Ponad chmurami

Ponad chmurami

Po marzenia poleciała aż za Ocean. Tam, w przestworzach odnalazła to, co dla niej najważniejsze – spełnienie za sterami samolotu i miłość. Jednak w tej bajce jeszcze nie pisze zakończenia, przekonana, że powyżej chmur wciąż ma sporo do zrobienia. Wyląduje na dłużej wyłącznie dla najbliższych, ponieważ dla Natalii, pilota samolotów, to rodzina jest i będzie najcenniejsza.

Udowadniasz, że tylko niebo jest limitem.

Pochodzę z bardzo małej wsi. Jako 2-latka miałam poważny wypadek, w którym o mały włos nie straciłam ręki. Od tego czasu rodzice roztaczali nade mną parasol ochronny, podkreślając, że nie ma szans, bym nawet zrobiła prawo jazdy.

Postanowiłaś postawić na swoim?

Raczej udowodnić, że nie jest ze mną tak źle. Mieszkaliśmy blisko Michałkowa pod Ostrowem. Na polu rodziców często lądowali szybownicy. Patrzyłam i marzyłam o wzniesieniu się w przestworza.

Od marzeń do sterów w samolocie?

To nie była wcale taka prosta droga (śmiech).

Jak sprawić, by sen się ziścił?

Mając 19 lat, wyjechałam do Poznania do pracy. Natknęłam się na ogłoszenie linii lotniczych, które poszukiwały stewardess. Przeszłam pomyślnie rekrutację i tym samym znalazłam się wśród pilotów, którzy wskazali mi drogę do spełnienia dziecięcych marzeń. 

Widzieli potencjał?

Pasję i zainteresowanie lotnictwem. Przeszkodą okazały się pieniądze – w Poznaniu nie było studiów z kierunkiem pilotażu, a nie mogłam sobie pozwolić na rzucenie pracy i przeprowadzkę. Postanowiłam jednak podjąć małe kroki, zaczęłam odkładać każdy grosz i szkolić się w aeroklubie na własną rękę. W Polsce zrobiłam licencję pilota turystycznego, w Australii szybowcowa, a w Stanach pilota zawodowego i instruktora.

Udało się za Oceanem?

Najpierw zahaczyłam o Australię celem nauki języka angielskiego. Pracowałam jako kelnerka, opiekunka dla dzieci i recepcjonistka. Postanowiłam zapisać się do aeroklubu i każdy weekend spędzałam w szybowcu. Znów poznałam ludzi, którzy poszerzyli moje horyzonty i wskazali nowe możliwości, przekonując, że latanie w Stanach jest bardziej w zasięgu kieszeni. Tym sposobem po 2 latach znalazłam się w ojczyźnie lotnictwa, gdzie 116 lat temu Bracia Wright zbudowali pierwszy samolot.

Przekonali Cię?

Początek był przytłaczający, zdałam sobie sprawę, ile jeszcze przede mną. Pogoda w Oregonie płatała figle, do tego górzysty teren i ocean, który powodował zamglenie. Z czasem było lepiej. Jeszcze w trakcie treningu zostałam szkolnym instruktorem teoretycznym i uczyłam 30-osobowe grupy Azjatow, wysyłanych przez linie lotnicze na kontrakt.

Co na to rodzice?

Szybko otrząsnęli się z szoku. Wychowywali nas w duchu, że kobieta może wszystko – nie jest słabsza czy gorsza. Starsze siostry przetarły szlaki – mają własne firmy. Jedna jest nawet nurkiem, druga – zawodowym kierowcą tira. Rodzice wspierali w realizacji marzeń i  przekonywali, że najważniejsze jest podążanie za pasją.

Ile kobiet lata w Polsce?

Pań jest niewiele. Dużo zaczyna, wiele lata na szybowcach, potem najczęściej odpuszczają.

Co jest powodem?

Specyfika pracy – dziewczyny rezygnują planując założenie rodziny. Tu wymagana jest pełna dyspozycyjność, normą są wyjazdy. Jeśli partner nie godzi się z tym trybem i nie wspiera, to nie ma szansy, by realizować się zawodowo.

Mit przystojnego pilota?

Faktycznie taki mit istnieje. Panuje przekonanie, że pilot to męski zawód, wymagający końskiego zdrowia i urody z „Top Gun”. Jest to bez wątpienia świat zdominowany przez facetów, ale sytuacja w ostaniach latach diametralnie się zmienia. W Stanach kobiet pilotów jest zdecydowanie więcej niż w Polsce. Mamy grupę wsparcia „Women in Aviation”, która organizuje konferencje, spotkania, gromadzi środki na stypendia, pomaga w wyborze ścieżki kariery i przeciwdziała dyskryminacji. Z drugiej strony urlop macierzyński w Stanach trwa zaledwie kilka tygodni i wiele kobiet w ciąży pracuje do momentu, gdy brzuch nie zacznie blokować sterów.

Im wyżej, tym większy strach?

Strach jest czymś naturalnym. Kilkoro moich znajomych straciło życie latając, więc zdarza się myśleć o wypadkach. Są nieodłączną częścią latania. Oczywiście, nie chcę straszyć podróżnych, ponieważ w lotnictwie pasażerskim bezpieczeństwo bardzo się poprawiło. W lotnictwie sportowym, gdzie uczymy się latać bez wyposażenia na pokładzie, polegając ponadto na jednym silniku z tłokiem, o wypadek czy kolizję na lotnisku nie trudno. Student może zabić – wsiadam z człowiekiem, który nigdy nie miał sterów w rękach, a ja muszę mu je dać, ponieważ płaci za to ogromne pieniądze. Mam z tyłu głowy, że wystarczy chwila nieuwagi i uczeń może zablokować stery podczas ostatniej fazy lądowania. Jest to sytuacja, w której mogę nie mieć wystarczająco czasu na reakcję.

Nie paraliżuje cię ta świadomość?

Gdy mam większą przerwę w lotach, trudno mi pozbyć się tej myśli. Jednak w chwili, gdy wzbiję się w powietrze, głowa staje się wolna.

Bywało groźnie?

Zdarzały się trudne sytuacje na szybowcach, w cesnach i samolotach wielosilnikowych.  Kolizje w powietrzu są jedną z rzeczy, przez które dostaję najwięcej siwych włosów, ponieważ obecnie latam na najbardziej zatłoczonym lotnisku lotnictwa cywilnego na świecie – Deer Valley, Arizona. Kiedyś, lecąc do miejsca, gdzie praktykujemy manewry, w ostatniej chwili zobaczyłam przed sobą samolot, który pojawił się na tej samej wysokości, lecąc w moim kierunku. Postąpiłam zgodnie z procedurą i zachowałam zimną krew, ale po wylądowaniu miałam mokre ręce i trzęsły mi się nogi. Zdarzały się też twarde lądowania, ucieczki przed pogarszającą się pogodą i mocne turbulencje. Doświadczenie buduje większą tolerancję, ale trzeba pamiętać o pokorze i nie pozwolić, by zgubiła nas rutyna.

Chciałaś to rzucić?

Zdarzyło się, jednak raczej z uwagi na frustrację związaną z przedłużaniem się szkolenia i egzaminów, wizą, która bardzo mnie ograniczała, wydatkami związanymi z treningiem. Czułam, że omija mnie wiele rzeczy. Gdy rówieśnicy spędzają czas z rodzinami, podróżują, inwestują w domy – ja zawalam kolejną noc z książkami, bez bliskich, licząc na to, że w przyszłości będę dzielić się z innymi pasją i robić to, co kocham. Szybko zrozumiałam, że taka jest cena sukcesu, wymaga poświęceń. Gdy miałam większe chwile słabości, wypożyczaliśmy z mężem samolot i lecieliśmy oglądać zachód słońca. Wtedy motywacji starczało na dobre kilka miesięcy.

Kto lata lepiej – Ty czy mąż?

Twierdzi, że ja (śmiech). Podziwiam jego doświadczenie, odwagę i umiejętności. Gdy się poznaliśmy, był znacznie wyżej w treningu i jestem pewna, że gdyby nie jego wsparcie, byłoby mi znacznie ciężej dotrzeć tu, gdzie jestem. Od początku wiedzieliśmy, że to szalony pomysł – dwóch pilotów planujących razem życie. Jednak połączyła nas pasja i dzięki niej lepiej się rozumiemy, jesteśmy świadomi trudności i istoty wsparcia. Kariery planujemy rozważnie i nie doprowadzamy do sytuacji, w której będziemy się widywać kilka dni w miesiącu, ponieważ małżeńskie szczęście nie wchodzi do grafiku lotów. W dalekiej przyszłości myślimy nad pracą w cargo, w bliższej – chcemy zdobywać doświadczenie, ponieważ jest jeszcze sporo do nauki, nim spoczniemy na laurach… Czas pokaże, co się wydarzy. Teraz cieszymy się pięknem miejsc, w których mieszkamy – aktualnie w okolicach Wielkiego Kanionu, a być może za moment będą to Hawaje. Zrozumiałam, że nie można mieć w życiu wszystkiego naraz – jeśli poczuję, że praca ma wpływ na rodzinę, odłożę na moment marzenia. Dla mnie najbliżsi są najważniejsi i nigdy nie poświęcę ich dla kariery.

Oceń ten artykuł

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *