Przychodzi baba na… budowę

Subtelna i błyskotliwa. W myślach przelicza obciążenia i zapewnia, że niejeden pociąg bez trudu przejedzie. Biały kask zostawia na kołku i pędzi do najbliższych, którzy widzą w niej cudowną mamę i atrakcyjną kobietę. Kontener bywa jak drugi dom, przyznaje Ania Gmerek – inżynier, budowlaniec z krwi i kości. Do tańca i do różańca, co zaklnie, ale też poklepie po plecach.

Ścisły umysł wskazał drogę?

W liceum zapowiadałam się na niezłą humanistkę. Uwielbiałam literaturę, miałam dar do języków obcych, ciekawiła mnie historia. Jednocześnie bliskie były mi matematyka i chemia. Początkowo planowałam architekturę, jednak koleje losu potoczyły się inaczej.

Zapukałaś do bram Politechniki Gdańskiej?

Padło na Budownictwo, bo od kiedy pamiętam, pociągały mnie stare budynki… Miały w sobie duszę. Jednak szybko straciły magię.

Z czaru odarła je nauka?

Okazały się zbyt proste. Zaczęłam mierzyć wyżej, kierunkując się na Mosty, uważane na uczelni za koronę królów. Wydawały się idealnym rozwiązaniem na przyszłość, w którym unikałabym presji, że podwieszany sufit wisi jednak za wysoko (śmiech). Po ukończeniu studiów przez sześć lat pracowałam w biurze projektowym.

Co wymyśliłaś?

Między innymi uczestniczyłam w projekcie trójmiejskiej autostrady. Jeździłam na nadzory i nagle zorientowałam się, że przestałam się rozwijać.

Chciałaś porywów przy desce?

Miałam ambicje, by tworzyć. Przypomniałam sobie słowa dziekana, który radził, że odważne projekty najlepiej realizować w Japonii. Ta niestety była poza zasięgiem. Zrobiłam przerwę i skręciłam w stronę pasji. Po dwóch latach ze zwierzętami wróciłam i podjęłam rękawicę w sektorze publicznym. Okazało się ciekawie, zaczęłam robić rzeczy, które przynosiły wiele satysfakcji.

Nad arkuszem kosztorysu?

To element mojej pracy. Łączył się z ofertowaniem, spotkaniami z klientami, wyjazdami na negocjacje, uzgodnieniami z inwestorem i przekonywaniem, że mój punkt widzenia jest korzystny.

Dużo jest pań w kasku?

Rok zaczynało 350 osób, z czego 200 stanowiły dziewczyny. Mosty ukończyło 30, w tym 5 koleżanek.

Baba na budowie to koniec świata?

Od baby na budowie wymaga się więcej. Musi być dwa razy bardziej zdecydowana niż mężczyźni. Na każdym kroku mierzy się ze stereotypem, że powinna mieszać w garnkach, a nie brać się za męski fach. Faceci zawsze dogadają się między sobą, nam jest trudniej – startujemy z niższej pozycji.

Mimo równouprawnienia?

Budownictwo cały czas jest zdominowane przez mężczyzn. Dla nich kobieta zwyczajowo jest głupsza. Powoli się to zmienia, ale starzy specjaliści za nic nie chcą przyznać racji babie. Budowa jest organizacją, która skupia przeróżnych ludzi. Także niegrzecznych chłopców, którzy w swoim fachu są świetni. Specyfika pracy sprawia, że kobieta musi być twarda.

Jesteś?

Jestem do granic możliwości skrupulatna. Mając odpowiedzialność za BHP, stosowałam jasne reguły. Brak kasku skutkował upomnieniem ustnym, za drugim razem było upomnienie pisemne. Trzeciej szansy nie było.

Wredne babsko!

Rzetelne i sumienne. Zdarzało się, że musiałam dokonać badania alkomatem. Ja z berłem, w ekipie popłoch i odmowy. Raz jeden z pracowników schował się w toi-toi’u. To była środa, a środek tygodnia na budowie, przy małej ilości sanitariatów, nie jest krainą fiołkami pachnącą. Wytrzymał pół godziny. Gdy obawiałam się, czy nie zasłabł, wykorzystał chwilę i zwiał przez płot.

Nagana?

Pseudonim żyrafa i skoczek (śmiech). Został skreślony z listy z obciętą dniówką.

Klniesz?

Jak szewc! Nić porozumienia i klucz do budowlanych serc.

W domu anioł?

To zupełnie inny świat, staram się, jak mogę – liczę baranki i medytuję. Synowie znają moją ekspresję. Budownictwo wymaga poświęceń. To nie tak, że o 16:00 wsiadam do auta i żegnam brygadę. Zdarza się, że do nocy betonujemy strop lub szykujemy kosztorys, który miał być na wczoraj. Synowie się buntują, a ja – mimo niechęci – zabieram pracę do domu. Próby odcięcia się sprawiają, że nazajutrz na budowie dzieją się gwiezdne wojny! Pani Ania nie odebrała telefonu!

Po godzinach w sukience?

Na imprezach tak. Czasem myślę, że fajnie byłoby ubrać kieckę i wysoki obcas, słysząc „jak pani ładnie wygląda”.

Budowlańcy oszczędni w komplementach?

Jestem ich Anią w ciężkich, aseksualnych butach, w długich spodniach i kamizelce. Nie widzą we mnie kobiety. Chociaż kiedyś, przy upalnych dniach, przydarzyła mi się reprymenda od przełożonego. Ja w szortach i koszulce na ramiączkach, a on wrzeszczy, że mam się ubrać. „W taki upał?” – pytam. „Tak, bo nie pracują, tylko się gapią, a co by było, gdyby stali na rusztowaniu?”.

Kask bywa twarzowy?

Zależy, jaki model. Wybieram taki, w którym względnie wyglądam. W ofercie pojawiły się nawet różowe. Nie posiadam, ponieważ na budowie panuje hierarchia – kadra zarządzająca i inżynierowie mają białe, goście czerwone, w zielonym chodzi BHP-owiec.

Pasuje do siodła?

Konie uczą nawiązywania relacji. Zawodowo muszę być liderką, a kontakt z nimi sprawia, że podnoszę umiejętności. Zapał jest ważny. Moim zadaniem jest motywowanie zespołu, nawet jeśli nie wylewam betonu. Jestem z brygadą, zawsze się żegnam z każdym i dziękuję za wykonaną pracę. Tego nauczyły mnie konie – nagroda za dobrą robotę uskrzydla.

Synowie wybudują nowy most?

Czas pokaże. Starszy zbliża się do inżynierii, wybrał mechatronikę. Młodszy ma artystyczną duszę, wrażliwość odziedziczył po tacie i jego rodzinie. Może architektura?

Zdarzyło się płakać na budowie?

Tak, z bezsilności i złości, jednak nigdy publicznie. Babka na budowie musi mieć moc, więc tylko w zaciszu kontenera mogę pozwolić sobie na chwilę słabości. W końcu jestem typową kobietą.

5/5 - (1 głosów)

Polecane:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *