Jak wspólna medytacja wspiera intymną energię? Zobacz, co nam dała starożytna wiedza o wzajemnej rozkoszy.
Wyobraź sobie, że oglądasz film bollywoodzki. Akcja toczy się w upalnym Bombaju, w którym zapach kadzideł miesza się z wonnym aromatem kurkumy. Kobiety z wdziękiem poruszają pełnymi biodrami, w rytm skocznej, indyjskiej melodii. Mają na sobie kolorowe sari, a ich włosy pachną olejkiem kokosowym. Mężczyźni o cynamonowej skórze dynamicznie klaszczą w dłonie i kłaniają się kobietom w uniżonym szacunku, śpiewając poetyckie arie. Powiada się, że Indie są krajem pieśni i miłości, co ma swoje uzasadnienie. Kiedy chrześcijańska Europa nakładała na społeczeństwo kolejne nakazy i zakazy, wyzwolone wówczas Indie czerpały seksualną wiedzę z mądrości filozofów.
Współczesne pary, które świadomie pracują z ciałem i umysłem, coraz chętniej korzystają z dóbr cywilizacji Wschodu, takich jak: Kamasutra, Tantra, Joga, medytacja partnerska czy Ajurweda.
Kamasutra, czyli księga rozkoszy
Rozgwiazda, woda i kokardka. To nie ciąg niedopasowanych słów, lecz nazwy pozycji seksualnych z Kamasutry – traktatu o sztuce miłości hinduskiego mędrca Watsjajany. Dziś to filozoficzne dzieło jest traktowane marginalnie, a popkultura przerobiła je na własną, dość powierzchowną modłę. Gdyby jednak zgłębić oryginalny tekst, to prawdziwy przekaz Kamasutry byłby o wiele bardziej złożony. Celem 36 rozdziałów, a w tym 1250 wersów była edukacja i zbliżanie partnerów. Ta praktyka w dalszej perspektywie przynosiła nie tylko seksualne zadowolenie, lecz pogłębiała miłość pary i zapewniała wzajemną wierność
Czym jest Tantra Joga?
Tantra (poch. z sanskrytu:„jedność”, „zjednoczenie”) ma dwa znaczenia, bo wywodzi się z dwóch odrębnych szkół – hinduizmu i buddyzmu. Ta pierwsza opiera się na znajomości czakr (kręgów energetycznych w ciele człowieka) oraz na prana, czyli oddechu. Tantryczne sesje angażują partnerów do pracy z przepływem energii krążącej w ciele oraz oddechem. Para uczy się nazywać własne emocje i odpowiednio je przekształcać, by zamiast szkodzić, karmiły siłę życiową, czyli libido. Obecnie partnerzy mogą pracować pod okiem trenerów, gdzie zdobywają wiedzę teoretyczną o wzajemnej mapie rozkoszy, a także uczą się pokonywać blokady uniemożliwiające osiąganie orgazmu.
Tantryczna medytacja
Buddyjskie znaczenie tantry, różni się od hinduskiego. Jest to najwyższy system nauk pochodzących od samego Buddy. Jego celem nie jest zjednoczenie miłosne, lecz pełen rozwój wszystkich właściwości umysłu, takich jak: nieustraszona odwaga, współczucie czy mądrość. Buddyjska tantra polega zatem na wieloletniej praktyce medytacji pod okiem doświadczonego mistrza. I choć formy medytacyjne oraz posążki często przedstawiają pary w intymnym zjednoczeniu, to ich celem jest przebudzenie.
Nie bagatelizujmy jednak tej sztuki. Pary, które zdecydowały się na wspólne kursy medytacyjne, zbliżają się nie tylko emocjonalnie, lecz również fizycznie. Jak to możliwe? Przede wszystkim wspólne odosobnienia łączą. Gdy postanawiamy wyłączyć telefon i poświęcamy czas na rozmowę oraz kontemplację wnętrza, jesteśmy bardziej ze sobą. Oto nagle rachunki i terminy przestają mieć znaczenie – uczymy się żyć chwilą obecną.
Według buddyzmu kobieta jest przejawem intuicyjnej mądrości, a mężczyzna – wyrazem aktywnego działania. Narzędzia, którymi dysponuje buddyjska filozofia, pozwalają kobiecie rozwinąć intuicję oraz żeńską, łagodną energię życia. Mężczyzna natomiast uczy się wspierać kobietę w jej rozwoju i dba o radosny wysiłek podczas codziennych, przyziemnych zajęć. Para jest ze sobą bliżej duchowo, a akt seksualny stanowi przejaw praktyki szczodrości na poziomie ciała. Według buddyzmu znaczenie ma nie liczba parterów, lecz jakość i częstotliwość.
Seks według ajurwedy
Ajurweda znana jest dziś głównie jako forma diety i pielęgnacji. Nie wszyscy jednak wiedzą, że ta starożytna nauka dysponowała również wiedzą na temat seksu. Fizyczne zespolenie było traktowane jako ścieżka głębokiej transformacji pożądania w mądrość. Jab-jum, czyli intymna jedność, miała prowadzić do otwarcia na miłość własną i do innych istot.
Według ajurwedy, dzięki odpowiednio prowadzonemu życiu, również w wymiarze seksualnym, ludzie pozbywają się chorób i unikają schorzeń w przyszłości. Tu jednak złotą zasadą jest umiar, a w przypadku mężczyzn – kontrola spermy. Miłosna sztuka według ajurwedy polega na wzniesieniu seksualnej energii z podstawy kręgosłupa do szczytu głowy, co opóźnia wytrysk, przy jednoczesnym rozwoju samoświadomości.
Jeżeli do powyższych dodać takie egzotyczne detale, jak: olejki zapachowe, kadzidła, wzajemne kąpiele i masaż, indyjski wieczór jest na wyciągnięcie dłoni. Nawet jeśli jesteśmy przemęczeni natłokiem obowiązków, telefon dzwoni, a maile proszą o odpowiedź, wprowadźmy do życia odrobinę wiedzy tajemnej. Indie oferują przyjemną zabawę nie tylko na poziomie zmysłów. Ostatecznie taka zabawa może nas zaprowadzić dalej – ku ścieżce, gdzie seks nie jest jedynie biologicznym aktem, lecz stanowi podstawę pełnego rozwoju i udanego partnerstwa.
Interesuje Ciebie temat wierności? – Poznaj znaczenie snu o zdradzie!
Dodałabym, że tantra to przede wszystkim szansa na dogłębne zrozumienie siebie – swoich potrzeb, oczekiwań, myśli, emocji. To takie głębsze wejście w samego siebie, na skutek czego mamy szansą stworzyć udaną relację – z sobą i z innymi. Dla mnie przywilej poznania tantry był na tyle cenny, że uczestniczyłam nawet w warsztatach Tantry Radosnych Chwil. Taniec i zrozumienie swoich potrzeb dał mi możliwość rozwoju. Tak właśnie bym ujmowała temat tantry dla dwojga – jako coś co scala relacje, pozwala zrozumieć wzajemne potrzeby. To drzwi, przez które warto przejść, po za nimi znajduje się niezwykle cenna wiedza o człowieku.
W polskiej kulturze przyjęło się kierować wartościami płynącymi z chrześcijaństwa, a także z kultury antycznej łacińskiej, jak i greckiej. Obecnie w dziedzinie filozoficznej w kwestii poliamorii odchodzi się nieco od Hegla, idąc w kierunku zmarłego w 1961 r. Junga, co też miało związek z nadchodzącą w Polsce i Europie kulturze hipisów. Osobiście na problem poliamorii chciałbym spojrzeć oczami człowieka Wschodu, zakorzenionego w nieco innym systemie wartości niż chrześcijaństwo. Można w tym miejscu dodać, że należałoby zdjąć z siebie filtry, które stały się częścią naszej chrześcijańskiej osobowości, a które zaciemniają w nas to co jest autentycznym obrazem człowieka Wschodu. Gdy spojrzymy na literaturę amerykańską, to w niewłaściwych proporcjach spojrzymy na poliamorię jako na moralne zło trójkątów i wielokątów miłosnych, a więc jak na Sodomę i Gomorę liberalnych czasów nam współczesnych. Może więc warto odwrócić proporcje, by na problem poliamorii spojrzeć z religijnego punktu widzenia.
W świecie chrześcijańskim istnieje przekonanie, z którego wnioskujemy, że wielu ludziom bardzo zależy na tym, by nikt nie czerpał z życia radości, by nikt się nie śmiał, gdyż życie ich zdaniem jest grzechem, jest karą. Jak możesz cieszyć się życiem, jeżeli ciągle wmawia się człowiekowi, że jego życie jest straszną i to bardzo ciężką karą i że ów człowiek cierpi za złe uczynki. Życie człowieka jest więc w takim kontekście więzieniem, do którego zostałeś wtrącony aby cierpieć? Odpowiedź jest tylko jedna: życie nie jest karą, gdyż jest dla nas nagrodą, a dokładniej tę kwestię tłumaczy nam poliamoria rodem z Dalekiego Wschodu.
Choć na problem hipisów władza ludowa w PRL-u patrzała z przymrużeniem oka, to sam problem był na ziemiach polskich raczej krótkotrwały i nie do końca mile widziany. Tak też jest obecnie z tantrą i działającą w jej ramach poliamorią, ocenianymi niewłaściwie na forach internetowych jedynie jako Sodoma i Gomora w ramach amerykańskiej neotantry.
Właściwie pojęta poliamoria istniała zawsze w ramach tantry. Tantra nigdy nie była jednolita; była uważana za rytuał, a także związana była z jogą. Tantra była też uważana za ten ruch, który wszedł jakby z zewnątrz do buddyzmu i hinduizmu w VI w. n. e., choć niektórzy dodają, że w VII w. n. e. problematyka omawiana przez nas została religijnie skażona. Tak więc rozpocznijmy od stanu badań nad zagadnieniem poliamorii w ramach systemu tantry, czyli personifikowanej energii utożsamiającej się z kosmosem przez doskonalenie samego siebie, w czym pomaga nam medytacja, czyli mantra. W ustroju socjalistycznym w polskich warunkach poliamoria była traktowana z przymrużeniem oka, gdyż mówiła ona o genach żeńskich i męskich współpracujących ze sobą w ludzkim ciele, kiedy to ów pierwiastek żeński jest przyczyną właściwie dobrej postawy mężczyzny wobec innej osoby. Poliamoria była w ustroju socjalistycznym wartością marginalną, występującą tylko w nielicznych ośrodkach i do tego bardzo prześladowana przez ówczesną władzę widzącą omawianą przez nas problematykę w kategorii chrześcijańskiej niemoralności. Poliamoria w środowiskach kościelnych widziana była zawsze na ziemiach polskich jako twór kulturowy daleki od katolickiego społecznego nauczania. Pamiętać należy, że poliamoria istniejąca w ramach tantry to przecież droga mojego osobistego rozwoju, w której miłość jest najważniejsza. Dlaczego jest to moja osobista droga? Odpowiedź będzie bardzo prosta. Z chrześcijańskiego punktu widzenia poliamoria kojarzyć się może z poczuciem wstydu w obecności innej osoby, z dodaniem, że przecież takich rzeczy po prostu nie wypada czynić. Także chrześcijaństwo zauważyło, że człowiek jest na tej ziemi tylko wędrowcem z wielkim potencjałem jeszcze do odkrycia. Człowiek jest więc istotą wartościową, który poprzez medytację poznał drogę, po której chce iść. Znając cel drogi, nigdy z tej drogi człowiek nie zejdzie, gdyż nie jest on utracjuszem rzuconym we Wszechświecie przez nie wiadomo kogo i nie wiadomo gdzie i po co. Poliamoria naucza człowieka, że ludzkie ciało jest święte – tak mówił także św. Paweł w kontekście świątyni, w której przebywać ma Boży duch. Ta prawda znana także była w naukach religijnych Dalekiego Wschodu. Choć ludzka miłość była w różnych kulturach sakralizowana, utożsamiana od celibatu do miłości wspólnotowej komuny, to we wszystkich tych przypadkach tylko poprzez miłość ów człowiek mógł zrozumieć potrzebę pielęgnacji własnego ciała, także w sferze cielesności jako nie czegoś chwilowego, tylko tego rozciągniętego w czasie przez całe życie. Czy wręcz sakralną pielęgnację własnego ciała można utożsamiać z gender i transseksualizmem w kontekście ludzkiej miłości? Pamiętać należy, że kobiecość i męskość od dawien dawna były uważane za święte, gdyż były symbolem płodności matki, czyli Natury. Dopiero współcześnie w świecie liberalnym poruszano problematykę geneder, gdy w dawniejszym okresie czasu ów problem gender miał pejoratywne znaczenie i był praktycznie odrzucany społecznie. Człowiek jest istotą energetyczną w całości istnienia. Dla wielu istnieje dobro tylko w umyśle i sercu, gdy w żołądku i cielesności istnieje zło, co wypływa przecież z chrześcijaństwa. W takim sensie umysł i serce należałoby pielęgnować, by to co w żołądku i seksualności zwalczać jako symbol ludzkiej grzeszności – to jest podstawowe nieporozumienie, gdyż przecież energia życiowa istnieje w całym ciele i nie da się z ludzkiego ciała wyrzucić chociażby seksu, który przecież istnieje i będzie istnieć dalej. Seksualność, a więc miłość, jest naszą największą siłą, gdyż dzięki niej wszystko istnieje we Wszechświecie. Nie można mówić tylko o dobru istniejącym w człowieku, zapominając o tym, co jest jego całością w kontekście jego dobra. Tak więc obecnie na wielu stronach internetowych istnieją opracowania na temat poliamorii, widzianej jako moralne zło, utożsamianej jako pewne novum rodem z ziemi amerykańskiej. Czy jednak nasz obraz współczesnej poliamorii, opisywany m. in. w internetowej Wikipedii nie jest czasami wypaczony, zupełnie inny od tego, co nauczyć nas może mądrość przybyła ze Wschodu. Gdy spojrzymy na poliamorię z punktu widzenia religijnego, otrzymamy obraz duchowego bogactwa, który daleki jest od tego, co mogło by nas oddalać od pojęcia dobra.
Należałoby w tym miejscu poruszyć jeszcze jeden problem. Każdy człowiek posiada swoje przeciwieństwo (swój cień), czyli odrzuconą wersję samego siebie. Przeciwny biegun (cień) istnieje po drugiej stronie lustra. Są to jakże często ludzkie koszmary, czyli świat zablokowanych energii. Własnego cienia nigdy nie uciszymy. Po dokonaniu ignorancji własnego cienia, moja psychika jest „zbawiona”. Ideał mieszka w człowieku i mierzy się z potencjałem cienia – prawda tożsamości i powołania na zasadzie lustrzanych odbić. Ograniczona świadomość dzieli na jasne i ciemne, na dobro i zło, na ego i alter. Dualizm powinien stać się jednością bez zakotwiczenia się tylko w jednym biegunie, gdyż wtedy zawsze tworzymy cień i wtedy będziemy podzieleni. Dwubiegunowe życie w ziemskim ciele i po zmartwychwstaniu w ciele uwielbionym (niebiańskim) jest ludzką równowagą duchową. Chrystus zmartwychwstał, a my na drugim biegunie zmartwychwstaniemy wraz z Chrystusem, aby w ten sposób osiągnąć duchową pełnię.
Tak więc możemy postawić pytanie: poliamoria – miłość, czy zdrada? – oto jest odwieczne pytanie człowieka, zaczerpnięte z nauki, której początki sięgają Dalekiego Wschodu Indii i Chin, a więc pewnego połączenia kultury hinduskiej i buddyjskiej. W takim kontekście można zapytać się dalej o otwarcie się człowieka na świat, czy zamknięcie? Trudno to wszystko pojąć, gdy nie zagłębimy się w to co jest sensem naszego życia chociażby poprzez medytację, czyli wgłębienie się w samego siebie. Gdy jednak weźmiemy się za głębsze znaczenie naszego istnienia, to zrozumiemy, że żyjemy nie tylko na tej Ziemi, ale także we Wszechświecie, który jest naszym domem, ale także jest naszym dobrem. Zacznijmy od Ziemi – naszej doczesnej matki, która dała nam ciało, zdrowo nas żywi, by ostatecznie przyjąć nasze śmiertelne ciało powtórnie do siebie. Ta właśnie Ziemia jest dla nas tą wspaniałą energią, wręcz naszymi energetycznymi korzeniami, dzięki której nasze ciało funkcjonuje w odpowiednim ładzie i składzie. Nasza cielesność to poczucie bycia z sobą w zgodzie z Naturą bez przywiązania do konkretnego miejsca. Jest jednak pewien dodatek – jest nim Wszechświat, którego jesteśmy centrum nie jako egocentryk mający wszystko w nieposzanowaniu, lecz jako ten, który ma być naładowany dobrem i otwartością dla innego człowieka. Poliamoria zakorzeniona od dawien dawna w człowieku, widziana więc będzie jako szacunek dla siebie i innych, szczerość, dawanie innym bezinteresownie, nie czekając na żadną zapłatę. Poliamoria nie musi więc być tutaj utożsamiana tylko z seksem, choć ten seks wpisany jest także w nasze ziemskie życie. Pamiętać należy, że moje życie, a więc tym kim jestem składa się z rozumu, serca, żołądka i tego co cielesne. Tak więc rozumem rozeznaje co jest dla mnie dobre, a co jest złe. Sercem kocham człowieka szczerze, prawdziwie i bez jakiegokolwiek zafałszowania. Moje ciało musi być odżywiane w zgodzie z moją matką Naturą, gdyż także żołądek decyduje o właściwej równowadze energetycznej w ciele, gdzie wszystko jest jednością. Kochać człowieka można długo, a nie tylko na chwilę, dając temu innemu tylko ochłapy szczęścia poprzez komplementy. W poliamorii to ja decyduję kim jestem, jak i to co chcę z tą moją wolnością zrobić, nawet wtedy, gdybym pogubił się w swoich decyzjach. Jakże często zdarzało się w życiu, że głos tych innych był dla nas nieadekwatny, gdyż zakłócał w nas to co było moim pragnieniem. Dlatego powinna istnieć wdzięczność do samych siebie za to co nam się w życiu udało. To wszystko będzie w nas promieniować by znaleźć tych, którzy będą z nami rozmawiać na tych samych rejestrach, którzy zrozumieją nasze troski i kłopoty z zachowaniem tylko dla siebie tego co jest bardzo ważne dla tego innego. Małżeństwo i autentyczna przyjaźń będą miały tutaj swoje poliamoryczne uzasadnienie, nawet wtedy gdy będzie nam brakować tej siły życiowej podczas naszej regeneracji. Poliamoria widziana tylko w kontekście samego seksu jest w takim przypadku zbytnim uproszczeniem szerszego kontekstu sprawy.
W tym miejscu należałoby zaznaczyć, że istnieją cztery zależne od siebie żywioły, które są esencją świata. Jest to moc tworzenia i destrukcji. Wymieńmy tutaj: ziemia, powietrze, ogień i woda. Tym piątym jest duch, który wszystko jednoczy i równoważy. Energia ciała jest symbolem ziemi; powietrze utożsamia intelekt, wyobraźnię; ogień to witalność; woda to uczucie, emocje, podświadomość istniejące w człowieku.
Miłość w życiu człowieka jest najważniejsza. Także chrześcijaństwo zauważyło problem miłości we właściwym kontekście. Miłość to ogień, który może być dla człowieka poczuciem ciepła i bezpieczeństwa, ale ten ogień może nas także sparzyć i duchowo wypalić. Wszystko zależy od naszych intencji. Tak więc mogę się zapytać: co ja sobą reprezentuję: jaką mam wizję, czyli ogólnie przyjętą misję, a więc intencję, którą chcę przekazać innym, gdyż to jest moje przesłanie. W kontaktach międzyludzkich najważniejsze jest ustawienie odpowiedniej komunikacji. Mogę odbierać czyjeś emocje, na przykład podłączam się pod czyjeś smutki, albo radości. Tak więc intencja jest komunikacją płynącą ode mnie na spotkaniu z innym człowiekiem: co chcę komuś dać, a co chcę otrzymać (przyjąć dla siebie), przy sczytaniu informacji z otoczenia. Pamiętać należy o pewnej granicy, której w kontaktach międzyludzkich człowiek nie powinien przekraczać (każdy ma prawo do swojej wolności i do swoich przekonań).
Tak więc miłość, przez wielu różnie rozumiana, może być zdradliwa jak piękna uwodzicielska kobieta. To potwierdza fakt, że warto było zająć się tematem miłości, ludzkiej zdrady, a także poliamorii w ramach tantry. Poliamoria widziana oczami człowieka Dalekiego Wschodu to miłość, szacunek, nie oczekiwanie na zapłatę z drugiej strony, otwartość dla każdego. Poliamoria to kochanie tego innego, z którym nadaję na tych samych rejestrach, zaufanie, które będzie tajemnicą aż do grobu, a więc szacunek męża i żony, a także szacunek w przyjaźni. To nie Ameryka stworzyła poliamorię w XX wieku. Poliamoria powstała przed wiekami w hinduizmie i buddyzmie i dotyczyła m. in. wspólnoty plemiennej żyjącej w miłosnej komunie, zakorzeniona energetycznie w Matce-Ziemi, czyli Naturze, a także w we Wszechświecie jako dobrej sile dla mojego energetycznego ciała jako całości, w którym siła miłości jest najważniejsza. Kochać więc mogę poprzez mój rozum, który podpowiada mi co jest dobre i co jest złe. Kochać mogę autentycznie moim sercem. Natomiast żołądek będzie moim energetycznym zapleczem zdrowego odżywiania, czyli energetycznej równowagi całości. Cielesność będzie tutaj podsumowaniem owej całości. Nie mogę więc odrzucać żołądka i cielesności jako symbolu zła, gdyż organizm jest całością – tym dobrem wraz z sercem i rozumem. Poliamoria jest więc specyficznie rozumianą monogamią widzącą ludzkie ciało jako sacrum, gdzie seks jest tylko dodatkiem do większej całości. Amerykańska literatura nie rozumie toku myślenia rodem z Dalekiego Wschodu ukazując porno w kategoriach maksimum bez zachowania umiaru i proporcji. W poliamorii nie chodzi wcale o Sodomę i Gomorę! Zawsze istniało przekonanie, że tantra działa jak bomba atomowa. To po prostu potężna siła, wręcz największa w człowieku. Ogień miłości buduje moją wewnętrzną poliamorię, ale może mnie sparzyć. Po prostu: każdy człowiek ma swój cień, z którym muszę się w tym życiu zmierzyć. Te dwa bieguny świadczą o mojej równowadze psychicznej w czterech żywiołach działających w człowieku, które mierzą się w nim. Choć śnią mi się potwory po wybuchu tantry, to jednak wiem, że innej drogi po prostu nie mam, a życie jednobiegunowe najlepszej wersji siebie potęguje ów wybuch. Ignorancja mojego cienia, a więc tego co najsłabsze we mnie, daje mi wyciszenie, ale tylko na chwilę. Tylko ludzie święci w niebie są ideałami dobra wiecznego, a my będący pielgrzymami na tej ziemi podążającymi do niebieskiej Ojczyzny i jesteśmy tutaj trochę dobrzy i trochę przeznaczeni do nawrócenia. Człowiek, który nic nie robi, ten nie grzeszy. Najgorzej jest jednak to, gdy istnieją dyktatorzy, którzy pouczają innych co mają robić w życiu, zagłuszając w nich ten wewnętrzny głos, który mówi nam, że mamy ten wielki potencjał, który musi w nas wybuchnąć, byśmy byli dla innych najlepszą wersją, ale tylko wtedy, gdy sami będziemy wiedzieli czego ja oczekuję od tego świata – a to jest właśnie tantra, w której działa poliamoria.
Na koniec jeszcze jedno. Mędrcy, którzy szli ze Wschodu, by odwiedzić Jezusa, szli wpatrując się w gwiazdę, która była dla nich przewodniczką. Może właśnie ten przepiękny przykład mądrości ludzi Wschodu będzie także i dla nas jakimś przykładem, by spojrzeć w nowym świetle na pojęcie miłości, którą w Liście do Koryntian opisał św. Paweł. Niech więc pojęcie poliamorii będzie dla nas jakimś wyzwaniem w nowe czasy, by być po prostu dla siebie i innych choć trochę lepszy, dając światu najlepszą wersję siebie będąc krok do przodu przed innymi. Jedno co jest piękne w tantrze to przekonanie, że nie jestem jakimś tam przybłędą rzuconym we Wszechświecie przez nie wiadomo kogo i właściwie nie wiadomo po co. Poczucie, że ten cały Wszechświat może być moim sprzymierzeńcem, gdy zaśpiewam tę pieśń „gdy w spokojną, cichą noc, spoglądam na niebo pełne gwiazd…”, gdy pomyślę: czy życie ma jeszcze jakiś sens?… Zło istnieje przecież także we Wszechświecie i nie mogę żyć tylko po jednej stronie życiowego wahadła, zapominając o ludzkim cieniu, które będzie dla mnie jak ten potworny sen. Ziemia – moje cudowne energetyczne korzenie, choć pamiętać muszę, że właśnie na tej ziemi na krętych drogach czyhać może na mnie wróg. A więc pragnie człowiek dobra, a jakże często wychodzi zło jak na polu pszenicy wyrasta i chwast. Istnieje ewidentne zło bez jakichkolwiek widoków na coś lepszego, a mimo to dobro w ostateczności zwycięża jak ten dobry Samarytanin. Czysta filozofia? Czy samo życie?… Oto jest pytanie w tej tantrze! Życie człowieka składa się z radości i smutku; z uśmiechu, ale także z łez; gdy w tym wszystkim co nas otacza mamy spojrzeć w niebo, gdzie przebywa Chrystus, by uświadomić sobie jakie jest nasze ostateczne przeznaczenie w niebieskiej Ojczyźnie, gdy tutaj na ziemi jesteśmy tylko pielgrzymami. Tak nas nauczał swego czasu papież Benedykt XVI i nasza święta Matka-Kościół. Gdy rozważymy te słowa, to zrozumiemy, że choć nasza Matka-Ziemia jest tak piękna, choć jest naszą energią dla materialnego ciała, to jednak nasze przeznaczenie rzeczywiście jest w niebie, choć niektórzy dodają, że to niebo jest w kosmosie – naszej cudownej energii duchowej. Nasza Matka-Kościół naucza nas, że w swoich wyborach jesteśmy zawsze wolni i z tych wyborów rozliczymy się ostatecznie osobiście przed trybunałem Boga w godzinę ziemskiej śmierci. A przecież w naukach Dalekiego Wschodu, a dokładnie w tantrze, dowiadujemy się, że to ja mam decydować sam o sobie, że mam tym innym ludziom dać najlepszą wersję siebie (a więc mam być po chrześcijańsku po prostu świętym już tu na ziemi). Matka Teresa z Kalkuty, jako osoba święta, przebywając w Bengalu wyprzedziła swoją postawą idee II Soboru Watykańskiego (idea świętych papieży Jana XXIII i Pawła VI). Powstaje tylko pytanie: co ja mogę wnieść dla ludzkości, chociażby poprzez tantrę, czy prawidłowo rozumianą poliamorię, by ten świat mógł dojść bezpiecznie do niebieskiej przystani?