„Babo! Zrób coś, żebyś poczuła się ze sobą lepiej”. Twarz nie potrafi kłamać

fot. Piotr Żagiell
fot. Piotr Żagiell

Zdobył zaufanie gwiazd, pomagając im jak najdłużej zachować urodę i atrakcyjny wygląd. Przez media okrzyknięty został lekarzem celebrytą. O pięknie, odwadze, pragnieniu bycia innym i ciągłym poszukiwaniu swojego miejsca na świecie rozmawiamy z Krzysztofem Gojdziem – lekarzem medycyny estetycznej, właścicielem Holistic Clinic.

W swojej ostatniej książce „Twoja twarz, Twój charakter” napisał Pan, że definiuje nas twarz. Czy na pewno?

Definiuje w tym sensie, że z twarzy jesteśmy w stanie wyczytać, czy ktoś jest osobą pogodną, miłą czy zołzowatą. Na twarzy wypisane mamy zmarszczki, nieprzespane noce, imprezy, dramaty, które nas spotykają w życiu. Twarz nie potrafi kłamać, natomiast potrafi być okrutnie uczciwa.

Ale też pisze Pan, że piękni ludzie szybciej awansują i szybciej mogą cieszyć się z sukcesów.

Osoby ładne szybciej awansują, są lepiej obsługiwane, mają łatwiejsze życie, co więcej – dłużej żyją.

A co z tymi, którzy nie są obdarzeni urodą?

I teraz pytanie: ilu ludzi widziała Pani brzydkich? Czy byli oni brzydcy z natury, czy mieli wredną twarz? A te piękne twarze? Gdy patrzymy na osobę, która koncentruje się tylko na urodzie, nie pielęgnując innych przymiotów ducha, to często stwierdzamy, że czegoś jej brakuje. Myślę, że jeżeli nie ma charyzmy, piękna duszy, błysku w oku, to nigdy nie będziemy piękni, bo piękno zaczyna się od wnętrza.

Inną kwestią jest to, że my w Polsce nie lubimy ani siebie, ani innych – nie potrafimy znieść cudzych sukcesów, a szybciej ucieszymy się z czyjegoś nieszczęścia.

Źle się Pan czuje w Polsce? To nie jest Pana miejsce?

Trochę tak jest, dlatego się cieszę, że mogę wykładać w Amerykańskiej Szkole Medycyny Estetycznej. Tam łapię oddech, mam kontakt z inną kulturą i odpoczywam od Polski i hejtu kierowanego w moją stronę. Ponadto odczuwam satysfakcję, że mogę swoje doświadczenie przekazywać innym.

Czy to prawda, że chciał Pan zostać księdzem?

Bardzo. Zawsze byłem blisko Kościoła, chciałem leczyć dusze, ale ponieważ w czasach licealnych zaczęły mi się coraz bardziej podobać koleżanki [śmiech – red.], to stwierdziłem, że będę leczyć ciało. A teraz leczę i ciała, i dusze. Bo z tego księdza został mi mentorski ton, a czasami jestem również spowiednikiem i powiernikiem kobiet, które staram się stawiać na nogi, wspierając je psychicznie.

fot. Piotr Żagiell

fot. Piotr Żagiell

Nie czuje się Pan Bogiem?

Nigdy w życiu. Lekarze bardzo często myślą, że są Bogami. Na pewno czuję satysfakcję, że mogę zwrócić społeczeństwu te osoby, które doznały różnych obrażeń po wypadkach, że mogę dać im drugie życie. Czuję sprawczość, satysfakcję, ale na pewno nie czuję się Bogiem.

W Polsce funkcjonuje Pan jako lekarz celebryta. I sam Pan tak o sobie pisze.

Myślę, że to media zrobiły ze mnie celebrytę. Portale plotkarskie zaczęły wypisywać o mnie różne rzeczy, cytować bardzo często moje wypowiedzi, zacząłem bywać na imprezach i tzw. ściankach, ale przede wszystkim jestem lekarzem, a później celebrytą.

Po co to Panu?

Mam pewien cel. To, że jestem teraz medialną i rozpoznawalną osobą, przekuwam na co innego. Na to, że mogę publicznie wyrazić swoje stanowisko na tematy drażliwe, jak aborcja, marihuana lecznicza czy antykoncepcja. Zawsze stając w obronie kobiet. Ogoliłem np. głowę na łyso, bo chciałem zaakcentować, że identyfikuję się z kobietami po chemioterapii, a jednocześnie zwrócić uwagę, żeby panie badały jajniki, bo wcześnie wykrytego raka można wyleczyć. Post na moim Fanpage’u „Kobiety, badajcie jajniki!” dotarł do ok. 1,5 mln ludzi, portale plotkarskie zainteresowały się tematem, dlaczego lekarz celebryta ogolił głowę i w ten sposób mój przekaz dotarł do kolejnych kilku milionów odbiorców. Przez następne tygodnie dostawałem mnóstwo wiadomości na Facebooku: „Panie doktorze, bardzo dziękuję, poszłam się zbadać”. Jedna z nich napisała do mnie: „Wykryto u mnie raka. Za dwa tygodnie mam operację. Ale jest szansa, że przeżyję”. Jeżeli kilku takim osobom uratowałem życie, to jestem szczęśliwy. I do takich celów chcę wykorzystywać swoją popularność.

Mówi Pan, że jest szczęśliwy, spełniony. Co Pana gna do przodu, jeżeli już teraz ma Pan poczucie, że osiągnął wszystko?

Co mnie gna do przodu? Chęć rozwoju. Cały czas szukam swojego miejsca na ziemi, żeby coś jeszcze w życiu zdziałać, w czymś nowym się sprawdzić. Jestem trochę zblazowany, bo spełniłem wszystkie marzenia, zrealizowałem swoje plany. Byłem też wszędzie na świecie. Nie cieszą mnie podróże.

Można być wszędzie na świecie?

Jeśli lecę do Tajlandii po raz 25. albo do Miami po raz 30., to już mnie to naprawdę nie cieszy. Są oczywiście miejsca, w których nie byłem, może i chciałbym być, ale nie mam takiej radości jak wcześniej z odkrywania nowych zakątków świata.

Zastanawiam się, z czego wynika pański ekshibicjonizm?

Myślę, że rzeczywiście jestem ekshibicjonistą, bo nie mam barier i chętnie pokazuję swoje życie, chwalę się tym, co zdobyłem swoją ciężką pracą. Nie mam z tym problemu, żeby powiedzieć, że jeżdżę Ferrari…

Ale wie Pan, że nas, Polaków, takie zachowanie denerwuje…

Wiem. Niech denerwuje. Ja swoim zachowaniem chcę dotrzeć do tych ludzi, dla których moje zachowanie może być inspiracją. Dzisiaj podszedł do mnie student II roku medycyny i powiedział: „Panie doktorze, podziwiam Pana, jest Pan dla mnie autorytetem, chciałbym być taki jak Pan”. To jest przemiłe. Oczywiście powiedziałem temu chłopcu, co ma robić.

I co ma robić?

Przede wszystkim musi się uczyć, bo to jest podstawa, a potem wymyślić, jaką drogą chce podążyć, aby osiągnąć sukces. Powinien już się w tym zakresie kształcić, praktykować. Jeśli się do mnie odezwie, przyjmę go na praktykę do swojej kliniki, bo lubię ludzi, którzy są ambitni i chcą coś osiągnąć w swoim życiu.

Czy nie za bardzo promuje Pan medycynę estetyczną?

Absolutnie nie. Medycyną estetyczną zająłem się kilka lat temu, 3,5 roku temu w Warszawie otworzyłem klinikę i bardzo szybko zbudowałem swoją markę.

fot. Piotr Żagiell

fot. Piotr Żagiell

Jak to się stało?

Studiowałem medycynę estetyczną nie w Polsce, tylko w Stanach Zjednoczonych. Zawsze też chciałem być inny od lekarzy, którzy pacjentowi nawet nie spojrzą w oczy, są wobec niego oschli i podchodzą do niego w sposób przedmiotowy. Mam w sobie empatię, ale przede wszystkim kocham to, co robię. Umiem też pocieszyć osobę, która bardzo często potrzebuje wsparcia psychicznego, bo moi pacjenci są często po wypadkach, z bliznami, po traumach. Ja taką osobę nie tylko wyleczę, ale przytulę, porozmawiam, chwycę za rękę i często to jest właśnie to, czego potrzebuje.

Co pomaga osiągnąć sukces?

Wiara w siebie i odwaga. Mieszkałem przez pięć lat na Manhattanie i tam nauczyłem się innego podejścia do życia, uwierzyłem w swoje możliwości, a także w to, że kariera od pucybuta do milionera jest możliwa, jeżeli tylko ma się chęć i odwagę. A w Polsce dominuje myślenie, że jak nie ukradnę pierwszego miliona, to nigdy go nie zarobię albo jak nie zakombinuję, to nigdy do niczego nie dojdę.

Ale w Polsce jest też taka tendencja, żeby umniejszać swoje osiągnięcia…

Ależ oczywiście.

A Pan się lansuje. Zresztą sam Pan tak o sobie pisze w ostatniej książce.

Nigdy nie ukrywałem, że pochodzę z małej miejscowości z Dębna spod Gorzowa. Lubię tam teraz wracać, ale też jestem dumny, że wyrwałem się stamtąd. Zawsze marzyłem o tym, żeby coś osiągnąć w Polsce i wyruszyć w świat. Bardzo lubię ryzyko i podejmowałem różne decyzje, nie zawsze trafne. Ale myślę, że to odwadze zawdzięczam sukces.

Nie ma Pan wątpliwości, czy decyzja, którą Pan podejmuje, jest dobra czy zła?

Znajomi i przyjaciele, którzy znają mnie od 20 lat, podziwiają we mnie właśnie odwagę, bo ja nie waham się, nie analizuję. Podejmuję decyzję i wiem, że będzie trafna.

Jak Pan znalazł się na Manhattanie? Bo wydaje mi się, że ta decyzja była przełomowa w Pana życiu?

Aż trudno uwierzyć. Pewnego dnia jak zwykle obudziłem się o 8.00 rano, piłem kawę i nagle pojawiła się u mnie refleksja, że codziennie robię to samo, że moje życie jest nudne. „A może tak zamieszkać w Nowym Jorku?” – pomyślałem. Wygooglowałem „apartamenty w Nowym Jorku”, wyskoczył mi jeden rekomendowany przez Armaniego, napisałem do agentki, że jestem nim zainteresowany i po sześciu godzinach (no bo przecież jest różnica czasowa) otrzymałem odpowiedź zawierającą ceny, zdjęcia i informację, że mieszkanie jest do wzięcia. Tego samego dnia kupiłem bilet, następnego byłem na Manhattanie i piłem kawę… we własnym apartamencie. Po prostu go kupiłem. I kiedy usiadłem w tym mieszkaniu, zacząłem się do siebie śmiać, że tak łatwo można spełnić swoją zachciankę. To było siedem lat temu. Miałem pieniądze i mogłem sobie na to pozwolić, ale najważniejsze było podjęcie decyzji. Skończyłem tam medycynę estetyczną, wróciłem do kraju i otworzyłem klinikę.

Nie ma Pan nic do ukrycia? Przyznał się Pan, że przeszczepił Pan sobie włosy na głowie.

Nie mam z tym problemu, żeby pokazać, że przeszczepiłem sobie włosy czy że zrobiłem botoks. Uważam, że lekarz medycyny estetycznej powinien wiedzieć, co oferuje swoim pacjentom, czy zabieg boli, czego można się spodziewać, robię więc to również dla moich pacjentów, żeby wiedzieć, czy ten zabieg jest faktycznie godny polecenia. A jeszcze jak portale plotkarskie podchwycą, że Gojdź zrobił sobie przeszczep włosów, to mam kolejkę na rok do przodu [śmiech – red.].

Niektóre Pana wypowiedzi są jednak szokujące. O ustach Luxurii Astaroth napisał Pan niezbyt kulturalnie.

To jest post, który dotarł do kilku milionów ludzi – to było jakieś szaleństwo. A było to tak, że oglądałem zdjęcia w internecie i nagle zobaczyłem te usta, które skojarzyły mi się z odbytem pawiana. Później przeprosiłem panią Luxurię za te słowa. Ale z drugiej strony aż 80% odbiorców pochwaliło mnie za to, że odważyłem się skrytykować tendencję powiększania ust – chciałem po prostu mocno i dobitnie powiedzieć: „Nie róbcie tego!”.

Odmawia Pan wykonania zabiegów?

Bardzo często. Gdyby mi zależało na pieniądzach, to mógłbym takich ust robić dziesiątki dziennie, ale odmawiam. Przychodzą do mnie kilkunastoletnie dziewczyny, ostatnio nawet piętnastolatka z matką i to właśnie ona nalegała, żebym powiększył jej córce usta, bo ma zbyt małe. Najpierw więc musiałem porozmawiać z matką i skutecznie wybić to jej z głowy. A innym młodym dziewczynom mówię: „Nie róbcie tego, macie piękne usta”, to one mi na to, że chcą wyglądać jak Kim Kardashian i pokazują mi jej zdjęcie. Zaczynam więc tłumaczyć, że takie usta na pewno nie będą pasowały do ich twarzy i odmawiam wykonania zabiegu. Ale równie często nie zgadzam się na botoks, wstrzyknięcie wypełniaczy. Mówię: „Stop. Nie!”.

Jaki przypadek zapadł Panu w pamięć?

To było na początku. Tuż po otwarciu kliniki przyszła do mnie pięćdziesięciokilkuletnia kobieta, którą dopadł syndrom pustego gniazda. Mąż ją zostawił dla młodszej, dzieci założyły własne rodziny – ona zgaszona przychodzi do mnie i mówi, że młodość ma już za sobą, całe życie poświęciła dla dzieci i męża a teraz jest sama, bez sensu i celu w życiu. I co ja zrobiłem? Taką osobą muszę potrząsnąć i mówię: „Babo! Zróbmy coś, żebyś poczuła się lepiej ze sobą, idź do fryzjera, ubierz się, Babo! Pokaż nogi, bo masz fajne!”. Kiedy przyszła do mnie po jakimś czasie, to jej kompletnie nie poznałem. Ale nie dlatego, że zrobiła sobie jakąś operację plastyczną zmieniającą rysy – zachowywała się zupełnie inaczej, bo nagle uwierzyła w siebie. Zobaczyła, że fajnie jest o siebie dbać i można polubić samą siebie. I to była ogromna satysfakcja, że ona błyszczy, odzyskała radość i wkrótce poznała nawet jakiegoś faceta.

I tak Pan mówi do swoich pacjentek?

Tak. Zawsze. Mówię: „Babo, weź się w garść, zacznij coś robić ze swoim życiem”, a czasem, jeśli widzę, że po 20 minutach wizyty ona wciąż narzeka i marudzi, potrafię nawet przeklinać, ale to pomaga. Nieraz nawet muszę krzyknąć: „Chcesz wybrać malkontenctwo?”, „Chcesz mieć nieudane życie”? Taka terapia szokowa pomaga, bo wkrótce zaczyna się śmiać i powoli zaczyna coś zmieniać w swoim życiu.

Jak o siebie dbać, gdy nie stać nas na drogie zabiegi, a chcemy zachować młodość jak najdłużej?

Babo, znajdź dla siebie jedną godzinę raz w tygodniu, pogoń starego i dzieci, weź ciepłą kąpiel, zrób peeling twarzy, nałóż maseczkę algową. Zacznij ćwiczyć i zdrowo się odżywiać, zrób coś dla siebie. Często kobiety myślą na skróty: „A, pójdę do Gojdzia i tam on mnie naszprycuje i będę piękna”. Nie tędy droga!

Tak bardzo boimy się starzenia, a czy nie lepiej promować taką postawę, żeby zaakceptować zmarszczki?

Zgadzam się z Panią w zupełności, oczywiście jestem za tym, żeby dojrzewać z godnością, żeby nie odmładzać się na siłę. Fajnie, jeżeli chcemy wyglądać zdrowo, świeżo, ale pamiętajmy, że czas upływa. Musimy się pogodzić z upływem czasu i również ze zmarszczkami. Nie róbmy z siebie dwudziestolatek w wieku 40 lat, bo to wygląda karykaturalnie. W mojej książce „ Twoja twarz, Twój charakter” rozmawiam z lekarzami z różnych dziedzin medycyny, ze specjalistą od diet, mody oraz wizerunku. Zwracam uwagę na to, jak ważne dla naszego wyglądu jest zdrowie całego organizmu, w tym również zdrowie psychiczne. Wiele czynników składa się na to jak wygląda nasza twarz.

A co, jeśli ktoś chce podważyć Pana kompetencje, sugerując, że jest Pan lekarzem celebrytą?

Do mnie kolejka jest na rok do przodu. Naprawdę ciężko się do mnie dostać. Mam pacjentów głównie z polecenia, więc moje osiągnięcia są udokumentowane. Inni lekarze rozsiewają różne plotki na mój temat, które są absolutną nieprawdą, ale u mnie jest czarno w poczekalni jak w NFZ, a u nich są pustki.

I co dalej? Jakie ma Pan dalsze plany na rozwój swojej kariery?

Nie wiem, bo wszystko w życiu osiągnąłem. Gdybym teraz leciał samolotem do Azji i ten samolot by się rozbił, to ja spadając, powiedziałbym: „Krzychu, miałeś fajne życie”. Jestem spełniony. Tak to widzę. Teraz chciałbym mieć więcej czasu dla siebie, pójść na spacer z moim ulubionym psem, Kosmo, i po prostu cieszyć się życiem, bo ileż można imprezować i lansować się na ściankach.

Dziękuję za rozmowę.

Tekst i wywiad: Urszula Abucewicz

Oceń ten artykuł

Polecane:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *