Wojciech Pastor – mężczyzna nieidealny

Wielu powiedziałoby o nim „król życia”. Przekonuje, że dopiero gdy naprawdę poznasz jego smak, przekonasz się, kim jesteś, wkładając w to pracę przeplataną pomysłem. Wykorzystując do maksimum czas, który – wbrew pozorom – pędzi nieubłaganie. Woli słyszeć „wizjoner”, bo biznesmenem i marzycielem nie bywa się po godzinach. O wolności, motorach i nierealnym świecie haute couture opowiada Wojtek Pastor, mężczyzna nieidealny.

Pasji nie przyćmi powaga wieku?

Pasja jest tym, co powoduje, że chce nam się żyć. Dla mnie realizacja pomysłów stanowi styl życia i gra ona pierwszoplanową rolę.

Wygląd na drugim miejscu?

Przykładam uwagę do kompetencji (śmiech). W moim przypadku to przede wszystkim ruch. Pomiędzy zobowiązaniami zawodowymi nie odpuszczam biegania i realizuję się jako instruktor sportu.

Jako dodatek do nieruchomości?

Jestem instruktorem snowboardu i prowadzę wraz z biurem Snow i Akademią Wychowania Fizycznego w Gdańsku przedszkole narciarskie. To właściwie nagroda za wiele lat pracy z dzieciakami, szczególnie że snowboard jest na uczelni od niedawna. Pływam też na kite.

Kite był chyba większą przygodą?

Zaczęliśmy pływać, gdy kite nie był tak popularny. Brat, idąc za ciosem, otworzył swoją szkołę ABC Surf w Kuźnicy. Nauczyliśmy się sami, zaczynaliśmy na campingu Małe Morze i na Polarisie w Rewie. Mało kto zdaje sobie sprawę, że mamy tutaj najbardziej genialne warunki do pływania – jest płytko i wieje. Potem był Rodos, mekka surferów, gdzie co chwilę lataliśmy.

Potem zapragnąłeś podróżować?

Podróże zawsze były ważne. Dwa lata temu postanowiłem uciec od cywilizacji i dotarłem na wyspę między Malezją a Tajlandią. Mieszkałem tam miesiąc, bez prądu i bieżącej wody. Rozbiłem się na plaży koło wielkiego kamienia.

Ucieczka reakcją na kryzys?

Nie, postanowiłem się sprawdzić. Lubię Azję, miałem okazję podróżować po niej z plecakiem. Założyłem, że miesiąc spędzę na wyspie. Okazało się, że wcale nie była taka bezludna. Mieszkali na niej tajscy cyganie wodni.

Przyjęli do społeczności?

Zaprzyjaźniałem się z dzieciakami, robiłem dla nich wiatraczki. Dorośli zaczęli na mnie przychylniej patrzeć, nie byłem typowym turystą. Robiąc te wiatraczki, powoli się do nich zbliżałem. Przed wyjazdem zacząłem znajdować małe upominki na hamaku.

Brak cywilizacji dokuczał?

Walczyłem i chyba tym wzbudziłem zainteresowanie mieszkańców wyspy. Zabrałem ze sobą mały namiot azjatycki o długości 160 centymetrów. Do tego ładowarkę słoneczną do telefonu. Tyle! Wykorzystywałem to, co znalazłem na plaży. Pewnego razu patrzę, a tu jeden z dzieciaków niesie wielką paczkę! Był w niej hamak. Lody zostały przełamane.

Był rewanż?

Pewnie, starałem się też coś im podarować. Jeden z mężczyzn mówił odrobinę po angielsku, był pracownikiem elektrowni. Podczas awarii został napromieniowany i po wypadku wrócił do swojej wioski już jako rencista. Stał się dla mnie łącznikiem ze społecznością.

Zew podróży trwa?

Tak, ostatnio byłem w Grecji. Spontanicznie kupuję bilet i mam jedynie szkielet podróży. Wszystko spinam na miejscu. Wspólnym mianownikiem wypraw jest motocykl, którym podróżuję. Tylko wtedy mocniej czuję sens wyjazdu.

Czego posmakowałeś?

Na Lesbos dotarłem do obozów uchodźców. Zobaczyłem, jaki to dramat. Ludzie funkcjonują tam jak w obozie koncentracyjnym. Płot ma 10 metrów, u góry jest zakończony drutem kolczastym. Wszyscy są znudzeni – żołnierze i emigranci, którzy chodzą po tym terenie od roku. Widziałem kobiety i dzieci, pomimo że podobno ich tam nie ma.

Jesteś pewien?

Młoda dziewczyna z dzieckiem w wózku nagle zasłabła. Temperatura jest wysoka, a emigranci mieszkają w białych namiotach, które masz wrażenie, że ciągną się po horyzont. Mdlejąc, wpadła do rowu. Żołnierze pomagali jej wyjść i podnieśli dziecko. Przeraził mnie brak rozwiązania sytuacji i skazywanie ludzi na ekstremalne bytowanie, odzierające z wolności.

Motory od dziecka?

Na motocyklach jeździłem od dziecka, zaczynając od motorynki. Potem wraz z moim przyjacielem Tomkiem Sakowiczem, który nauczył mnie mechaniki, kupowaliśmy junaki, lambrettę, ws-ki i wszystko z bloku wschodniego, co można było dostać za przysłowiową flaszkę, jeżdżąc po lokalnych wioskach. W Stanach zafascynowałem się nurtem Coffe Racer – czyli motocykle ogołocone ze wszystkich dodatków. W najprostszej formie, która stanowiła pewnego rodzaju sztukę. Znalazłem firmę, która bardzo mi się podobała. Zacząłem w Polsce robić kopię Motocultury 7, której show room powstał w Warszawie. Zajmowaliśmy się przebudowywaniem motocykli pod konkretne zlecenie klienta, a oprócz tego, całą kulturą.

Jazdy?

Kulturą jazdy na tych motocyklach, którymi podróżujesz zgodnie z filozofią. Sama nazwa Coffe Racer dokładnie znaczy od „kawki do kawki”. Miejskie „wozidełko”, które nieźle wypaliło na naszym rynku. Powstało około 20 motocykli. Do tego importowałem całą otoczkę pasującą do klimatu.

Sam przerabiałeś?

Nie. Poszukując warsztatu, który zajmie się moją marką, natrafiłem na opór – były za drogie lub nie sprostałyby oczekiwaniom. Trafiłem do Lublina – miejsca, skąd pochodziły moje klasyki z dzieciństwa. Tam się udało. Po czasie sprzedałem markę, a pieniądze ulokowałem w nieruchomości.

Żyłka do biznesu?

Nie jestem biznesmenem, raczej wizjonerem, który nie boi się marzeń.

Wizjonerstwo popłaca?

To zależy, czy idzie za tym działanie. Marzyciel ma zupełnie inny wydźwięk – siedzisz, myślisz i nie działasz. Ja potrzebuję pomysły przekuwać w czyny.

Nie za stary na pomysły?

Zacząłem mocno myśleć o założeniu rodziny. Przełom czterdziestki to dobry czas, kiedy jestem na tyle dojrzały, aby zaopiekować się małą istotą. Nie rezygnując z marzeń, bo sport i motocykle mnie określają. Podobnie wnętrza nieruchomości, którymi się zajmuję.

Jak to godzisz?

Jadę motocyklem na pływanie, wracam i przez tydzień zajmuję się nieruchomościami.

Etat miażdży?

Byłem etatowcem przez większość życia. Niefortunnie firma, w której pracowałem, stała się najbardziej gorącą w kraju. Siłą rzeczy ucierpiało CV. Zacząłem szukać swojej drogi i w taki sposób skoncentrowałem się na nieruchomościach.

Pasuje ci to?

Mam ścisły umysł i dzięki temu potrafię wszystko zazębiać. Dodatkowo są to predyspozycje i smykałka do tego, co robię.

Zawsze taki zaradny?

Chyba zawsze. Pewnie dlatego, że miałem starszych kolegów i dzięki nim mocno odskoczyłem od rówieśników. Potem młodsze dziewczyny (śmiech).

Trójmiejski George Clooneya?

Możliwe (śmiech). Tego się poważnie obawiam, że taki ze mnie trochę Piotruś Pan. Staram się z tym walczyć, być lepszym do życia, patrząc na bliskie mi osoby. Kłopot w tym, że jestem mało skłonny do zmiany zdania.

Despota?

Autokrata raczej. Myślę, że bardzo męczący dla drugiej osoby.

Mimo wszystko król życia?

Tak o sobie nie sądzę. Na pewno mi się poszczęściło. Jestem minimalistą, pozbywam się obciążeń, jeśli chodzi o moje środowisko i rzeczy, które mnie otaczają. Staram się niczego nie zbierać. Zwracam uwagę na ilość i jakość znajomych.

Dojrzałość?

Myślę, że tak. Cały czas się układam. Dużo nad sobą pracuję, dbam o wnętrze. Medytacja, dotykam jogi, chciałbym bardziej się uspokoić.

Związek z top modelką, Magdą Frąckowiak, pomógł w karierze?

Zaryzykowałbym, że stał się przeszkodą. Pokazywał odrealniony świat, który mało ma wspólnego z naszym życiem. Fajnie było go zobaczyć, przez chwilę w nim funkcjonować. Związek pokazał mi dwie równoległe rzeczywistości.

Okazałeś się fotogeniczny!

Z niechęcią stawałem przed obiektywami aparatów. Z obowiązku stawałem na ściankach, z równie z małą przyjemnością czytałem komentarze.

Doceniali?

Różnie, ale negatywne komentarze potrafiły ukłuć. Życie pod publikę nie jest dla mnie. Czytanie o sobie tworzyło presję. To, że byłem ze znaną osobą, mało mówi, jakim jestem człowiekiem.

Co zostało z Wojtka, który miał irokeza?

Krnąbrność i brak mięsa w diecie. Pielęgnuję w sobie tamto pragnienie wolności, pewnego rodzaju anarchię. Gdy jadę na wakacje, wybieram Gazję, gdzie są grafitti i squaty. Planuję zwiedzić Stany z przyjacielem z liceum. Wypożyczamy czarnego forda, dwa śpiwory, wylądujemy w Nowym Yorku i jedziemy na Wybrzeże.

Bez wygód?

Jestem łowcą niewygód. Wtedy znów czujesz życie. Gdy dostaniesz w kość, zmarzną ręce i zaskoczy cię sytuacja, wiesz, że to jest prawdziwe. Najbardziej uszlachetnia.

Idealny mężczyzną do wzięcia?

Nieidealny i nie do wzięcia.

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *