TV Show i ich podwójne dno

Mają być przepustką do wielkiej kariery, wygranym losem na loterii i szansą na wymarzone życie. Znajdują żonę dla rolnika i bez problemu z wieśniaczki robią damę. Na oczach tysięcy widzów, którzy z odcinka na odcinek zadając sobie pytanie „dlaczego to nie ja”, przywiązują się do bohaterów i identyfikują się z pokazywaną historią.

Po emisji wszystko się zmienia. Rodzina i znajomi często nie mają pojęcia o planach, które wywracają życie do góry nogami. Programy przynoszą popularność, umożliwiają chwile sławy w świetle reflektorów, stając się jednocześnie najlepszym zarzewiem do krytyki i nienawiści dla wrogów. Najczęściej traktowane jako furtka do kariery, chociaż mało kto chce się do tego przyznać. Raczej przez przypadek i dla żartu – o takich pobudkach opowiadają bohaterowie znanych show. Jednego są pewni – gdyby mogli cofnąć czas, nigdy nie wysłaliby swojego zgłoszenia.

Marek

Miał dość powtarzanego przez najbliższych „szukaj, aż znajdziesz”. Chociaż bacznie się rozglądał, to na horyzoncie nie jawił się nawet cień szansy, że znajdzie tę jedyną, której założy obrączkę.

– Zgłoszenie wysłałem na imprezie. Przy kolejnym drinku koledzy zagrzewali i podkręcali do wygłupu. Przekrzykiwali się, że nic nie mam do stracenia. Będzie zabawa i niezła beka, a jak do tego poznam fajną pannę to już piękny komplet. Nakręcili mnie i się stało. Telefon z produkcji zadzwonił, gdy całkowicie zapomniałem o naszych imprezowych wyczynach. Był szok i niedowierzanie, ale mimo wszystko przystałem na proponowane warunki. Stawiłem się na plan programu i zaczęła się moja największa jazda bez trzymanki – wspomina 35-letni Marek, uczestnik programu „Rolnik szuka Żony”.

Z rolnictwem niewiele miał wspólnego. Na szczęście okazało się, że to kandydatka ma areały, a ich przypadkowo połączyła pasja do jazdy konnej. Udział w telewizyjnej drodze po szczęście był obwarowany wielostronicowym kontraktem, którego tajemnic nie mógł zdradzić pod groźbą kosztownej kary. Jego zadaniem było dopasować się do scenariusza i odegrać rolę najlepiej, jak potrafi.

– Dostałem szczegółowe wytyczne, jak mam się zachowywać na planie. Czego ode mnie oczekują i o co tak naprawdę w całej zabawie chodzi. Przekonało mnie to, że pomimo reguł, istotą programu było faktyczne znalezienie męża dziewczynie, która posiadała wielohektarowe gospodarstwo na drugim końcu Polski. Producenci zostawili pole do interpretacji, nadzorując jedynie, aby za bardzo nie odbiegać od formatu – wspomina.

Dziewczyna niestety nie jemu była pisana. Odpadł w przedbiegach, ponieważ profil psychologiczny i opis fizyczny kandydata nie przypadły do gustu. Rozczarowany wrócił do Sopotu i zapomniał o sprawie. Do kolejnego telefonu, ponieważ nieoczekiwana sytuacja na planie zmusiła producenta do modyfikacji.
– Za drugim razem mnie wybrała. Wtedy dopiero się zaczęło – próbuje tłumić emocje. Emisja odcinka spowodowała, że stał się najbardziej popularnym użytkownikiem facebooka. Znajomi przekazywali link do programu, matka załamała ręce, a sąsiadki kpiły w żywe oczy.

– Myślałem, że oszaleję. Nawet dawno niewidziany promotor śmiał mi się w twarz, a podobno nikt takich programów nie ogląda – przyznaje. Sęk w tym, że coś zagrało i kolejne miesiące spędzał w pociągu na południe kraju, gdzie randka z rolniczką mijała, jak z bicza strzelił. Byli parą ponad pół roku, pokonała ich odległość i brak kompromisu w zakresie jeździectwa.

Melania

Z nudów, bo na pewno nie dla pieniędzy i sławy. Tych nigdy jej nie brakowało, a mąż libijskiego pochodzenia traktował ją od zawsze jak księżniczkę. Też nie dla kariery, bo w modelingu osiągnęła szczyty, będąc po latach rozpoznawalną w Szwecji, gdzie mieszkali. Pewnego dnia między obiadem, nauką piątego języka a kosmetyczką postawiła na szklany ekran. Akurat szukali damy i wieśniaczki, była przekonana, że się nadaje.

– Pierwszy dzień na planie rozwiał złudzenia. Raz, że damą nie zostałam, a dwa, że miałam twardo trzymać się scenariusza – wspomina ze śmiechem.
Cyrk zaczął się przy charakteryzacji. Ogołocona z urody i ulubionych ubrań ruszyła w wyreżyserowany świat, w którym miała zagrać kobietę, która do trzech nie zdoła zliczyć.

– Wcieliłam się w odrobinę patologiczną brudaskę, której mąż pił, bił i zniknął, zostawiając z dzieckiem i wiekową babcią w rozpadającej się ruderze prawie bez bieżącej wody – opowiada. Przygoda zapowiadała się wyśmienicie. Niewiele miała wspólnego z prawdą, może ilość dubli, które nagrywali do znudzenia.
– Tak mnie to ogłupiło, że byłam gotowa wierzyć, że kury i krowa są na pilota lub na krzyk reżysera – opowiada. Przestawiana i rozstawiana po odpowiednich kątach miała grą przekonać widza, jak chwila wielkomiejskiej namiastki może w twórczy sposób wpłynąć na dalsze życie. – Szkoda tylko, że studio było pod miastem, a pięknie ubrana obsługa planu o większej aglomeracji przez lata mogła pomarzyć – podsumowuje rodowita gdynianka.

Niby zabawa, a jednak niesmak, dlatego pewnie nie przywiązywała dużej wagi do epizodu na szklanym ekranie. Do czasu, gdy po raz pierwszy zatrzymały ją dwie dziewczyny, prosząc o wspólne zdjęcie. W sklepie złożyła autograf, a wieczorny spacer z psem zamienił się w koszmar, gdy co chwila ktoś odwracał głowę, pokazywał palcem i wołał „patrz to ta wieśniara”.

– Sława mnie wyprzedziła – przyznaje z rozżaleniem. – Być znaną z udawania jest powodem do dumy jedynie dla wariata. Dzisiejsza telewizja jest wielką pułapką. Oszołamia światłami i obietnicą, że tylko pod okiem kamery rozwiniemy potencjał, stając się kimś. Nieprawdziwym, wyreżyserowanym, w którego bez zastanowienia i refleksji uwierzą miliony.

Polecane:

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *