W czasach, w których dostęp do internetu jest zjawiskiem powszechnym, a większość społeczeństwa funkcjonuje aktywnie w sieci i prezentuje tam swoje życie wraz z jego intymnymi szczegółami, pytanie o granice i prywatność wydaje się wyjątkowo zasadne. Do czego jesteśmy zdolni, by uzyskać magiczne polubienia i jak daleko się posuniemy, żeby zdobyć swoje „pięć minut”?
Gdzie bywać
Konta na portalach społecznościowych ma dzisiaj ogromna rzesza ludzi. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Facebook, Instagram, Twitter, Snapchat – coś dla fanów pisania, co nieco dla zapalonych fotografów. Skala zjawiska jest przytłaczająca. Facebook notuje 750 mln odwiedzin miesięcznie. Jego użytkownicy dzielą się na kilka kategorii. Część z nich to ci, którzy używają portalu do podtrzymania kontaktów zawodowych i prywatnych, inni szukają tam nowych znajomych, a jeszcze inni – podglądają z ukrycia. Większość jednak nie oszczędza tutaj swojej prywatności. Użytkownicy masowo wrzucają zdjęcia, generują setki opisów, dzielą się zainteresowaniami i pasjami. Sprawa wygląda niegroźnie do momentu, kiedy nasze aktywności widzą tylko znajomi. Jak pokazują jednak statystyki, część z nas nie blokuje kont przed wścibskimi spojrzeniami nieznajomych. I tu wszystko zaczyna się komplikować. Bo często zapominamy, że z portali społecznościowych korzystają nie tylko przychylni nam przyjaciele i znajomi. To także miejsce, gdzie swoje konta mają nasi potencjalni pracodawcy, partnerzy czy rodzina. Może więc warto się zastanowić, co chcemy im pokazać?
Nie ryzykuj
Coraz głośniejsze stają się sprawy, w których pracodawcy rezygnują z zatrudniania jakiejś osoby ze względu na jej aktywność w internecie. Co ich szczególnie odrzuca? Zbyt wylewne opisy, rozerotyzowane fotografie, wulgaryzmy… Powinniśmy się wystrzegać wszystkiego tego, czego sami nie chcielibyśmy zobaczyć u potencjalnych pracowników. Im wyższa jest nasza internetowa aktywność, tym większe ryzyko wpadki. Ludzie namiętnie pokazują swoje prywatne życie. A wszystko to w imię kolorowych serduszek klikanych pod naszymi zdjęciami. Dlaczego tak bardzo nam zależy na akceptacji i podziwie innych? To odbicie pradawnej potrzeby. Potrzeby, którą jeszcze całkiem niedawno zaspokajaliśmy w prawdziwym życiu, nie w sieci. Dzisiaj, przeniesieni w ogromnym procencie do wirtualnej rzeczywistości, to właśnie tam szukamy podziwu w oczach innych ludzi. Za wszelką cenę chcemy udowodnić swoją przewagę, wywołać zazdrość w innych. „Zobacz: to moje wakacje, moje nowe mieszkanie i samochód, który kupiłem”. Absurdy nie mają końca. Są i tacy, którzy wrzucają na portale społecznościowe zdjęcia umów zakupu luksusowych aut…
A wszystko to za cenę kilku polubień. Po-lu-bień, które przecież nie mają żadnej wymiernej wartości. No, chyba że…
To na tym można zarobić?
Chyba że jesteśmy znanymi w sieci blogerami. Ci na polubieniach mogą sporo zarobić. Wielkie firmy dawno już wyczuły potencjał reklamowy w znanych i lubianych sieciowych bohaterach – szczególną uwagę przyciągają tutaj blogerki modowe. Ich profile na Facebooku czy Instagramie roją się od reklamowych postów. Ubrania, kosmetyki, biżuteria, a nawet jedzenie czy właśnie samochody – dziewczyny pokazują się w prywatnych, codziennych sytuacjach, dopisują kilka słów o nowej bluzce. A biznes się kręci. Kontrakty tego typu sięgają nawet kilkudziesięciu tysięcy… dolarów. Bo poza granicami Polski trend daje się wyczuć jeszcze intensywniej. I o ile można zrozumieć pokusę ukrytą w zarabianiu w internecie, ciężko jednak pojąć całkowity brak autorefleksji. Niestety, coraz częściej zdarza nam się zapominać o tym, że życie to nie tylko morze internetowych serduszek. Żyjemy także poza siecią – i coś z tym życiem należy zrobić. A przede wszystkim – dbać o nie.
Niebezpieczne internetu skutki
Jeśli chodzi o dbanie, nie sposób nie wspomnieć o innym eksperymencie, przerażającym w swojej wymowie. Całkiem niedawno internet obiegł filmik, w którym chłopak podchodził do spotkanych w różnych miejscach kobiet i rozpoczynał rozmowę na temat… ich życia prywatnego. „Mieszkasz tu i tu, chodzisz na taką i taką siłownię, twój pies, Pimpuś, był ostatnio chory i z Czarkiem – twoim chłopakiem – szukaliście w nocy weterynarza. A teraz pijesz kawę z Anią i Zosią w kawiarni w centrum Warszawy. A wiesz, skąd to wiem? Z twojego konta na Instagramie. Bo publikujesz tam mnóstwo informacji na swój temat i sprawiasz, że nie tylko ja, ale każdy inny, łącznie z psychopatycznym mordercą, może cię teraz tutaj odnaleźć”.
Eksperyment szokował ludzi, którzy zostali mu poddani. I przyniósł kilka ważnych efektów – znaczna część polskich użytkowników portalu zablokowała swoje konta dla nieznajomych.
Wszystko na sprzedaż
Mówiąc o prywatności w sieci, trzeba opowiedzieć o jeszcze jednym zagrożeniu. Drodzy użytkownicy, na pewno zauważyliście, w jakim tempie zmieniają się reklamy i propozycje stron do odwiedzenia na waszych facebookowych tablicach czy kontach mailowych. To nie przypadek. Magiczne, komputerowe algorytmy obliczają, co może nas zainteresować oraz podsuwają propozycje nowych ofert i produktów. Przykładowo, w naszej przeglądarce otwartych jest kilka kart. Na jednej z nich jesteśmy zalogowani na pocztę internetową, a na drugiej – oglądamy buty w popularnym sklepie. Chwilę później widzimy, jak na stronie pocztowej pojawiają się reklamy i propozycje obuwia, które mogą się nam spodobać. Podobnych sytuacji są tysiące i mogą dotyczyć nie tylko produktów, ale całych dziedzin życia. Reklamodawcy oferują nam wycieczki, samochody, mieszkania. Albo „wyjątkowo atrakcyjne kredyty hipoteczne”…
***
Nasza prywatność w czasach internetu jest wystawiona na poważną próbę. Pogrążeni w wirtualnej rzeczywistości, nie powinniśmy zapominać o tym, że nasze życie toczy się także poza siecią. A przecież są rzeczy ważniejsze niż kolejny zestaw polubień. Nie zmarnujmy szansy na wymarzoną pracę albo wspaniałego partnera swoim nieodpowiedzialnym sieciowym zachowaniem. Pamiętajmy – życie jest piękne, zwłaszcza to prawdziwe, które powinniśmy nade wszystko przeżywać.
Tekst: Katarzyna Sudoł