Agnieszka Holland – reżyserka bez granic

 

Kino bez ryzyka nie istnieje”

Nie boi się wyrażać swoich poglądów politycznych, podejmuje odważne decyzje artystyczne. Jej najnowszy film, „Pokot”, na podstawie kryminału Olgi Tokarczuk „Prowadź swój pług przez kości umarłych” przez jednych nazywany anarchistyczno-feministycznym thrillerem, przez innych – manifestem ekoterrorystów, został nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem na festiwalu filmowym w Berlinie za nowatorski język i wyraz artystyczny.

Żyjemy w trudnych czasach i potrzebujemy nowych perspektyw – mówiła Agnieszka Holland ze sceny, gdy odbierała Srebrnego Niedźwiedzia (Nagrodę im. Alfreda Bauera). Towarzyszyła jej – tak jak wcześniej na planie filmowym – córka, Kasia Adamik.

W innym wywiadzie natomiast powiedziała, że dzisiaj potrzebujemy kina, które idzie pod prąd.

Nie muszą to być filmy polityczne, muszą mieć jednak odwagę, pasję. Wzbudzać niepokój, prowokować, stawiać trudne pytania. Sama przez wielu byłam uważana za twórcę w pewnym sensie klasycznego. Dlatego Nagroda im. Bauera jest dla mnie tak ważna. Doceniono film, w którym postanowiłam wyjść ze swojej strefy komfortu, nie wiedząc na początku, gdzie mnie ta nowa podróż zaprowadzi.

Pokot” to historia Janiny Duszejko, obrończyni zwierząt, kochającej przyrodę, ale nierozumianej i spychanej na społeczny margines.

Twórczość Olgi śledzę od samego początku – mówiła „Polityce” Agnieszka Holland. – Jest bardzo filmowa – ma w sobie soczystość, autonomiczne światy. Z drugiej strony, z wyjątkiem niektórych opowiadań, jej książki nie zawierają klasycznych fabuł. Tutaj to wszystko było, łącznie z bohaterami, których brakowało w polskim kinie.

Podczas Berlinale Talents (serii warsztatów, spotkań i wykładów dla młodych filmowców) mówiła, że twórca musi mieć odwagę. I takie też są decyzje artystyczne reżyserki. Sukces filmu pokazuje, że nawet dojrzały reżyser wciąż może poszukiwać nowych form wyrazu, by zaskakiwać widza i wyrywać go z błogiego przekonania, że życie jest piękne, a świat doskonały.

W swojej twórczości absolwentkę FAMU, czyli szkoły filmowej w Pradze, interesują bohaterowie, którzy nie mają szczęścia i nie mogą osiągnąć w życiu spełnienia („Grzech Boga”); bohaterka ukazana w „Kobiecie samotnej” żyje jak w potrzasku, a jedynym wyjściem na lepsze życie staje się kradzież pieniędzy i oddanie dziecka do domu dziecka. Ale ta mrzonka o lepszym życiu kończy się klęską.

Stan wojenny zatrzymuje artystkę za granicą, wcześniejsze wątki związane z kinem moralnego niepokoju są zastępowane wątkami bardziej uniwersalnymi, jednak krytycy zauważają, że cechą wyróżniającą kino polskiej artystki jest metafizyka. „Olivier, Olivier”, „Trzeci cud” czy „Julia wraca do domu” to obrazy, w których widać fascynację postawą religijną i zjawiskami nadprzyrodzonymi. Ale już realizując obraz „Zabić księdza”, którego fabuła dotyczyła morderstwa księdza Jerzego Popiełuszki, reżyserka podążyła w stronę thrillera, przedstawiając również szarą PRL-owską Polskę stanu wojennego.

Kolejne filmy, „Całkowite zaćmienie” czy „Plac Waszyngtona”, choć poruszały tematykę dość niszową, to mimo wszystko krytycy zarzucili reżyserce, że skręca w stronę języka popularnego. W jednym z wywiadów stwierdziła, że chce robić „kino środka”, zrozumiałe dla przeciętnego widza, ale „o pewnej skali złożoności, zawierające jakiś przekaz intelektualny”. Jednym z ciekawszych filmów z tego okresu jest film „Kopia mistrza”, w którym bohaterką jest wymyślona przez reżyserkę fikcyjna postać Anna Holtz. Tę historię artystka zbudowała wokół legendy. Ponoć kiedy głuchy Beethoven dyrygował orkiestrą podczas premiery „Dziewiątej symfonii”, nie słyszał już dźwięków i nagle zza kulis wyszła jakaś kobieta, zaczęła dyrygować, a kompozytor powtarzał za nią gesty. Beethoven jest w tym filmie wulgarny, odrażający, grubiański, a mimo wszystko kopistka, pozostaje przy nim, nawet gdy ten okrutnie ją wyśmiewa po zapoznaniu się z jej kompozycjami.

Po nieudanym „Janosiku” artystka znowu triumfuje, tym razem biorąc na warsztat książkę Krystyny Chiger „Dziewczynka w zielonym sweterku” i realizując film „W ciemności”. Opowiada o lwowskim kanalarzu, Leopoldzie Sosze, który uratował grupę Żydów, pomagając im przetrwać w kanałach. To opowieść o odkupieniu i odnalezieniu w sobie człowieczeństwa. Możemy obserwować przemianę, która spotyka tego człowieka. Najpierw bowiem chęć pomocy podyktowana była chęcią zysku, z biegiem czasu, gdy skończyły się pieniądze i kosztowności, Socha nie zrezygnował jednak z troski o swych podopiecznych. Film zdobył aż dziesięć Złotych Lwów Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, nominację do Europejskiej Nagrody Filmowej, a Jolanta Dylewska za wybitne zdjęcia do tego filmu otrzymała Złotą Żabę na Festiwalu Sztuki Operatorskiej Camerimage; był również polskim kandydatem do Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego w 2012 roku.

W 2013 roku Holland nakręciła „Gorejący krzew”, trzyczęściową miniserię zrealizowaną dla telewizji HBO. Powraca w ten sposób do swojej młodości spędzonej w praskiej szkole filmowej FAMU. To opowieść o Janie Palachu, czeskim studencie, który w styczniu 1969 roku podpalił się w centrum Pragi, w proteście przeciw agresji Układu Warszawskiego skierowanej na Czechosłowację. Po jego tragicznej śmierci władze komunistyczne podjęły starania, aby zdyskredytować jego czyn i osobę.

Zaczęłam studiować w Czechosłowacji w 1966 roku – mówiła w Polskim Radiu. – I był to wówczas kraj, w którym była znikoma świadomość praw obywatelskich. Tam po prostu stalinizm nigdy się nie skończył. Skończył się dopiero na wiosnę 1968 roku. Dopiero praska wiosna obudziła nadzieję na polityczne zmiany. – Wszyscy zaczęliśmy brać w tym udział – opowiadała Holland. – To było takie nieustanne święto. Nie pamiętało się o możliwości inwazji. Budapeszt i tamte wydarzenia z 1956 roku jakoś tak się oddaliły, że ludzie o tym nie myśleli.

Nie tylko ten serial ma na swoim koncie artystka. „The Wire”, „Dowody zbrodni”, „Ekipę” czy „Treme”. Miłośnicy „House of Cards” zapewne zanotowali, że dwa odcinki w trzecim sezonie nakręciła również nasza rodaczka.

Kino bez ryzyka nie istnieje. Najważniejsze, że w polskim filmie wreszcie otwieramy się na historie i języki nieoczywiste, czasem dziwne, łamiące schemat – jak w przypadku „Córek dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej. Młodzi twórcy nieraz nas jeszcze zaskoczą, jeśli będą mieli odwagę, ale też możliwości, by rozmawiać z widzem po swojemu. Takich rozmów bardzo dziś potrzebujemy – powiedziała reżyserka w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.

Fot. Malwina Toczek

Tekst: Urszula Abucewicz

Oceń ten artykuł

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *