Julia Kamińska z mamą – silne i z dystansem

Julia Kamińska, aktorka i jak sama podkreśla, całym sercem wciąż gdańszczanka. Znana z serialowych produkcji, ale także z teatralnej sceny i dużego ekranu. Skromna, uśmiechnięta i otwarta. Opowiedziała nam o cieniach i blaskach swoje kariery, o inspiracjach, marzeniach oraz o najważniejszych kobietach w jej życiu – mamie i babci. Julię wraz z mamą udało się nam zaprosić na wyjątkową sesję zdjęciową. Efekty oceńcie sami.

Byłaś młoda, kiedy pojawiłaś się w świecie show-biznesu. Jak to na Ciebie wpłynęło?

Na pewno musiałam szybciej dojrzeć. Taką naprawdę intensywną pracę zaczęłam po drugim roku studiów. Pojechałam pracować do Warszawy, zaczęłam grać, powoli zaczynałam być kojarzona z serialem i to było dla mnie bardzo dziwne doświadczenie. Ze zwykłej studentki germanistyki, która nie spodziewa się, że kiedykolwiek stanie się dla kogokolwiek rozpoznawalna, nagle stałam się osobą zapraszaną do telewizji, której ktoś chciał słuchać… To był taki przyśpieszony kurs dojrzewania. Zaczęłam mieszkać sama, sama podejmować decyzje, a wierz mi, nie bardzo wtedy umiałam to robić. Nawet wybór mieszkania, które miałam wynajmować w Warszawie, był dla mnie ogromnym problemem, co dziś, z perspektywy czasu, wydaje mi się dosyć żenujące (śmiech). Byłam tak przerażona przymusem podjęcia decyzji, że zdecydowałam się na pierwsze, które oglądałam – na końcu świata, małe i brzydkie – chociaż spokojnie mogłam sobie pozwolić na spore mieszkanie w fajnym miejscu. To też było bardzo ciekawe doświadczenie – z osoby, która nie zarabiała prawie nic, zaczęłam zarabiać co miesiąc duże pieniądze. Musiałam szybko nauczyć się z nimi obchodzić, zleceń było coraz więcej, wolnego czasu nie było wcale. Stosunkowo szybko mnie to wszystko przytłoczyło. Zatęskniłam do mojego bezpiecznego świata, do studiów germanistycznych w Gdańsku, do beztroskiego życia. W końcu podjęłam decyzję o powrocie do Gdańska.

Porzuciłaś karierę, będąc praktycznie u szczytu sławy… Żałowałaś kiedykolwiek tej decyzji?

Dziś myślę, że to była najlepsza decyzja w moim życiu, by to wszystko przerwać i wrócić do mojego ukochanego Gdańska. Wiedziałam, że albo jedno, albo drugie, bo nie dam rady pogodzić ze sobą dwóch światów. W tamtym czasie odrzuciłam wszystkie propozycje, jakie dostałam. Było to poniekąd bolesne, chociażby ze względu na kwestie finansowe. Wróciłam na uczelnię, studiowałam dziennie, obroniłam licencjat, żyłam normalnym, zwykłym życia. Kiedy poczułam się gotowa na powrót do aktorstwa, szybko okazało się, że nie ma już natłoku propozycji. Musiałam na nowo budować swoją drogę. To był dziwny czas… Kiedy ktoś jest bardzo intensywnie obecny w mediach, w telewizji i nagle przestaje być, to podnoszą się różne głosy i powstają różne teorie, ja np. dowiedziałam się, że widocznie byłam beznadziejna i nikt mnie nie chciał. To było przykre, bo to nie była prawda (śmiech). Powrót nie był łatwy. Jako aktorka pracowałam trochę w teatrze i przy dubbingu, ale miałam dużo wolnego czasu, w związku z czym do pracy przyjął mnie mój partner, Piotr Jasek. To on nauczył mnie pisać scenariusze – moje portfolio scenariopisarskie jest coraz bardziej okazałe. Z czasem nowe zlecenia aktorskie zaczęły napływać, zrobiłam kilka ról teatralnych, kilka seriali, sporo pracowałam w dubbingu, w końcu zagrałam główną rolę w filmie „Narzeczony na niby”.

Mieszkasz w Warszawie, ale często wracasz do Gdańska. Cały czas czujesz się gdańszczanką?

Tak, cały czas! Jestem gdańszczanką od wielu pokoleń, moja babcia urodziła się wolnym mieście Gdańsk. Kiedy wszyscy miejscowi wyjeżdżali, jej rodzina nie wyemigrowała – tak bardzo czuli się związani z miastem. Odziedziczyłam to. Im jestem starsza, tym bardziej czuję tę przynależność. Jestem zameldowana w Warszawie, tam zarabiam, tam płacę podatki, ale cały czas czuje się gdańszczanką. Kocham Gdańsk, to moje miasto. Uwielbiam Jaśkową Dolinę we Wrzeszczu, Altanę Gutenberga, tu przychodziłam na sanki, na spacery. No i oczywiście kocham nasze morze i nasze Stare Miasto, a jeśli kawa, to w Literatce na Mariackiej.

Jakim jesteś człowiekiem, jak siebie postrzegasz?

Jestem na pewno wesoła i pracowita, a wręcz za bardzo – czasem obawiam się, że to może zakrawać o pracoholizm. Bardzo ruchliwa i… to chyba tyle (śmiech). Naprawdę najbardziej charakterystyczne dla mnie jest to, że ciągle pracuję, a jak tej pracy jest mniej, to czuję się jakoś nieswojo, dlatego co rusz znajduję sobie zajęcia, nie ograniczając się do jednej branży. Te cechy w sobie lubię. Niestety mam też wady. Przede wszystkim cały czas jestem niedecyzyjna. Potrzebuję potwierdzenia od zaufanych osób, czy na pewno mam podjąć taką decyzję, a nie inną. Z drugiej strony rzadko, ale jednak zdarza mi się podjąć jakąś decyzję pod wpływem chwili, zupełnie spontanicznie, a potem okazuje się, że to było naprawdę głupie… Ze skrajności w skrajność (śmiech). Nie potrafię negocjować, jestem w tym naprawdę słaba, ale cały czas się tego uczę. Często zdarza mi się nie doprowadzać spraw do końca i z tym bardzo walczę. No więc to takie wady, o których mogę mówić i upublicznić je, resztę lepiej przemilczę (śmiech).

Czy udało Ci się już stać taką kobietą, jaką chciałabyś być?

A gdzie tam. Cały czas się uczę, chciałabym być mądrzejsza, lepsza, fajniejsza, bardziej oczytana, no i zdecydowanie bardziej fit, ale… i tak nie ma tragedii. Kiedy pomyślę, jaka byłam dziesięć lat temu, jaka byłam momentami głupia… (śmiech) i niedoświadczona, to jestem naprawdę zadowolona z tego, jaka jestem teraz.

Świat show-biznesu, ścianek, pozowanych zdjęć… Lubisz ten świat?

To nie jest do końca mój świat. Był czas, kiedy często chodziłam na branżowe imprezy i sprawiało mi to przyjemność. Bywałam na pokazach mody i rozdaniach nagród, była okazja ładnie się ubrać, umalować, uczesać i połechtać swoją próżność. Teraz zwyczajnie nie mam na to czasu, a jeśli mam, to wolę odpocząć, posiedzieć w domu. Ograniczam oficjalne wyjścia do tych, które nawiązują do mojej pracy, ale jeśli akurat mam czas i ochotę, a dzieje się coś ciekawego, to idę, nie narzucam sobie ograniczeń.

Masz opinię osoby bardzo sympatycznej i otwartej. Nie wszyscy mogą pochwalić się taką wizytówką w świecie show-biznesu. Kak Tobie się to udało?

Dziękuję bardzo, staram się (śmiech). Myślę, że po prostu mam ogromne szczęście do ludzi. Z rodzinnego domu wyniosłam uśmiech – to moja pierwsza, naturalna reakcja na drugiego człowieka. Kiedyś nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale dziś wiem, że to bardzo cenne. To, co wpoiła mi rodzina to jedno, ale sporo też zawdzięczam Piotrowi. Dużo się od niego nauczyłam. Chcąc nie chcąc, on ma o te 20 lat więcej doświadczenia życiowego niż ja i myślę, że potrafi spojrzeć na świat i to, co się dzieje dookoła mnie z innej perspektywy. Mam też wspaniałych przyjaciół, może nie jest ich bardzo dużo, ale są to osoby bardzo wartościowe. Uczę się od nich, łapię dystans. Albo staram się go łapać (śmiech).

Blaski i cienie rozpoznawalności – co przeważa?

Zdecydowanie więcej jest blasków. Kiedy idę do urzędu, do lekarza czy załatwić jakąś inną sprawę, mam wrażenie, że (o ile mnie ktoś rozpozna, a nie zawsze tak jest) załatwienie czegokolwiek jest dużo łatwiejsze. Ludzie zazwyczaj lubią postacie, które grałam i ta sympatia automatycznie przenosi się na mnie. Są też jednak pewne cienie rozpoznawalności… Gdy jadę autobusem i ktoś mnie rozpoznaje i zaczyna mi robić z ukrycia zdjęcia telefonem, to czuję się naprawdę niekomfortowo. Na szczęście nie jeżdżą za mną paparazzi. Kilka razy w życiu zdarzyło się, że ktoś za mną jechał i robił mi zdjęcia z ukrycia. Uczucie bycia śledzonym, szczególnie w sytuacji prywatnej, jest okropne. Ale generalnie nie mam jakichś złych doświadczeń związanych z popularnością, wręcz przeciwnie – doceniam ją i myślę, że to wielki dar.

Marzysz o jakiejś konkretnej roli, projekcie?

Niestety, nic oryginalnego, mam klasyczne marzenie typowej aktorki (śmiech). Chciałabym wyprodukować własny film i zagrać w nim, scenariusz napisałby Piotrek. Nie byłaby to komedia romantyczna. Marzy mi się sytuacja, w której będę mogła podejmować decyzje odnośnie wizji artystycznej całości danego przedsięwzięcia. Jako aktorka akceptuję scenariusz, przychodzę do pracy i odgrywam czyjeś słowa – na tym moja rola się kończy. Jako scenarzystka opisuję świat, tworzę dramaturgię i dialogi – a na resztę procesu nie mam żadnego wpływu. Dlatego czasem jestem zaskoczona tym, co widzę na ekranie. To bywa frustrujące. W proces powstawania filmu czy serialu zaangażowanych jest mnóstwo osób. Wystarczy, że jeden element tej układanki nie zadziała – i już można zepsuć całość. To sztuka zespołowa, bardzo trudna.

A jeżeli chodzi o wymarzoną rolę – to po prostu coś, czego jeszcze nie miałam okazji zagrać, na przykład spektakl czy film kostiumowy.

Co daje Ci aktorstwo? Czerpiesz z niego więcej niż spełnienie swojej pasji?

Na pewno uczy mnie empatii. Za każdym razem, kiedy zostaje mi powierzona jakaś postać, np. negatywna, to zastanawiam się, co sprawiło, że moja bohaterka tak postępuje, co zadziało się w jej życiu, że stała się taką osobą. Inaczej: co musiałoby mnie w życiu spotkać, żebym przestała lubić ludzi i stała się wredna. To jest rozwijające. Mówi się, że dzięki aktorstwu można przeżyć kilka żyć, to brzmi szumnie, ale coś w tym jest. Ten zawód uczy też cierpliwości. Czekanie jest jego nieodłączną częścią: trzeba czekać, aż ktoś skończy swoją scenę, czekać, aż zajdzie słońce i będzie można zagrać wieczór, czekać na propozycję roli, czasami wiele miesięcy albo i lat (śmiech)!

Lepiej odnajdujesz się w filmie czy na deskach teatru?

To zależy, co się robi, bo szmirę można zrobić i w teatrze i w kinie (śmiech). Wszystko zależy od materiału i tego, z kim się pracuje. Czy jest to serial, film, spektakl czy dubbing – wszystko zaczyna się od scenariusza. Jeśli jest dobry, to jest duża szansa, że przedsięwzięcie się powiedzie i twórcy unikną frustracji. Każda z tych dziedzin rządzi się swoimi prawami. W teatrze najpierw spotykamy się intensywnie przez kilka miesięcy, by później regularnie spotykać się raz w miesiącu i grać ten sam spektakl przez wiele lat. Ta regularność spotkań sprawia, że obsada ma szansę dobrze się poznać – to fajnie buduje relacje i przekłada się na jakość tego, co pokazujemy na scenie. Przy filmie to „jednorazowy strzał”. Przychodzi się na plan czasami przez miesiąc, półtora – bywa, że sceny czułości czy nawet sceny erotyczne gra się z osobą, której się praktycznie nie zna. To bywa dziwne. Ostatnio miałam zdjęcia do filmu tylko przez 5 dni i nie zdążyłam nawet dobrze poznać imion wszystkich członków ekipy. Z drugiej strony w filmie można grać „oszczędniej” – kamera na zbliżeniu wychwytuje każdy szczegół, jest bardziej intymnie. Nie ma obawy, że nie dotrze się z przekazem do ostatniego rzędu pięciusetosobowej publiczności. Przy dubbingu z kolei w ogóle nie spotykam się z resztą obsady – jest tylko ekran, krzesełko, mikrofon i tekst, a za szybą reżyser i realizator – trochę pusto, ale za to nie trzeba przyjeżdżać dwie godziny wcześniej, żeby się ubrać, uczesać i pomalować (śmiech). Naprawdę nie wiem, co wolę.

Kto Cię napędza i inspiruje do tego, by być lepszą?

Bardzo inspiruje mnie moja rodzina. Mój tata jest wykładowcą Politechniki Gdańskiej, prawdziwym nauczycielem z misją. Wydaje mi się, że to po nim jestem pracoholiczką i podobnie jak on zaczynam się źle czuć, gdy pojawia się czas wolny (śmiech). Moja mama i babcia to kobiety, które odgrywają w moim życiu bardzo ważną rolę. Są silne i mocno stąpają po ziemi. Mama to prawdziwy umysł ścisły, podobnie jak tata skończyła Politechnikę. Ona nauczyła mnie szacunku do ludzi – bez względu na to, kim są, skąd pochodzą i jaki wykonują zawód. To zostało mi bardzo głęboko wpojone. Cieszę się, że tak się stało, bo w moim zawodzie niestety łatwo nabyć skłonności do wywyższania się. To mama przekazała mi, że wszyscy ludzie powinni mieć te same prawa, być tak samo szanowani i tak samo traktowani. To dlatego angażuję się w akcje społeczne, na przykład wspieram Kampanię Przeciw Homofobii. Ale mama ma o wiele więcej zasług na swoim koncie – kiedy byliśmy z moim bratem mali, kupiła nam ogromny karton kaset z bajkami czytanymi przez wybitnych aktorów. Słuchaliśmy tego na okrągło, większość tych bajek znam na pamięć do tej pory i pamiętam interpretacje aktorskie – z bratem Chrisem mieliśmy sporo „inside joke’ów” związanych z tymi bajkami. Rozmawialiśmy ze sobą, używając cytatów z tych nagrań, odtwarzając interpretacje aktorskie np. genialnej Ireny Kwiatkowskiej z Plastusiowego Pamiętnika. Myślę, że między innymi dzięki temu, że mama kupiła kiedyś te kasety, mam niezłą dykcję.

Co jeszcze?

Moja mama imponuje mi tym, że pomimo iż jest osobą zdecydowaną, o dość kategorycznych poglądach, to jest otwarta na słuchanie innych i zastanawianie się nad tym, czy przypadkiem oni nie mają racji. Potrafi zmienić swoje zdanie. Nie mogę też nie wspomnieć o mojej babci, uwielbiam ją! Nauczyła mnie niemieckiego. Sama mówi o sobie, że jest pesymistką, ale myślę, że tylko tak kokietuje (śmiech). Dużo i szczerze się śmieje, ma rewelacyjne poczucie humoru. I jeszcze coś, co zawsze łapie mnie za serce: lubi się mną chwalić. To bywa krępujące (śmiech). Nie wiem, czy powinnam tak zdradzać babcię, ale jest bardzo otwarta i bezpośrednia i do tego stopnia ze mnie dumna, że podczas rozmowy z kimś nie krępuje się wskazać na mnie i z pokerową twarzą spytać „A wie pani, kto to jest?” (śmiech). Chce mieć pewność dużego procenta rozpoznawalności (śmiech). Natomiast moja nieżyjąca już niestety babcia Daniela była mistrzynią Polski w gimnastyce sportowej. Była jedyną gimnastyczką z warkoczem do pasa, praktycznie wszystkie inne zawodniczki w tamtych czasach nosiły włosy ostrzyżone na krótko. Była niezwykle elegancka, elokwentna. Gdyby zdobywała medale w dzisiejszych czasach, myślę, że zostałaby ulubienicą mediów.

Co z miłością? Jesteś związana z 20 lat starszym mężczyzną, wiek ma znaczenie?

Nigdy nie miałam konkretnego typu mężczyzn, którzy mi się podobali, nigdy wcześniej nie byłam też w związku z osobą, która byłaby dużo starsza ode mnie, różnica wieku zawsze była mniejsza. To mój pierwszy taki związek, ale bardzo go sobie chwalę i polecam (śmiech). Byłam zaskoczona, że Piotrek jest 20 lat starszy ode mnie. Kiedy go poznałam, pytanie o wiek nie było pierwszym, jakie mu zadałam (śmiech). Naszą relację zaczęliśmy od przyjaźni. Myślę, że dlatego jesteśmy tak zgrani. Bardzo dobrze się poznaliśmy, zanim się związaliśmy i zamieszkaliśmy razem. Piotrek to zdecydowanie najbliższa mi osoba. Jest po prostu super facetem, a to ile ma lat, nie ma dla mnie absolutnie żadnego znaczenia. Ma bardzo młodą energię, jest niesamowicie dowcipny, więc śmiech jest bardzo mocną i ważną częścią naszego związku. Zawsze potrafi mnie rozśmieszyć, ja jego też. To, co nas też bardzo spaja, to praca. Pracujemy razem i bardzo to lubimy. Piotrek jest świetnym szefem. Słucha innych, jest otwarty, szanuje współpracowników. Łączą nas także podobne poglądy, to samo środowisko, wspólni znajomi i pasje. Oczywiście spędzamy czas też osobno, na szczęście nie zdarza się to zbyt często. Osobiście wolę spędzać czas z Piotrkiem niż bez niego i mam nadzieję, że on ma tak samo (śmiech).

A co z rodziną? Widzisz się w roli mamy nie tylko na scenie?

Mam rodzinę (śmiech). Chciałabym mieć dzieci, ale w takim momencie, kiedy poczuję, że to jest właśnie ten czas. Moja mama urodziła mnie, gdy miała 32 lata i to jest całkiem dobry wiek na zakładanie rodziny – można już coś w życiu osiągnąć, spełnić się zawodowo, by później móc skupić się na dziecku. Obserwuję moje koleżanki, część z nich bardzo szybko wraca do pracy. Wydaje mi się, że w momencie, kiedy zostałabym mamą, chciałabym zrobić sobie wolne i w pełni przeżyć ten czas i go wykorzystać. Chociaż nigdy nic nie wiadomo… Może, gdy urodzę dziecko, będę chciała jak najprędzej wrócić do pracy. Kto wie? Nigdy nie miałam dziecka (śmiech).

  • Wywiad: Katarzyna Paluch
  • Zdjęcia: Adrian Kulesza „Raven Cave”
  • Make up: JoGo Make up Artist Joanna Skuza
  • Fryzura: Pracownia Arte Sylwia Łomowska
  • Kostiumy: Opera Bałtycka
  • Miejsce: Klub Sztuki Alternatywnej Protokultura
  • Obsługa techniczna: Bartosz Ochenduszka

Polecane:

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *