siebie dumna?

W dzisiejszych czasach ciężko jest bym dumną z siebie, wśród ludzi, którzy są pesymistycznie nastawieni do całego świata. Nie jest łatwo być optymistą wśród ludzi zamkniętych na kreatywne działanie. Niełatwo jest cieszyć się z małych rzeczy, bo nie każdy tę radość zrozumie. Budowanie swojej odwagi to długi i trudny proces. Z natury jestem optymistką w każdym calu. Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Wiem, co chcę robić i jakie mam cele. Cały czas staram się być sobą, akceptuję siebie, mam swoje pasje, lubię się uśmiechać, lubię ludzi. To rodzice nauczyli mnie otwartości serca i szacunku do każdego człowieka. Niezależnie od tego, czy idziemy pod prąd i działamy wbrew stereotypom, czy uważamy się za kogoś bardziej „zwyczajnego”, powinniśmy być z siebie dumni. Tak, jestem z siebie dumna!

Jest Pani bardzo otwartą osobą, mocno wierzy w ludzi. Czy zdarzyło się już Pani na kimś zawieść?

Istnieje taka wartość, wspólna dla wszystkich ludzi, relacji, narodów na całym świecie. Tą wartością jest zaufanie, które wpływa na jakość każdej naszej relacji, porozumienia, a właściwie każdego działania, jakie podejmujemy. Dlatego zależy mi na tworzeniu silnych relacji, które oparte są przede wszystkim na zaufaniu. Sama jestem osobą otwartą, staram się uczestniczyć w procesie tworzenia od początku do końca, wpieram przy tym moich współpracowników, zwłaszcza w trudnych momentach. Trzeba umieć rozmawiać, wyjaśniać, bo nie chodzi o to, by chować się przed deszczem w czasie burzy, trzeba nauczyć się w tym deszczu tańczyć. Jednak mam pewne granice, na których przekroczenie nie pozwalam, bez względu na wszystko. Nie raz się zawiodłam. W tym roku miałam sytuację, którą mocno przeżyłam, bo zawiodłam się na kimś, z kim bardzo długo współpracowałam. Straciłam zaufanie. Pierwszy raz musiałam kogoś zwolnić i choć było to dla mnie bolesne doświadczenie, staram się do tego nie wracać i nie oceniać tej sytuacji. Wierzę w to, że dobro wraca do nas z podwójną siłą. Podobno nie ma czegoś takiego jak złe emocje. Każda emocja jest jak znak drogowy, który nas informuje. Ja, kiedy jestem poddenerwowana, bo też mi się to zdarza, mam taki swój sposób na uwolnienie negatywnych emocji – kiedy chodzę po hotelu z młotkiem i wieszam obrazy, to wiadomo, że to jest już ten moment, kiedy na pewno coś nie gra (śmiech). Najczęściej mówię szczerze, co myślę i zamykam temat.

Ma Pani dwóch synów. Starszy ma już 18 lat i pracuje dla Pani, ale na dość nietypowych albo właśnie typowych zasadach…

Staram się uczyć swoje dzieci przedsiębiorczości. Zależy mi, aby w przyszłości umiały należycie prowadzić swoje domy. Owszem, starszy syn pracuje w jednym z obiektów – miesiąc w czasie wakacji i tydzień w trakcie ferii. Pracuje na takich samych zasadach, co pozostali pracownicy, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że jest mu trudniej, bo każdy wie, że jestem jego mamą. Tym bardziej tłumaczę mu, że musi dawać z siebie więcej niż inni. Myślę, że jest to dla niego bardzo dobra życiowa lekcja. To, co jest podane na tacy, traktuje się bardzo lekko, a ja chcę, by moje dzieci miały szacunek do drugiego człowieka, do pracy i pieniądza. Jako matka dążę do tego, by chłopcy w sposób naturalny odkrywali swoje talenty, a w przyszłości obrali właściwą drogę do spełnienia zawodowego. Sama miała trudną drogę – niełatwy start, później praca, szybkie awanse i raptem choroba dziecka, która sprowadziła mnie brutalnie na ziemię i wszystko wypośrodkowała. Dziś patrzę inaczej, bo może dzięki temu, przez co przeszłam, potrafię się uśmiechać, przejść po hotelu na bosaka, pójść popracować na zmywaku czy po prostu, normalnie rozmawiać z moimi kolegami z pracy (śmiech).

Kogo ma Pani na myśli, mówiąc „koledzy z pracy”?

Mam na myśli moich współpracowników. Sukces każdej firmy tworzą ludzie, którzy w niej pracują. Trudno wyobrazić sobie dobrze działające przedsiębiorstwo bez stojących za tym pracowników. To, że jestem prezesem czy właścicielem, daje więcej możliwości, większą odpowiedzialność, ale pracujemy tak samo ciężko, nie mam dla siebie taryfy ulgowej.

Jest jakiś sposób na stworzenie tak zgranego zespołu, jaki Pani posiada?

Aby budować zdrowe i dobre relacje ze współpracownikami, potrzebne są wzajemny szacunek i uczciwość, ale duże znaczenie ma również atmosfera w pracy, miłe gesty i poczucie humoru. Staram się nie budować wokół siebie muru niedostępności. Każdy z moich współpracowników doskonale wie, że drzwi do mojego biura są zawsze otwarte. Dobry zespół to taki, którego członkowie idą w tym samym kierunku i wzajemnie uzupełniają swoje kompetencje. Staram się dostrzegać w ludziach ich mocne strony, efektywna praca jest wtedy, gdy ludzie robią to, co chcą oraz to, co wychodzi im najlepiej. Zawsze powtarzam moim kolegom z pracy, że nie robić nic, to najgorsza z możliwości. Nie da się uniknąć pomyłek, nie zawsze jest po naszej myśli i zgodnie z naszym planem i nie wszystko powinniśmy traktować jako porażkę. Wyciąganie wniosków i odwaga są ważniejsze. Moje życie nie potoczyłoby się tak, gdybym siedziała i czekała na to, co przyniesie los. Mam w życiu dużo szczęścia, ale na wszystko też bardzo ciężko pracowałam.

Marzenia na przyszłość?

Móc jak najdłużej żyć pełnią życia… Miesiąc temu straciłam młodszą o pięć lat siostrę. Marzena była pogodą i kochaną osobą, niestety przegrała nierówną i bardzo krótką walkę z chorobą. Niestety, nie mamy wpływu na to, co przynosi nam los, ale możemy decydować, jak spojrzymy na to, co się dzieje w naszym życiu. Jedną z naszych słabości jest brak umiejętności doceniania tego, co się ma. Większość z nas radość z życia odkłada na później, wierząc, że później uda się osiągnąć szczęście. A to paradoks, który sprawia, że tylko tracimy czas. Warto czasami się trochę zatrzymać lub chociaż zwolnić tempo, aby móc cieszyć się chwilą… tu i teraz.


Wywiad: Katarzyna Paluch

Zdjęcia: Adrian Kulesza / Raven Cave

Make up i fryzura: Marzena Niewiarowska / STYLAB Laboratorium Stylu

Stylizacje: Barbara Siwerska

Taranko w Klif Gdynia

Everydayofficial

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *