Pięć lat temu życie Ilony Felicjańskiej wywróciło się do góry nogami. Nagle musiała się zmierzyć z prawdą na swój temat, z nałogiem, z ostracyzmem w show-biznesie, falą hejtu w internecie. Ten trudny moment potraktowała jako dar, rozpoczęła walkę o samą siebie.
Ilona Felicjańska w swojej najnowszej książce „Znalazłam klucz do szczęścia” opisuje między innymi różne formy terapii, które jej pomogły. W rozmowie z nami opowiada o tym, jak odnaleźć szczęście i mierzyć się z własnymi demonami.
W swojej książce cytuje Pani filozofa Władysława Tatarkiewicza: „Szczęście to pełne i trwałe zadowolenie z całości życia”. Jak Pani rozumie te słowa?
Dla mnie znaczą one akceptację i zrozumienie. Książka „Znalazłam klucz do szczęścia” jest podsumowaniem pięciu lat mojego rozwoju. I teraz wiem, że wszystko, co się w naszym życiu zdarza, ma swój sens i cel. Nie jest to przypadek – pewna sytuacja jest wynikiem czegoś albo ma do czegoś doprowadzić. Nie mamy świadomości i wiele rzeczy traktujemy jako karę od Boga; myślimy jacy jesteśmy nieszczęśliwi i że los nie jest dla nas łaskawy. Los jest dla nas dobry, tylko każdy ma swoją drogę do przejścia.
Akceptacja i szczęście… Co to znaczy?
To pogodzenie się z tym, że to, co mam, co jest we mnie, jest ważne i istotne. I to, co się dzieje w moim życiu, chce doprowadzić do sytuacji, abym była szczęśliwa i spokojna wewnętrznie, bo szczęście to jest ten spokój wewnętrzny.
Nam się tylko zdaje, że wiemy, co to jest szczęście, mamy wyobrażenie o idealnej miłości. Bardzo wiele rzeczy nam się wydaje, ale w momencie, gdy zaczynamy się dusić, gdy odreagowujemy na samym sobie – zaczyna do nas docierać, że chyba nie do końca wiemy, czym jest to szczęście. A to też jest akceptacja każdego dnia i zrozumienie, że problemy są naszymi doświadczeniami, które powodują, że jeżeli dobrze rozwiążemy jakąś sytuację, to później będzie nam po prostu łatwiej.
Pisze Pani i opowiada o swoim życiu w sposób bardzo otwarty…
Każdy ma swoją drogę. Z jakiegoś powodu stałam się osobą publiczną. Nie wiem, jak to się stało, że spakowałam walizkę, że przyjechałam do Warszawy i zostałam modelką, bo z moim zaburzonym poczuciem wartości to był na pewno duży akt odwagi. Ale tak się stało. Później, będąc w show-biznesie, zobaczyłam, że pomaganie jest częścią mnie, więc kiedy się okazało, że jestem uzależniona od alkoholu, uznałam, iż najlepszą decyzją będzie przyznanie się. Pomyślałam, że to jest najlepsze, co mogę zrobić, bo instynktownie czułam, że ta prawda może być tym, co może mi pomóc. Moje wyznanie sprawiło, że otrzymałam lawinę listów od osób uzależnionych, które mi dziękowały, że teraz łatwiej im będzie podjąć decyzję, żeby przestać pić i pójść na terapię.
Prawda okazała się wyzwalająca?
To pokazało, że prawda ma ogromne znaczenie w naszym życiu. My się jej tak bardzo boimy, tak bardzo chcemy być lubiani, że udajemy kogoś, kim nie jesteśmy, a jedyne, co możemy zrobić, to być sobą, szukać siebie, poznawać siebie i akceptować siebie.
Jestem przekonana, że życie chce naszego szczęścia, chce naszej równowagi, że wszystko, co robi jest po to, aby nam pomóc – tylko trzeba to zaakceptować i zrozumieć.
Jak to się stało, że zaczęła Pani pisać?
Wydawnictwo zwróciło się do mnie, żebym napisała książkę w momencie, kiedy byłam na terapii, zmagałam się z trudami mojego życia, ale też rozgłosem wokół mojej osoby. Czytałam tak wiele złego na swój temat, że kiedy dostałam propozycję napisania wywiadu-rzeki, pomyślałam, że będzie to możliwość pokazania mojej prawdy i zamknięcia pewnego etapu w moim życiu.
Książka „Cała prawda o…” z jednej strony spowodowała falę hejtu, a z drugiej – lawinę listów od kobiet, które mi dziękowały, dodawały sił. Ostracyzm w show-biznesie, odejście ludzi, których ceniłam – było bardzo dużo trudnych sytuacji, ale wsparcie osób, które mi dziękowały mi za moją siłę, dawało mi energię.
Ja sobie tego nie wymyśliłam. Życie jest najlepszym scenarzystą. Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że z moim zaburzonym poczuciem wartości będę kiedykolwiek inspirowała inne kobiety, nie uwierzyłabym. Wydawało mi się, że po pracy w „Na każdy temat”, po pierwszym w Polsce talk-show w Polsacie i po karierze modelki – bycie żoną i matką to wszystko, czego potrzebuję. A tu się okazuje, że nie, bo życie ma swój plan. Moja dusza sobie ten plan wybrała i go realizuje.
Jak uzyskać harmonię w życiu? Czy znalazła Pani klucz do tego, aby jej zaznać?
Kluczem jest zaakceptowanie wszystkich swoich cech – zarówno zalet, jak i wad. Zrozumienie, że to wszystko sprawia, iż jestem wyjątkowa, bo przecież nie ma ludzi idealnych. Ale także odnalezienie swojego daru.
Życie nie ma do nas maila, nie może wysłać do nas SMS-a i powiedzieć, co mamy zrobić w pewnym momencie. Życie chce naszego dobra, chce naszego szczęścia – wszystko, co się w naszym życiu zdarza jest dla nas, a nie przeciwko nam.
I oczywiście życie kładzie nam kłody pod nogi, aby pokazać, że zbaczamy z tego swojego kursu, bo głęboko wierzę w to, że każdy z nas ma swoją najlepszą drogę. Właśnie te sytuacje umożliwią nam znalezienie tej właściwej ścieżki. Po co? Żebyśmy nawiązali kontakt ze sobą.
Uzależnienie nazywa Pani darem, ponieważ pozwoliło Pani na rozwój…
Pięć lat temu poszłam na terapię i to był naprawdę trudny czas. Osoba nieuzależniona nie ma świadomości, czym jest alkoholizm. Nie wie, jak bardzo wówczas każda komórka chce się napić. A do tego jeszcze rozgłos medialny nie pozwalał zachować spokoju…
Jak uporała się Pani z nałogiem?
Poszłam na zwykłą, państwową terapię grupową uzależnień. Zdałam sobie sprawę, że to ja dla siebie jestem najważniejsza i chcę o siebie walczyć. To ja chcę przestać pić, to ja chcę poznać i odzyskać siebie. Odeszli ode mnie wszyscy partnerzy biznesowi, więc po prostu nie miałam pieniędzy na żadną inną terapię. I bardzo się cieszę.
Wiele osób ma opory przed terapią grupową…
Grupa, którą tworzymy, a której się tak bardzo boimy na początku, zaczyna być naszą lekcją funkcjonowania w świecie, w społeczeństwie. Ja to bardzo, bardzo polecam!
Grupa też pokazuje, że inni ludzie potrafią wyczytać z nas więcej niż my sami; w tym jak i co mówimy kryje się zawoalowana jakaś inna prawda, którą ktoś z grupy może zauważyć. Uczenie się uzyskiwania informacji zwrotnej też jest szalenie istotnie. Takie bycie w grupie uczy pokory, czego nam, ludziom, bardzo brakuje. W sytuacji, kiedy opowiadałam o tym, jak spędziłam tydzień i otrzymywałam trudny zwrot, z którym się nie zgadzałam, i w pierwszym momencie chciałam go negować, to nauczono nas, że na zwroty się nie odpowiada. Osoba w grupie nie ma prawa mnie obrażać i krytykować, tylko powiedzieć, co ona słyszy w tym, co ja powiedziałam – a ja mam z tym zostać. To jest umiejętność, którą mam w sobie i cenię. Teraz, kiedy ktoś mnie krytykuje i próbuje wylewać na mnie pomyje, wiem, że to jest jego prawda, to jest to, co on sam sobie stworzył na mój temat w swojej głowie – tak naprawdę w ogóle mnie nie zna. Ale jednocześnie zostawiam to dla siebie, więc nie neguję, nie zaprzeczam.
Dlaczego?
Jeżeli to jest jego prawda na mój temat, ja jej nie zmienię. A zostawiam to w sobie i się zastanawiam… Może jednak jest trochę prawdy w tym, co powiedział? Ale też nie przyjmuję tego na ślepo, daję sobie prawo do tego, żeby to zanegować. Ale nie od razu. Bo odruchowo chcemy zanegować to, co usłyszymy i powiedzieć, że tak nie jest. Najpierw się zastanowię – może coś jest na rzeczy w tym, co mówi? I to jest absolutna wartość, którą daje grupa.
Oczywiście równolegle chodziłam na terapię indywidualną i miałam cudowną terapeutkę, Alicję, Zdarzało się, że byłam u niej co tydzień, a czasami nawet dwa razy w tygodniu, oprócz terapii grupowej, bo faktycznie dużo rzeczy się działo w moim życiu, a ja naprawdę bardzo chciałam przestać pić. I tak powoli się uczyłam tego życia.
Podczas terapii poznała Pani również przyczyny swojej choroby…
Po roku mojej terapii uzależnień okazało się, że alkoholizm jest wynikiem przemocy psychicznej, którą stosował wobec mnie mój były mąż. Nie mam do niego teraz pretensji, ponieważ okazał się moim nauczycielem – spowodował, że zaczęłam szukać siebie. Miałam bardzo wiele do niego obiekcji, że pozwoliłam mu doprowadzić się do takiej sytuacji, bo w tej mojej dorosłości z jakiegoś powodu nie byłam dojrzała.
Kiedy szłam na terapię przemocową, ryczałam jak bóbr, bo ciągle myślałam, że to moja wina, że jestem ta zła i niedobra. A tu się okazało, że moje uzależnienie było wynikiem różnych niezdrowych zachowań mojego byłego męża. To mierzenie się ze sobą było bardzo bolesne, ale i otwierające, ponieważ dotarło do mnie, że muszę w sobie coś zmienić, aby wyjść z syndromu ofiary.
Czy udało się Pani uzyskać to szczęście?
Jestem teraz szczęśliwa w całej mojej akceptacji i świadomości. Bycie szczęśliwym to nie jest euforia, z jaką mylimy szczęście. I nawet jak w wydawnictwie wybieraliśmy zdjęcie na okładkę książki, to odradzano mi tę fotografię, sugerując, że nie wyglądam na niej na szczęśliwą… Ale dlaczego tak mówicie? „Bo się nie uśmiechasz”… Szczęście to nie jest śmianie się przez cały czas. Bardzo często osoby, które cały czas się śmieją, coś „zaśmiewają”, coś ukrywają pod spodem. Jest to ich mechanizm obronny. Szczęście to akceptacja. Bardzo trudne, ale jedyne. To odnalezienie tej głębszej miłości, która pokazuje, że tutaj wszystko jest idealnie stworzone. Ma swój cel i sens, jest poukładane. To nie są puste słowa, które przeczytałam w książkach, ponieważ ja to wszystko odczułam na sobie.
Ktoś mi ostatnio napisał na Facebooku, że to o czym mówię, nie jest niczym nowym i że to już dawno odkryto; tak, zgadzam się z tym. Ale to nie jest tak, że ja to przeczytałam, nauczyłam się tych słów i je powtarzam – ja tego dotknęłam i nikt mi tego nie zabierze. I to jest to moje szczęście.
W książce pisze Pani o nieakceptowaniu swojego ciała… A przecież jest Pani modelką, zdobyła Pani tytuł wicemiss, jest Pani piękną kobietą.
Wynika to z zaburzonego poczucia wartości. Nie znam swojego ojca biologicznego, z moim ojczymem miałam bardzo słaby kontakt. Dziecko rodzi się „puste” i dopiero przegląda się w oczach rodziców, uczy się na podstawie słów i gestów najbliższych, uczy się siebie. Jeżeli nie ma tej miłości, czułości, akceptacji, jeśli dziewczynka nie przegląda się w oczach ojca, dla którego jest księżniczką, jeżeli mama jej nie mówi, że ją kocha i jest wyjątkowa – to ona po prostu tego nie wie. Nie chwaląc swoich dzieci, sprawiamy, że one nie mają świadomości swojej wyjątkowości. Nie chodzi tu o to, żeby przechwalić swoje pociechy, bo tu też trzeba umiejętnie postawić granice. Nie ma ludzi idealnych, ale każdy jest wyjątkowy. Każdy ma swój talent i chodzi o to, aby pokazać wyjątkowość w tej jednej akurat dziedzinie. I jeżeli tego nie otrzymamy, to później żyjemy bez świadomości, że jesteśmy ładne i mądre. I to jest szalenie zgubne, ponieważ w momencie załamania takie myślenie popycha do sięgnięcia po używki.
Jak akceptować przemijanie?
To są wszystko naczynia powiązane. Kiedy zaczynamy zadawać pytania do życia, otrzymujemy odpowiedzi. Jeżeli zauważamy, że wszystko jest poukładane i kiedy odkrywamy wewnętrzną miłość, promieniejemy na zewnątrz. Co chwilę słyszę: „Jak pięknie wyglądasz!”. A ja obcięłam włosy do akcji „Daję głowę”; nie chodzę na żadne zabiegi, robię sobie raz na jakiś czas botoks, nie nadużywam tego. I kiedy słyszę: „Jak pięknie wyglądasz!”, „Jak się zmieniłaś”, to wiem, że to wcale nie znaczy, że zmieniłam się zewnętrznie, tylko odmieniłam swoje wnętrze. Zaakceptowałam, że to wszystko jest takie, jak być powinno. I to jest widoczne na zewnątrz. Pokochałam siebie – ze swoim cellulitem, ze starzeniem się. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie chciałabym mieć ciała dwudziestolatki, ale nigdy nie oddałabym mojego mózgu i mojej świadomości. Nawet za cenę takiego ciała, jakie mam, które jest ciałem 43-letniej kobiety.
Jeżeli odzyskujemy swoje poczucie wartości, zaczynamy szanować siebie, a w tym szacunku jest uwaga na to, co jem. Jeśli się dowiaduję, że cukier jest niezdrowy, to przestaję go używać.
Została Pani wegetarianką?
I tak, i nie. Nie jem mięsa, ale nie wynika to z tego, że chcę się nazywać wegetarianką, tylko mam świadomość, jakie jest to mięso. Są w nim nie tylko wartości, które my nazywamy odżywczymi, ale znajduje się wszystko to, co zwierzę przeżyło, a więc jego cierpienie, strach, ale też antybiotyki i hormony. Dlatego nie mam potrzeby zatruwania w ten sposób swojego ciała.
Ma Pani czasem ochotę na wypicie lampki wina? Ponoć alkoholikiem zostaje się na całe życie…
Jestem teraz w takiej sytuacji, że absolutnie nie czuję się osobą uzależnioną. Mam wrażenie, że to jest prawda, którą mi przekazano z zewnątrz, ale w tym momencie, z szacunku do siebie, nie mam ochoty na zatruwanie swojego organizmu. Znając podstawy tej choroby, wiedząc, jak ona się objawia, obawiam się, że gdybym się napiła, być może pewne oznaki mogłyby wrócić. Tyle tylko, że ja nie mam ochoty się napić. Czasem się śmieję, że aby zaszaleć, piję wodę gazowaną. Nie mam problemu, żeby pójść na imprezę, na której wszyscy piją; po pewnym czasie muszę tylko wyjść, bo już nie do końca się dogaduję z towarzystwem [śmiech – red.].
Jedyny problem, który mam z alkoholem, wynika z czego innego. Zwiększa się podaż alkoholu, a co za tym idzie – wzrasta popyt na napoje wyskokowe. A przecież gdy wprowadzono zakaz palenia w miejscach publicznych, to zmniejszyła się liczba osób palących. Jestem przekonana, że tak samo byłoby z alkoholem. Może to będzie kolejna inicjatywa, w którą się włączę? Kto wie…
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Urszula Abucewicz
Fot. Arcadius Mauritz
Ilona Felicjańska, „Znalazłam klucz do szczęścia”, Edipresse Książki