Joanna Bator – jako pisarka narodziła się w Japonii

Joanna Bator

Gdy pisze, zamienia się w medium

W jej przypadku sprawdza się powiedzenie: „Do trzech razy sztuka”. Po dwóch nominacjach do Nagrody Nike – powieść „Ciemno, prawie noc” przyniosła jej upragnioną statuetkę. Ale czy na pewno użyłaby tego epitetu? Joanna Bator, która porzuciła karierę naukową dla pisania, powiedziała w jednym z wywiadów, że bardziej niż Nike była poruszona nabyciem nowego stołu do pracy.

Słowa obudziły się w niej w Japonii. Podczas spotkania z czytelnikami w ramach Festiwalu Literackiego w Sopocie, tuż przez przyznaniem jej Nike, opowiadała o przełomowym momencie, z którego zrodziło się pisanie. Było to bieganie. Niby nic szczególnego, ale te codzienne joggingi odbywały się wokół jeziorka Senzoku, w którym niegdyś umył nogi słynny buddyjski mnich Nichiren. To właśnie wtedy pojawiły się pierwsze słowa powieści „Piaskowa Góra”. I wtedy również zaczęła pisać na nowo swój własny scenariusz życia.

Japonia – jak sama mówi – pojawiła się w jej życiu w sposób przypadkowy. Tuż po obronie doktoratu pojechała na stypendium do Nowego Jorku, a tam zaczęły się w niej budzić wątpliwości, czy na pewno kariera naukowa jest dobrym pomysłem na życie. I wtedy koleżanka wysłała jej formularz – propozycję stypendium do Japonii. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Pisarka do rana napisała projekt związany z feminizmem japońskim, w ciągu jednego dnia znalazła w Japonii profesora, który zgodził się ją przyjąć. Jednak to działanie się opłacało, bo po kilku tygodniach przyszła informacja, że świeżo upieczona pani doktor otrzymała dwuletni kontrakt na japońskiej uczelni.

Japonia to ważny etap w jej życiu, dziś często podkreśla, że radykalnie zmieniła jej życie. Bez Japonii nie zostałabym pisarką. Trzeba było takiego oddalenia, ogromnego dystansu. Zostałam wrzucona w język, którego w ogóle nie rozumiałam. Żyłam w jakiejś bańce, w doskonałym buddyjskim odosobnieniu. Pozwoliłam życiu po prostu płynąć. Do tej pory za tym tęsknię. Kupowałam sobie bento-lunch w pudełku. W środku posiłek jak dzieło sztuki. Jadłam go na ławce na placu zabaw i patrzyłam na identycznie ubrane mamy, na dzieci jak z kreskówki. Na placu stał ogromy T. rex z pleksiglasu. Z głośników grała słodka muzyczka. Mówiłam sobie: „Jestem na obcej pięknej planecie. Dzięki ci, bogini!”.

Pisanie powieści było dla niej tak nowe, że chciała wydać książkę jako Joanna Maria Tabor. Wydawnictwo jednak się nie zgodziło i „Japoński wachlarz” (2004) ukazał się pod jej imieniem i nazwiskiem. W sumie w Japonii spędziła cztery lata, a w Polsce nie było jej przez osiem lat. Jednak gdy dokładnie prześledzimy jej biografię, okaże się, że od ponad 20 lat jest w podróży. Ale mimo faktu, że, jak sama podkreśla, ma duszę samotniczki, od zawsze, czyli od ponad 23 lat, towarzyszy jej w tym wędrowaniu mąż, którego nazywa towarzyszem życia. W rozmowie z dziennikarką „Twojego Stylu” powiedziała: Nigdzie nie jestem obca, bo nigdzie nie jestem u siebie. Ale choć potrafi tworzyć w każdym miejscu na świecie, niezmienne są rytuały, które „zaklinają” słowa. Na biurku musi stać jedynie laptop i dzbanek zielonej herbaty, a do pisania nakłada jukatę, czyli lekkie bawełniane kimono. Kiedy piszę, zamieniam się w medium, przez które przechodzą opowieści.

Każda jej kolejna książka – „Piaskowa Góra” (2009), „Chmurdalia” (2010) czy „Ciemno, prawie noc” (2012) – zyskiwała uznanie krytyków i czytelników. Nie są to optymistyczne opowiastki, a raczej powieści o lękach, złu i nienawiści. Dlaczego jest tyle mroku w jej twórczości? Nie piszę, żeby upiększyć świat, ale żeby go zmienić – mówiła w jednym z wywiadów.

Jej kolejna książka tuż po Nike, „Wyspa Łza” (2015), to połączenie historii biograficznej, wspomnień, reportażu podróżniczego, eseju i opowieści o pisaniu. Miejscem, które staje się pretekstem do uruchomienia wyobraźni i inspiracją do kolejnych intrygujących impresji, staje się Sri Lanka – wyspa przypominająca swoim kształtem łzę. To na niej znika Sandra Valentine, a Bator próbuje ją odnaleźć. W „Roku królika” (2016), kolejnej powieści, jej bohaterka szuka rodzinnych śladów w Ząbkowicach Śląskich (dawnego Frankenstein, w którym grasuje niebezpieczny królik). Czy będzie mrocznie, niebezpiecznie? Nie powiem ani jednego słowa.

Po latach wędrowania po świecie wróciła do Polski, by zbudować tu dom i zapuścić korzenie. Czy jej się to uda? I jakimi powieściami nas jeszcze uraczy?



Fot. Hartmut Salmen

Oceń ten artykuł

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *