Matka Teresa od kotów

skutki menopauzy

Normalne i lubiane. Z mężem, dziećmi i pewnością siebie. Bez obaw, że gdy przyjdzie „ten czas” to wszystko się zmieni. Bagatelizowały menopauzę, traktując ją, jak miesiączkę wpisaną w życie kobiety. Podobnie wiele spraw, nad którymi z dnia na dzień przestały panować, skręcając w hormonalny zaułek, w którym utracona rzeczywistość spowodowała zabarykadowane drzwi do świata, jaki wokół nich istnieje. Co gorsza – opowiedziane tu historie są prawdziwe.

Menopauza przestała być tematem tabu. Z drugiej strony, która z pań zastanawia się, co się wydarzy, gdy okres zniknie, na twarzy pojawi się więcej zmarszczek i bruzd, a stary mąż będzie w sypialni jedynie lokatorem. Oblewają się potem raczej z wrażenia, że to w ogólne nie jest możliwe.
Czas przekwitania stanowi moment wielkich zmian. Pierwsze symptomy bywają bagatelizowane, ponieważ żadnej z nas nie przyjdzie do głowy, że lada chwila stanie się Matką Teresą od kotów. Osiedlową wariatką, obiektem kpin i powodem zmartwień najbliższych.

Czy ktoś tu gwałci?

Dama i pani – tak mówiły o Halinie w kuluarach inne mamy, gdy wysoka blondynka o klasycznych rysach odprowadzała syna na lodowisko. Zdarzało się, że towarzyszył jej mąż, znany przedsiębiorca, który w przełomowych chwilach historii wykorzystał szansę, tworząc wielki biznes. Halina miała wszystko. Piękny dom pod lasem, japoński samochód i kilka sklepów, które traktowała jako przerywnik od macierzyństwa. Gienka nigdy nie kochała, ale wzięła ślub, bo cudownie grał na gitarze. Tym ją urzekł i uwiódł. Owocem okazał się Rafał. Mężczyzna, teraz już w średnim wieku, każdy dzień zaczyna i kończy ze strachem o matkę. Zamieszkał z nią, kładąc na szali swoje szczęście. Początkowo rodzina drobne dziwactwa składała na karb nudów. Za takie uznali wyprawy do dawno niewidzianych koleżanek. Piesze, ewentualnie przeplatane komunikacją miejską, gdy się zmęczyła. Bez pieniędzy i biletów. W wiosennym palcie w środku mroźnej zimy dotarła przez las z Gdańska do Gdyni. Rodzinę powiadomiła koleżanka, zszokowana widokiem Haliny i informacją, że gdy tak sobie szła, to wołała „hop, hop, czy ktoś tu gwałci?”. Wypielęgnowane wnętrze domu puściła z dymem. Siekierą porąbała schody i zabytkowe meble, tłumacząc, że musiała napalić w piecu. Powyrywała ogrodowe iglaki i kopiąc łopatą darń, stworzyła biegalnię dla przyprowadzanych systematycznie bezdomnych psów. Przestało być śmiesznie, gdy właściciel sklepu i osiedlowa fryzjerka poprosili o uregulowanie długu. Halina zawsze brała na zeszyt.

Piękne tak kończą

Urodziła ich sześcioro. Ostatni syn Jadwigi przyszedł na świat chwilę po jej 46. urodzinach. Potem wszystko się zmieniło. Zaczęła dokarmiać znienawidzone od dziecka koty. Kosztem tego, co znajdowało się w lodówce. Zupa zawsze była bez soli, a z przygotowanego na Wigilię karpia zjadła na oczach gości skórę. Kawałek po kawałku. Skarżyła się, że towarzyszą jej ciągle uderzenia gorąca, które mijały, gdy w klubie osiedlowym dla seniorów usilnie szukała partnerów seksualnych. Tłumaczyła, że tak na suchość pochwy i dyskomfort zalecił lekarz. To, co działo się dookoła, zupełnie przestało ją obchodzić, a ona żyła równolegle w zupełnie innej bajce. Na ślub córki pojawiła się spóźniona. Ubrana tak, że panna młoda musiała zejść na dalszym plan. Niczym z teledysków lat 80., w tenisowej opasce na czole, męskich, za dużych adidasach, z których wychodziły pofałdowane na spodniach skarpety. Sznytu dodała ubrana na nie suknia, której blask odbijał się od ołtarza. Gdy msza dobiegała końca, po prostu uciekła. Przestała troszczyć się o porządek. W całym mieszkaniu zaczęły walać się ubrania. Obsesyjnie kupowała je w lumpeksach, znosząc na czwarte piętro worami. Zaczęła dbać o makijaż, który mimo sprawności fizycznej i dobrego wzroku, był groteską nie do przyjęcia. Nieczuła na prośby dzieci, odmawiała pomocy. Przestała otwierać drzwi, całkowicie izolując się od przyjaznych przez lata sąsiadek i zaniepokojonych sióstr. Mówiła krzykiem, okraszając go siarczystymi przekleństwami. Odwieźli ją do szpitala, gdy przestała jeść. W chwili przyjęcia ważyła 34 kilo. Lekarzom tłumaczyła, że te piękne tak kończą.

To nie gen szaleństwa

Pewnego dnia po prostu usiadła. Nie skarżąc się na nic, cały swój świat ograniczyła do telewizora i krzyżówek. Dało się to wytłumaczyć – po latach szczęśliwego małżeństwa przyszedł i powiedział „zakochałem się”. Potem odszedł, zupełnie nie martwiąc się tym, co się z nią stanie. Najgorszy zbieg okoliczności, w którym depresja przykryła symptomy przekwitania, a lekarz nie zadał sobie trudu, aby na tę niespełna pięćdziesięciolatkę spojrzeć uważnie. Przepisane tabletki, łykane, jak cukierki, spowodowały, że zmiany hormonalne, które działy się w jej organizmie, w tym połączeniu stały się bombą. Z opóźnionym zapłonem, ponieważ przyrosła do fotela trapiona szeregiem dolegliwości związanych z menopauzą. Znalazł ją wnuk. Wyglądała, jakby na chwilę się zdrzemnęła. W inny wymiar ruszyła dzięki kilku opakowaniom leków na depresję i na sen.

Nie jest prawdą, że za szereg zachowań w okresie menopauzy odpowiada gen szaleństwa. Najłatwiej jest przypisać i zrzucić na niego całe zło, które dosięga kobiety w okresie przekwitania. Dlatego wielu lekarzy bije na alarm, namawiając panie, aby bez skrępowania dzieliły się odstępstwami, jakie zaczynają mieć miejsce. To nie tak, że Teresa oszalała. Modelowa „matka od kotów” boryka się z zaburzeniami równowagi hormonalnej. Spadające estrogeny powodują zmiany widoczne na zewnątrz. Wariujące hormony tworzą burzę, która podpierana ciałem, daje zielone światło głowie. Klasyczne objawy przekwitania należy potraktować serio, a po wyjściu od lekarza wziąć głęboki oddech i powiedzieć „życie zaczyna się po 50.”!

5/5 - (2 głosów)

Polecane:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *