Paweł Bernaciak – Pan z Teatru

fot. Przemysław Burda

Morze wybrał sam, chociaż raczej było mu pisane. Dokładnie tak, jak kolejne role, którymi porywa na deskach Teatru Muzycznego w Gdyni. Bez parcia na szklany ekran, ale za to z wielką wiarą, że dom zawsze będzie jego twierdzą. Negliżu się nie boi, przekonany, że Duża Scena na wiele pozwala. Życie to teatr, ma pewność Paweł Bernaciak, aktor i asystent reżysera, doskonale znany z wielu spektakli, które na lata utkwiły w pamięci publiczności.

Aktor z powołania?

Tak, od urodzenia.

Znaczy człowiek o wielu twarzach?

O wielu twarzach na scenie. W życiu mam dwie: jedną dla obcych, drugą dla znajomych.

Mały chłopiec wymyślił „będę aktorem”?

Całe życie tego chciałem. Scenę przeplatałem z pomysłem o kierowcy autobusów, ponieważ przyciski do otwierania drzwi fascynowały, jak diabli. Ale nigdy nie planowałem zostać strażakiem.

Co przeważyło?

To, że dorosłem, a przyciski mam w samochodzie (śmiech).

O talencie mówili?

W podstawówce udzielałem się w przeróżnych akademiach, śpiewałem i recytowałem. Oczywiście nie jest to żadnym wyznacznikiem, o czym przekonałem się z perspektywy czasu. W liceum kontynuowałem zainteresowania i upewniłem się, że to mnie w życiu kręci.

Dlaczego teatr muzyczny?

To skomplikowane. Startowałem do łódzkiej filmówki. Przeszedłem pierwszy etap, na drugi spóźniłem się o jeden dzień.

Zapomniałeś?

fot. Przemysław Burda

Byłem przekonany, że termin mam w sobotę. Przyszedłem, rektor ze zdumieniem mnie przywitał, mówiąc, że egzamin był wczoraj i nikt specjalnie dla mnie nie zwoła komisji.

Duży żal?

Straszny! Pamiętam, że przed szkołą był kasztan, padał straszny deszcz, a ja – stojąc pod drzewem – wyłem jak bóbr. Straciłem marzenie, które wydawało się w zasięgu ręki.

Należysz do mężczyzn, którzy płaczą?

Tak i nie uważam, że jest w tym coś dziwnego. Facet nie powinien płakać tysiąc razy dziennie, nadmiernie wzruszać się przed telewizorem i z powodu zacięcia się przy goleniu. Świadczyłoby to o zaburzeniach (śmiech).

Ile kosztowało gapowe?

Rok na Akademii Rolniczej w Lublinie, gdzie dostałem się z najlepszą oceną. Kończyłem klasę biologiczno – chemiczną, więc nie było z tym problemu.

Jałówki nie fascynowały?

Jałówki jako tako, ale roślinki znacznie mniej. Z botaniką miałem dużo problemów. Przeczekałem na uczelni rok, a następnie zdawałem do Wrocławia do szkoły aktorskiej. Miła pani z komisji szeroko się do mnie uśmiechała, nie szczędząc pochwał, więc czułem, że jestem tuż tuż. Po czym okazało się, że nie zdałem właśnie przez nią. Na trzeci akt tragedii nie chciałem pozwolić, więc gdy jeden z instruktorów w młodzieżowym domu kultury, którego byłem wychowankiem, powiedział, że w Gdyni jest szkoła, gdzie dużo się śpiewa, spakowałem walizki i ruszyłem nad morze. Zdałem egzamin i zostałem.

Wiążąc się z Trójmiastem.

Związałem się mocno i nie wyobrażam sobie, że miałbym mieszkać gdzieś indziej.

Teatr Muzyczny spełnił oczekiwania?

Cały czas spełnia. Nie stawałem w kolejce po wizę, aby podbijać Broadway. Duży ekran brałem pod uwagę, jak każdy aktor, który dostrzega, że portfel staje się cieńszy, a w lodówce głównie światło.

Dla pieniędzy?

Dla pieniędzy i dla sławy. Umówmy się, aktorem zostajesz po to, aby się realizować, ale też dla chwili sławy. Kto z nas tego nie lubi?

Twój dom mieści Twoje ego?

Mieszkanie mam niewielkie (śmiech), ale z dużym tarasem. Nie boję się otwierać okien. Nie jestem typem człowieka, którego ego wraz z dobrą passą zawodową rozrasta się do monstrualnych rozmiarów.

Nawet gdy mówią „ojej to pan”?

To miłe, ale jednocześnie krępujące. Robiąc zakupy, słyszę od pani ekspedientki „Byłam wczoraj na Szalonych Nożyczkach, ale pan był fantastyczny”. Wtedy nie wiem, jak się zachować. Mówię „dziękuję” i zastanawiam się, co dalej. Ja się pani podobałem, byłem fajny? Aprobata z komentarzem, że „byłem i wyszedłem wzruszony” to miód na serce i brawa.

Gdzie cienie?

System pracy, nierzadko siedmiodniowy. Czasem dają wolny poniedziałek! Mój dzień jest przewidywalny. Próby są od 10 do 14 i 18 do 22 albo od rana ćwiczymy, a wieczorem spektakl, który zazwyczaj kończy się o 23.

Przearanżowałeś życie pod teatr?

Już nie, w zawodzie jestem od 20 lat. Ten tryb jest normalnością, rutyną.

Jubileusz jest przełomem?

Dla osób spoza zawodu może tak wyglądać. Traktują nas odrobinę jak ludzi z innego świata. Takich, co nie śpią na łóżku i fruwają w chmurach. Żyjemy jak inni. Aktorstwo to zawód.

Bohater zasuwa z reklamówką? Trudne do wyobrażenia!

Z paczką jajek i kiełbasą. Taki pan aktor nie żyje weną. Oczywiście w chwilach, gdy pracuję nad rolą, wchodzę na lekko inny, odrealniony pułap. Jednak gdy gasną światła i opada kurtyna, staję twardo na nogach.

W życiu aktorstwo z ciebie wyłazi?

Czy ja wiem? Teatr w domu urządzam wyłącznie na imprezach. Faktycznie sporo prawdy jest w stwierdzeniu, że gra się całą dobę. Obserwując kolegów, widzę, że to możliwe, potrzebują widowni, popisywania się dla aprobaty. Ja lubię wrócić do domu i po tych ośmiu godzinach najzwyczajniej w świecie się wyciszyć. Tam jestem sobą. Nie potrzebuję dalej grać i błyszczeć. Chcę mieć rodzinę i ten dom, który jest jednocześnie bastionem i oazą.

Pan z teatru bywa obiektem pożądania?

Nigdy nie odczułem, że budowane relacje mają ukryte dno. Nikt na moich plecach nie pchał się do raju, w którym flesze błyskają raz za razem.

Ciężka praca?

Któraś praca bywa lekka? Mówi się, że ten czy tamten ma ciężką pracę. Moim zdaniem każda, rzetelnie wykonywana, męczy.

Są kryzysy?

Pewnie. Najczęściej, gdy w trakcie przygotowań nagle coś przestaje wychodzić. Myślisz „jak to, taki jestem świetny i nie idzie?”. Jest słynne powiedzenie, że aktor cierpi dwa razy. Raz jak nie dostanie roli, a za drugim razem, gdy ją ma. Gorzej, jeśli przez dłuższy czas nikt ci niczego nie proponuje.

Co wtedy?

Wtedy się zaczyna „a może zacząłbym robić coś innego”. Praca w reklamie nie jest oczywista. Trudno się dostać i trzeba mieć czas, by pojechać na casting i coś pokazać, sprawdzając terminy spektakli, w których grasz. Poza tym jest ona źródłem dochodu i nie da się jej traktować jako dorobek artystyczny.

Patrzy się na dorobek czy konto?

Zawsze w obie strony. Kiedyś panowało obiegowe „biedny aktor to dobry artysta”, ale żyjemy w czasach, że ubóstwo nie uszlachetnia. Trzeba pilnować jednego i drugiego, mając równowagę pomiędzy. Chcąc być artystą, nie możesz się całkowicie sprzedać. Wiem, że są w Polsce aktorzy, którzy kręcą popowy serial po to, by zarobić na grę w offowym spektaklu.

Deski teatru są sztuką?

Dla aktora teatr jest podstawą. Tam uczysz się zawodu i nabierasz doświadczenia.

Jednak prestiż.

W środowisku zawodowym tak, natomiast z odbiorcą bywa różnie. Świadoma widownia docenia, że aktor gra w teatrze i w filmie. Dla – nazwijmy to – tej powszechnej nie istnieje coś takiego jak prestiż na deskach.

Po 20 latach masz wciąż tremę?

Im starszy, tym większą (śmiech). Z wiekiem zdajesz sobie sprawę, że oczekiwania wobec ciebie rosną. Boisz się, aby nie dać plamy, presja jest duża i generuje tremę. Potknięcia się zdarzają, ale proporcjonalnie rośnie umiejętność ich ukrycia. W spektaklu dramatycznym, gdzie nie ma piosenki, muzyka cię nie goni, nie musisz zmieścić się w takcie, zawsze coś wymyślisz. Gorzej jest, gdy śpiewasz.

fot. Przemysław Burda

Zdarzało się improwizować?

Zdarzało. W Skrzypku na Dachu zapomniałem kiedyś czterech wersów, ale wszyscy, którzy byli wtedy ze mną na scenie, pytali, jak to zrobiłem, że nawet oko mi nie mrugnęło. Wymyśliłem zupełnie nowy tekst, który na dodatek się rymował. Zadziało się z automatu.

Wejście w rolę powoduje rozdwojenie jaźni?

Życie to nie teatr, a teatr nie jest życiem, trzeba o tym pamiętać. W szkole uczą nas, aby odróżniać te dwa światy. Po zejściu ze sceny stajesz się sobą, więc jeśli nie potrafisz tego zrobić, masz problem.

O jakiej roli marzysz?

Aktualnie o żadnej. Nie ma postaci, po zagraniu której mógłbym umierać. Aktorstwo pozwala na szerokie spektrum możliwości, jakie dzieją się równolegle do upływającego czasu. Najgorszy jest środek, gdzie aktor na chwilę zostaje w impasie. Nie jest młodzieńcem, ale też nie zagra starca. Trudno go dopasować. Górna granica nie istnieje, grasz, póki jesteś w stanie samodzielnie wejść na scenę. Zresztą w wielu spektaklach Teatru Muzycznego występują seniorzy, wnosząc wiele dobrego. Nie da się stworzyć świata, w którym są wyłącznie młodzi ludzie.

Ważne spektakle?

„Szalone Nożyczki”, w których gram główną rolę od początku do końca. Świetnie wspominam „Piękną i Bestię”. Grałem tam rolę, w której mogłem się całkowicie przekształcić, począwszy od kostiumu aż do interpretacji. Duża radocha! Miałem być demonicznym właścicielem domu wariatów.

Przygotowywałeś się w domu?

Staram się ćwiczyć w pracy. W „Pięknej i Bestii” miałem długą, czarną perukę i białą twarz, lekko upodabniając się do Hitlera. Wyobrażasz sobie takiego sąsiada? (śmiech).

Negliż przeszedłby?

Nie mam oporów. W „Hair”, w scenie Hare Krishna, kto czuł, że ma taką potrzebę, zrzucał z siebie wszystko.

Takie katharsis?

Tak, ten spektakl mógłby nim być, tak był zrobiony. Może zawahałbym się na małej scenie świecić do pierwszego rzędu genitaliami. Pewnie zastanowiłbym się. Zależy, jaki reżyser i jaka sztuka. Dla samego pokazania golizny zdecydowanie nie.

Co, gdy „po” rozpoznano by Ciebie na mieście?

Pewnie trochę kłopot! Zależy, jaki byłby odbiór. Tak poważnie, to w filmie też są sceny. To część naszego zawodu i najważniejsze, aby nie stała się główną. Wtedy mówimy już o porno!

4.6/5 - (5 głosów)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *