Piotruś, ale nie Pan

Uwielbiany przez panie i podziwiany przez facetów. Konkretny i bezkompromisowy, zawsze w centrum uwagi. Znany i lubiany, potrafi porwać do rzeczy pożytecznych. Trochę dyktator, który urokiem osobistym rekompensuje falstart. Męskość określa jako odpowiedzialność, a miłość jako motor napędowy do działania. O dorastaniu, pierwiastku Piotrusia Pana i najpiękniejszych godzinach w życiu opowiada Piotr Ostromęcki, biznesmen z pasją do pomagania.

Najbardziej gorący kawaler Trójmiasta z obrączką? Jak to?

Z tym „najbardziej gorącym” kawalerem to drobna przesada (śmiech), bo do trójmiejskiego celebryty nigdy nie aspirowałem! Doświadczenia życiowe i obecność ukochanej osoby sprawiają, że zaczynamy się zmieniać, a pryncypia układają się całkowicie inaczej.

Taki poprawnie dorosły?

Nigdy w życiu. Mam za sobą wyzwania, które stawiały budowane wcześniej relacje. Wnioski są jednoznaczne – zawiniła moja niedojrzałość i brak kompromisu.

Klasyczny Piotruś Pan?

W każdym mężczyźnie jest odrobina Piotrusia Pana.

Dyplomata!

Dojrzałem i ten Piotruś Pan jest coraz mniejszą częścią mnie.

Rozpalałeś Trójmiasto projektami pro bono. Duch biznesu przyszedł z czasem?

Miałem wtedy ogromną ilość czasu i energii. Otaczałem się wartościowymi ludźmi, którzy w przeróżnych konfiguracjach pomagali potrzebującym. Miałem także przekonanie, że skoro mam dwie ręce i nogi, a zdrowie mi pozwala, to powinienem spłacić dług wobec świata.

Jaki dług?

Rozejrzyj się dookoła! To, co dla Ciebie czy dla mnie jest codziennością, dla innych stanowi Mount Everest. Można się świetnie bawić, niosąc wymierną pomoc. Zawsze uważałem, że za stąpanie po tej ziemi jesteśmy coś winni, stąd udział w wielu świetnych pomysłach – począwszy od akcji świątecznych i zbierania na WOŚP, przez akcje charytatywne i eventy sportowe, których celem była zbiórka pieniędzy dla osób z niepełnosprawnością, po zbiórki dla Ciapkowa. Pojawiały się także większe tematy jak projekt „Kierunek Święta”. Jestem z niego wyjątkowo dumny, ponieważ udało się zainteresować projektem Urząd Miasta w Gdyni, pomóc 20 rodzinom zastępczym wyznaczonym pod koordynacją Gdyńskiego MOPS-u i zacząć święta z poczuciem, że w kolejnym roku da się zrobić jeszcze więcej.

W KB&CF (grupa sportowa) też za darmo?

Znajomość z Bartkiem Chyrkiem z Mad Dogs Gdynia zaowocowała pomysłem, że on da mi miejsce do swoich treningów, a ja rozwinę to na tyle, że nie będzie dokładał do „siłki”. Wejściówka kosztowała 5 złotych, ja prowadziłem zajęcia za darmo. Zaowocowało to kilkoma pięknymi latami wspólnych treningów, hektolitrami wylanego potu, wielkimi przyjaźniami i jeszcze większym zaangażowaniem uczestników. Grupa liczyła 40 osób i wspólnie podbijaliśmy świat. Niesamowite doświadczenie.

Mówili: „mistrz wizerunku”?

Każda akcja – charytatywna, biznesowa czy prywatna – ma swoich fanów i przeciwników. Jak mawiał Arystoteles: „Chcesz uniknąć krytyki – nic nie rób, nic nie mów, bądź nikim”.

Dobry chłopak ze smykałką do biznesu?

Wygrywając w konkursie „Gdyński Biznesplan” miałem za sobą już dwa lata pracy w firmie J.S.Hamilton. Po odebraniu nagrody rzuciłem się w wir przedsiębiorczości, otwierając „Coffeeway”. Utrzymaliśmy się dwa lata, spółka była piękną szkołą biznesu i kopalnią nauki.

Potem poruszyłeś Trójmiasto z posad?

Projekt „Nie ma Ziewania” stworzyła grupa przyjaciół, z którymi to, co niemożliwe, urzeczywistniało się w ułamku sekundy. Moje wewnętrzne ADHD sprawiało, że musiałem sprawdzać się na wielu płaszczyznach. Lubię zachęcać do działania, jestem zapraszany do różnych inicjatyw. Łapię za telefon i działam – ten typ tak ma. We wszystko wchodzę całym sobą, niezależnie od tego, czy to impreza, czy wielki event sportowy na gdyńskiej plaży, z którego dochód wspierał operację wzroku. Chęć do działania to klucz w biznesie i w życiu.

Żona musi mieć silną osobowość.

Agata jest najsilniejszą osobą, jaką znam. Podziwiam ją za upór w dążeniu do celu i konsekwencję, codziennie się tego od niej uczę. Ma silny charakter, potrafi mnie ujarzmić, przyciągnąć do domu i spowodować, że te godziny są najpiękniejszymi w moim życiu.

Dom nie okazał się klatką?

Rodzina nauczyła mnie sprawnego dzielenia czasu, a właśnie tego mi w życiu brakowało. Eventy i sport dawały wiele radości, jednak ta się kończyła w chwili zamknięcia projektu. Wyprawa dookoła świata, wejście na Mount Blanc czy projekt sportowy, w którym brało udział ponad 250 osób, sprawiały, że szybko zaczynałem dalej planować.

Zmieniłeś kawalerskie nawyki?

To nie tak, że otwieram oczy i mówię sobie: jadę w świat. Związek jest kompromisem, który osiągamy przez rozmowy i chęć zrozumienia drugiej osoby. Nie zmieniłem diametralnie życia, Agata nigdy nie żądała ode mnie, abym przestał być sobą. Nadal robię sporo, ale każdą nieobecność staram się wynagradzać, spędzając czas w domu, z dziećmi, odciążając ją w obowiązkach. Czuję, że jestem pełnoprawnym rodzicem, a to, że raz do roku wyjeżdżam w góry, sprawia, że następnego dnia po powrocie jestem tu na 200% – przebierając dzieciaki, wstając do nich w nocy, dając się wyspać mojej kobiecie, doceniając i rekompensując jej trud. Chcę czynami udowadniać, jak bardzo są dla mnie ważni. Agata rozumie, jak ważną częścią mnie jest samorealizacja.

Ostry i Kompromis?

Jako trener zasłużyłem na takie wdzięczne ksywy bezwzględnością i bezkompromisowością (śmiech). Życie pokazało jednak, że takie podejście może się udać jedynie na krótką metę. Miłość zmienia, ale musisz w taki związek wejść w odpowiedni sposób. Bez określenia granic i pewnego ustandaryzowania życia wszystko zaczyna się psuć. Narastające niezadowolenie przeplata się z nadzieją, że może jakoś to będzie. Niestety, nie ma szans – zostaje jedynie rozgoryczenie z tytułu niespełnionych oczekiwań, które i tak nigdy nie miały szansy się spełnić. Z Agatą poznaliśmy się w odpowiednim czasie.

Optyka legendarnych męskich wyjazdów też uległa zmianie?

Nie zardzewieliśmy (śmiech), ale z pewnością mamy inne wartości. Kiedyś myślą przewodnią był męski wyjazd, odpięcie się i alkohol. Teraz główny nacisk kładziemy na kontakt z naturą. Oczywiście piwo nadal się pojawia, ale teraz na coś innego zwracamy uwagę. Pamiętam, jak z Markiem Szumskim siedzieliśmy na lotnisku w Szwecji i zamiast cieszyć się całym kolorytem podróży dookoła świata, ustalaliśmy plan kolejnej podróży. Było to błędne. Podobnie w domu – przeszedłem szkołę ustawiania priorytetów. Najważniejsze są dzieci, ale musiałem się nauczyć czerpać z tego radość. Bez zerkania w social media, odpisywania na maile czy sprawdzania, kto wysłał sms. Stało się to dla mnie mało istotne, jednak wymagało pracy. Wtopiłem się w rodzinę jak w miejsce, którego szukałem i ta zmiana okazała się bardzo budującym doświadczeniem wewnętrznym. W domu jestem w 100% dla nich. Czas spędzany z rodziną jest dla mnie największą wartością.

Przemiana?

Duża, świadomie wypracowana zmiana. Zdaję sobie sprawę, że dawniej bywałem bardzo zaborczy i samolubny. Teraz wszystko się zmieniło, widać to w relacjach z przyjaciółmi. Co innego stało się ważne i potrafimy te zbudowane przez nas światy nie tylko uszanować, ale także przenikać. Zawodowo też się spełniam, a praca stała się nową wartością. Teraz przynosi mi „fun”, ważniejsza jest dla mnie możliwość tworzenia organizacji, w której ludzie chcą pracować, niż jak kiedyś – wyjście do Sopotu i balowanie do szóstej rano.

Transformacja Króla Życia?

Nadal nim jestem (śmiech). Każdemu życzę, by mógł taką transformację przeżyć. Moja przeszłość i teraźniejszość sprawiają, że historia jest pełna. Bywałem w klubach, a zdarzało się, że i na komisariacie. Nie chciałbym stanąć w przededniu 50. urodzin i zastanawiać się, czy szelest moich działań biznesowych i kabriolet spowodują zachwyt jakiejś młodej dziewczyny. Ważna jest siła jednostki i racjonalnie kierowana energia. Piękna i mądra żona Agata, dwójka wspaniałych dzieci – Jaś i Ania. To oni sprawiają, że czuję się spełniony jako prawdziwy facet.

Co pomaga dorosnąć – punkt krytyczny czy mądrość?

W pewnych obszarach życia jestem bardzo niedojrzały, wciąż robię głupoty. Dorastasz, gdy chcesz się wykazać odpowiedzialnością za drugą osobę. Piotruś Pan musi ustąpić, chociaż dalej lubi pójść na obiad do mamy. Nie zapominam, że życie jest przewrotne i biegnie swoim torem. Staram się z tego strumienia wody wyciągnąć jak najwięcej, aby dopłynąć do brzegu.

Zdjęcia: Jakub Bojanowski

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *