Z wakeboard’em na krawędzi

fot. Marek Pawlicki

Na holce można nabawić się odcisków. Bywa, że szarpnięcie wyrywa z butów, a wtedy woda wydaje się jeszcze bardziej zimna i twarda. Na dobry początek wystarczy zapał, odwaga i używana deska, zdradza Gosia Maciejewska. Jej zdaniem, nie taki wakeboard straszny, jak go malują. Wystarczy spróbować, aby stał się zajawką i stylem życia.

Mało dyscyplin na świecie?

Wakeboard zagościł w moim życiu przez przypadek. Od ponad 10 lat pływam na kitesurfingu. Gdy partner stał się współtwórcą Wake Projekt, pierwszego parku w regionie, wsiąkłam bez reszty.

Nie powinno być odwrotnie?

W czasach, gdy zaczynałam kite, o wake’u nie było słychać. Na Pomorzu zaczął się w Sławutówku, więc faktycznie zabrałam się za to odwrotnie.

Która z dyscyplin jest bardziej wymagająca?

Każda jest inna. Ciężko porównywać, chociaż moim zdaniem kite jest trudniejszy. Tam starasz się ujarzmić żywioł. W wakeboardzie wszystko jest podane na talerzu. Masz deskę, wyciąg w rękach i z uśmiechem na twarzy śmigasz.

Łatwizna?

Dla obserwujących z brzegu może wydawać się trudne. Już woda jest przeszkodą. Patrząc na człowieka na desce, wydaje się, jak on strasznie szybko płynie. Istotną rolę ma osoba, która prowadzi wyciąg. Uwagi, jakie od niej otrzymujemy, są bezcenne. W moim przypadku po chwili w wodzie i odebranym instruktażu stres i obawy zniknęły.
wakeboard

Wake to konsekwencja deskorolki i snowboardu?

Ma różne odłamy. Przykładowo w wakeskate pływasz na desce bez wiązań. Wake sam w sobie jest świetnym uzupełnieniem kite. Często odsyła się na niego kursantów, gdy na pewnym etapie nie radzą sobie z deską lub gdy nie ma wiatru.

Jak długo pływasz?

Trzy sezony.

Ile trwa sezon?

Zaczyna się w maju i kończy – w zależności od wytrzymałości na zimno – w okolicy września. W moim przypadku macierzyństwo odrobinę zmniejszyło ilość. Przy dwójce dzieci może się wydawać, że znalezienie czasu na pływanie jest trudne, a tak naprawdę zawsze je biorę ze sobą. Zostawiam je na brzegu, mam je na oku, a one świetnie spędzają czas na świeżym powietrzu. Przy kitesurfingu nie jest tak łatwo, bo odpływam daleko od brzegu i już dzieci samych nie zostawię, a w walce o pierwszeństwo zejścia na wodę ciągle przegrywam ze swoim Partnerem (śmiech).

Sport dla bogatych?

Bez przesady. Używany sprzęt jest w zasięgu każdego. Jeśli jednak chcesz wystartować w całkowitym superekstra zestawie, a mam na myśli deskę, kolorową piankę i wiązania – musisz się liczyć ze sporym wydatkiem. Ja nie odczułam ruiny w budżecie. Piankę miałam i po kolei kompletowałam kask, kamizelkę, a deskę kupiłam najpierw na spółkę z siostrą. Chcąc być systematycznym, warto skorzystać z karnetów sezonowych. Rozkładasz opłaty na kilka miesięcy i pływasz dużo bez spustoszenia portfela. Przecież w każdym sporcie potrzeba nakładów finansowych. To nie szachy, gdzie jeden komplet wystarczy, by grać.

Ile czasu poświęcasz na treningi?

Nie jestem zawodowcem, pływam dla własnej przyjemności. Zdarzało się, że rezerwowałam wyciąg na dwie godziny z małymi przerwami, aby się rozpływać. Przy dobrej pogodzie starałam się być codziennie. Wakacje spędzamy w Chałupach, więc gdy nie wiało, uciekałam na wake’a.

Na jakim poziomie pływasz?

Pokonuję prawie wszystkie przeszkody. W Sławutówku pozostała jeszcze jedna do zdobycia (śmiech). Wciąż trochę się jej boję. Robię pół obroty z kickera, najeżdżam na slidery. Z krawędzi nie skaczę żadnych trików, instruktorzy stwierdzili, że przeszkody są tym, co na obecną chwilę jestem w stanie osiągnąć.

Jakie trzeba mieć predyspozycje?

Z punktu widzenia dziewczyny trzeba być odrobinę odważną i mieć kogoś, kto da wskazówki. Skacząc i próbując najeżdżać na przeszkody, nie dostrzegamy mankamentów wykonania. Z brzegu widać więcej, dlatego wdrażając otrzymane uwagi, zaczyna wychodzić.

Jesteś odważna?

Początkowo miałam z tym problem. Pierwszą przeszkodą był kicker. Najeżdżając, za każdym razem się rozmyślałam. To podstawowy błąd, którego powinno się unikać. Robiłam po kilka podejść i za każdym razem nie byłam w stanie podjąć wyzwania.

Czego się bałaś? Upadku? Urazu?

Urazu nie. Wchodząc na wodę, zupełnie nie myślę o kontuzjach. Strach miał wielkie oczy i dotyczył raczej tego, że wpadnę do wody i coś pójdzie nie tak. Po pierwszym udanym najeździe nastąpiło przełamanie i wszystko poszło z górki. Podobnie jest z pierwszym upadkiem i nurkowaniem.

Obudziłaś ducha rywalizacji?

Nie. Na wodzie towarzyszyła mi siostra. To nie była rywalizacja, tylko wzajemne wsparcie i wspólna mobilizacja.

Fajny klimat specyficznego środowiska?

Wake Projekt skupia super ludzi nie tylko podczas pikników i nocnego pływania. Fajna energia i przyciąganie. Dla mnie jest przedłużeniem kite’owego światka, w którym wrosłam.

fot. Marek Pawlicki

Typ sportowy?

Raczej aktywna amatorka. Kite był w pewnym momencie podstawowym sportem. Od roku dołożyłam do niego crossfit.

Wake to damska dyscyplina?

Nie powiedziałabym. Pływa sporo dziewczyn, ale nie są to proporcje pół na pół. Gdy złapałam zajawkę, zaczęłam robić dwudniowe warsztaty dla dziewczyn. Rezerwowałyśmy wyciąg na kilka godzin, miałyśmy osobę, która nas coachowała i szlifowałyśmy umiejętności oraz cele, do których staramy się dążyć. Kompletnie damski czas.

Jaki teraz masz cel?

Szlifowanie tego, co potrafię i dokładanie kolejnych figur. Jeżeli skaczę z kickera 180, chciałabym spróbować 360. Jeśli najeżdżam lewą nogą, chcę dopracować prawą.

Który z trików to top dla amatora?

Dla każdego coś innego. Bardzo bym chciała skakać triki z krawędzi typu rally i backrolle. Tutaj wbrew pozorom mniej bolą upadki na przeszkodach niż triki z krawędzi. Wszyscy straszą upadkami, a te, wiadomo, są bolesne, więc celem dla mnie są krawędzie. Gdy się to uda, będę bardzo zadowolona.

Oceń ten artykuł

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *