Chciała, aby żyło im się lepiej. Mąż budował dom, ale cegła po cegle, chłopcy dorastali i mieli coraz więcej potrzeb. Skusiła ją okazja – pieniądze były nad wyraz potrzebne, więc przy kolejnych razach nie miała oporów. Podobnie sąd, który swym wyrokiem zabrał jej pięć lat. Gdy wyszła po trzech, najpierw wstrzymała oddech.
Najpierw było niedowierzanie i wrażenie, że to zły sen. Ona, sprawdzona urzędniczka, o której przełożeni pamiętali przy premiach, matka dwóch synów i żona, ma spędzić kilka lat w więzieniu?
Koperta
– Prowadziliśmy zwykłe życie, jak każda rodzina. Po studiach trafiłam do urzędu, awansowałam, wynagrodzenie przychodziło w terminie. Mąż, pomimo trudnych czasów, zdecydował się na działalność. Szło różnie, ale nie mogliśmy narzekać. Męczyło nas jedynie małe mieszkanko, w którym żyliśmy z teściami, zamarzył nam się dom. Mąż zakasał rękawy i postanowił, że wybuduje, choćby własnymi rękami – cofa się do przeszłości Jadwiga.
Pojawiły się schody, bo bez koneksji i spekulacji trudno było o materiały budowlane. Pośrednicy wołali za nie krocie, ale oni byli tak zdeterminowani, że bez mrugnięcia okiem płacili nawet bajońskie sumy.
– Gdy zbliżaliśmy się do finału, z pensji już niewiele zostawało, a i pożyczki zaczęły się kurczyć. Żadne z nas nie chciało jednak odpuścić – zaczęliśmy zastanawiać się, co dalej. Okazja nadarzyła się przypadkiem. Jeden z petentów za pomoc w sprawie zakupu działki dyskretnie wsunął mi pod biurko kopertę. Zajrzałam i zamurowało mnie! Okrągła sumka pozwoliłaby ukończyć rozgrzebany etap prac. Zamknęłam torebkę i cały dzień biłam się z myślami, czy oddać łapówkę. Po powrocie do domu miałam wątpliwości, czy powiedzieć mężowi, bo ten był uczciwy do cna – opowiada.
Wystarczyła chwila, aby w miasto poszła wieść, że u niej można wszystko załatwić. Przełamała opory i pomagała, o ile kwota była satysfakcjonująca.
– Tak okrzepłam, że potrafiłam zajrzeć do środka i gdy pieniędzy było za mało, skwitować, że to chyba żart. Niektórzy odchodzili z kwitkiem, ale zdarzali się i tacy, którzy uzupełniali kopertę. Mężowi powiedziałam, że dostałam awans i dodatkowe pieniądze z tajnego projektu – uwierzył i chwalił się, że ma najbardziej operatywną żonę na świecie – wspomina.
Przyszła kryska na Matyska
Marzenia chłopców spełniała w Pewexie. Mieli wszystko. W ich nowym domu codziennie siedziała zgraja kolegów, bo właśnie tu był najnowszy komputer, deskorolki i zagraniczne słodycze.
– W końcu ktoś napisał donos, a kontrola w urzędzie wykazała nieprawidłowości. Początkowo byłam pewna, że obronię się dzięki stanowisku i nieposzlakowanej opinii. Jednak zdaniem sądu dowody nie pozostawiały złudzeń. Byłam winna i skład sędziowski wyznaczył mi pięcioletnią karę. W trakcie odczytywania wyroku uginały mi się kolana. Więzienie to była ostateczność. Przez głowę przechodziły myśli, by uciekać, a potem się zabić, bo niby jak rodzina udźwignie piętno matki więźniarki? – relacjonuje na chłodno.
Taka stała się w więzieniu. Gdy zamknęły się drzwi celi poczuła, że to koniec. Pierwsze dni wydawały się nie mieć końca – nie była w stanie jeść, pić, brzydziły ją współosadzone w niewielkiej celi.
– Tam czas płynie inaczej. Pierwszą karą jest zderzenie z brakiem normalności, intymności. Jesteś pozbawiona zwykłych rzeczy – jesz na czas, ścielisz łóżko pod dyktando, kąpiesz się i wychodzisz na spacer, gdy pozwoli strażniczka. Jak ja się bałam! Każdego dźwięku, ruchu na łóżku obok, zgrzytu zamka w drzwiach. Nie chciałam z nikim rozmawiać, te kobiety wydawały mi się bezwzględne, zdemoralizowane, złe. Dopiero po kilku miesiącach uświadomiłam sobie, że jestem jedną z nich, a ich siła pozwoliła mi przetrwać – podsumowuje Jadwiga.
Cela była pełna historii. Walutowe oszustwa, oskubany klient, mąż kat, na którego obsunął się nóż – życie pisze zaskakujące scenariusze, które mogą być udziałem każdego. Odskocznią były prace społeczne, które osadzone odbywały w jednym z ośrodków sportowych.
– Zamiatałyśmy alejki, zbierałyśmy liście, myłyśmy okna i uczyłyśmy się nie poddawać. W takich samych ubraniach, zaszeregowane, wytykane przez odwiedzających to miejsce, odczuwałyśmy palące piętno. Myślę, że to była ta druga kara, bo nie ma chyba nic gorszego, niż czuć się człowiekiem wykluczonym ze społeczeństwa – ocenia.
Trzecia kara
Wyszła po trzech latach za nienaganne sprawowanie. Czekała na ten dzień, a jednocześnie panicznie bała się opuścić mury, do których przywykła. Tu każda wiedziała, co robić. Nie trzeba było konfrontować się ze światem, zastanawiać, co teraz, co dalej. Dni mijały odliczane tęsknotą za synami i mężem, od widzenia do widzenia, z przewidywalnym rytmem, dla którego nie był potrzebny zegarek.
– Odebrałam rzeczy i wyszłam w nieznane. Rodzina czekała pod bramą, ale nikt nie wiedział, jak się zachować. Ja stałam skamieniała, nie pozwoliłam sobie otworzyć drzwi do auta. Gdy mąż zaparkował pod domem, patrzyłam na te mury, a łzy płynęły same. Zrozumiałam, że nie skreślę przeszłości, każdy dzień tu będzie kontynuacją kary, na którą się zdecydowałam – sama chce wierzyć w te słowa.
Okazała się twarda. Zabroniła przeprowadzki, z nadzieją, że skoro odpokutowała swoje, będzie wiedziała, jak żyć. Po roku wróciła do pracy, już nie w urzędzie, ale z czystą kartą u pracodawcy, który zaryzykował i jej zaufał. Chłopców i wnuki przekonuje, że owszem – życie nie jest za karę, ale każdy najmniejszy krok ciągnie za sobą konsekwencje.