Mężczyzna wielu ról. Otwarty na to, co niesie los, umiejętnie odnajduje się w fantastycznym świecie. Skręca wyłącznie w swoją stronę, w przekonaniu, że historia policzy bilans zysków i strat za niego. Erudyta i chociaż chciałoby się powiedzieć „marzyciel”, okazuje się, że bardziej twardo niż inni stąpa po ziemi. Rewolucjonista, który bacznie obserwując rzeczywistość, coraz mocniej skłania się ku tradycji. Aktor teatralny, filmowy i telewizyjny. Przedsiębiorca, trener biznesu i wizjoner. Jacek Rozenek, jakiego nie znamy.
Kiedy zostaje się aktorem?
Ja zostałem przez przypadek, a potem wszystko świetnie się rozwinęło. Aktorstwo przez cały czas jest dla mnie przyjemną częścią działalności, określiłbym – taką otwierającą.
Plan na scenę powstał wcześnie?
Jako młody człowiek dużo czytałem. Nawet bardzo dużo (śmiech). W wieku siedemnastu lat zdarzył mi się Szekspir we wszystkich przekładach. Należy pamiętać, że w tamtych czasach nie było takich propozycji, jak teraz. Świat sztuki, poezji i teatru był dla mnie odskocznią od szarej rzeczywistości.
Literatura otworzyła wyobraźnię, uwrażliwiła?
Pasja do książek jest tym, co w nas nigdy nie zgaśnie. Oczywiście ma nieoceniony wpływ na wyobraźnię i wrażliwość. Na kartach dostajemy emocje, które w nas zapadają. Bycie „za pan brat” z dramatem poszerza spektrum możliwości na scenie. Z drugiej strony, wszystko zdarzyło się w moim życiu naturalnie. Nie zakładałem, że będę aktorem, pragnąłem studiować zupełnie inne rzeczy.
Co pana interesowało?
Psychologia. Potem zafascynowały pedagogika i filozofia i w trakcie, trochę przez przypadek, znalazłem się na egzaminach do Szkoły Teatralnej. Zdałem i poszło.
Wróżyli karierę?
Znam aktorów, którzy mają niewyobrażalny wręcz potencjał i nie grają. Tak to jest. Musi zaistnieć swoista chemia po obu stronach – aktora i producenta. Jeśli to nie zagra, nawet największy talent zostaje bez szans. Jest wielu wyjątkowych ludzi, których publiczność nie widuje na ekranie czy w szerzej rozumianych mediach.
Z czego to wynika? Potrzebny jest łut szczęścia?
Najprościej mówiąc – z życia. Oczywiście, szczęście też jest potrzebne. Jednak to nie działa tak, że osoby kompletnie nieutalentowane robią spektakularne kariery. Chociaż też ma miejsce (śmiech).
Wykształcenie ma znaczenie?
Zdarzają się opinie, które uderzają w aktorów bez dyplomu. Jestem zdania, że skoro ktoś dobrze gra, oznacza to, że ma warsztat. Gdyby ktoś zagrał koncert fortepianowy Chopina, to powiedzielibyśmy, że się nie liczy, ponieważ nie ukończył Akademii? Inna sprawa, jeśli wyjdzie słabo.
Pierwsza scena w Teatrze Współczesnym przegrała jednak z telewizją? Ta pana wciągnęła?
Mnie nic nie wciąga, robię wiele rzeczy. Człowiek jest jak woda. Jeśli pojawia się jakieś miejsce, ciekawe propozycje, idzie za tym. Niektórzy z aktorów, z którymi pracowałem w Powszechnym, są tam do dzisiaj. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, że przez tyle lat byłbym w jednym teatrze. Ale ja to ja, każdy z nas jest inny. W dzisiejszym świecie jest bardzo dużo propozycji.
Korzystał pan?
Urodził mi się syn, a wiadomo, że w teatrze pensje nie są gigantyczne. Chciałem mieć możliwość zarobienia na jego wykształcenie, lekarza i dobre życie, więc zacząłem się zajmować biznesem, który zresztą bardzo lubię.
To biznesmen czy artysta?
Biznesmen z zacięciem do działalności artystycznej.
Również coach.
Przede wszystkim przedsiębiorcą.
Sceniczne doświadczenie wpisuje się w prowadzenie biznesu?
Gdyby była pani ogrodnikiem i w którymś momencie uznała, że zostanie marynarzem, a ja zadałbym pytanie, na ile uprawa buraków pomaga w radzeniu sobie ze sztormem, to byłoby to równie uprawnione.
Wybrnęłabym! Tłumacząc panu, że uprawa buraków wymaga diabelskiej konsekwencji i determinacji, a sztorm – o ile powściągnęłabym strach – byłby do przeżycia.
To jest właśnie świat, w którym mamy możliwość wszystko podlinkować. Taki, w którym szkoda pytać, ponieważ z góry wiadomo, jaka będzie odpowiedź.
Zgadza się pan z takim światem? Nie rozczarowuje?
Prawie nie czytałem biografii, w których ludzie byliby rozczarowani światem, w którym żyją. Nie, nie czuję się rozczarowany. Uważam, że jest fantastyczny. Widzę jego plusy i minusy, ale jestem głęboko wdzięczny Bogu i burakom, że mogę żyć tu i teraz. Wygrałem los na loterii, mogąc żyć w tych czasach. Minusy są czytelne i jestem zdania, że nie skończą się dobrze.
Co nam grozi?
Kolejna hekatomba. Jednak nie zmienia to faktu, że Bóg i los pozwalają mi żyć w chwili pomiędzy ich kolejnymi momentami. Przepiękne, mądre czasy, w których mogę być zaangażowany lub nie. Poświęcić się biznesowi bądź odpuścić. Żyję, jest w miarę w porządku, nikt do mnie nie strzela. Mogę mówić w swoim języku i mieć swoje poglądy. To są zajebiste czasy! Wyjątkowe w dziejach świata!
Skręca pan w prawo lub w lewo?
Nie, i to właśnie jest minus tych czasów. Nie można wyjść ze śmieciami, aby nie być okrzykniętym politycznie. W prawo lub w lewo, a śmietniki przecież dwa. Trzeba uważać (śmiech). Polityka jest bardzo ciekawą częścią działalności. Uważam, że w Polsce nie ma polityki… Niestety, więc nie ma gdzie skręcać. Żyjemy w kraju, w którym znajdujemy się na starciu interesów potężnych sąsiadów i to, co obserwuję, to tarcie tych państw, nie zaś wewnętrzny ruch. Pewnie przesadzam, ale chciałbym oddać klimat tego, co ma miejsce. Obserwując wydarzenia w telewizji, nie bardzo mam poczucie, że opisuje to ten świat, który dzieje się naprawdę.
Jak z pana stosunkiem do świata pogodzić się z obstrzałem paparazzi?
Obyśmy mieli tylko takie problemy. Ale to jest znowu wyjątkowy czas, w którym widać chamów i ludzi, którzy nimi nie są. To moment, w którym cham chwali się chamstwem. Obszar medialny, związany z tabloidami, jest grupą, która na tym zarabia.
Przecież ludzie chcą „mięcha”.
Myśli pani? Gdyby kryterium były odsłony i klikalność, to najbardziej pożądaną rzeczą była i jest pornografia… Najczęściej oglądana. Nie bardzo mamy inną propozycję. Kolejną sprawą, która ma miejsce od zarania dziejów, jest grupa – nazwijmy to – bardziej wysublimowanych odbiorców, mających oczekiwania co do kultury. Kreując ją, byli zawsze, co do zasady, w mniejszości. Dziś jest podobnie. Pojawia się pytanie, czy chcemy wspierać niskie instynkty, czy budować wyższe? Jeśli te pierwsze – spalmy Szekspira, bo jest za trudny. Pokazujmy wyłącznie pornografię i hejtujmy się. Można budować takie społeczeństwo. Dlaczego nie? To tworzy człowieka, który nie potrafi żyć samodzielnie, nie potrzebuje bodźców z zewnątrz, mającego raczej niski poziom refleksji, który musi mieć jasno ustalone podziały – ten jest dobry, tamten zły. Historia pokazuje, do czego doprowadza taka koncepcja. Rysuje przed nami podobną perspektywę, przy znacznie większej ilości ofiar w relatywnie najbliższym czasie.
Tradycjonalista?
Nie bardzo. Z nastawienia jestem rewolucjonistą, ale patrząc na świat i na jego kierunek, skłaniam się ku tradycji. Uważam, że stanowi ogromnie nam potrzebny punkt odniesienia. Z powołania jestem marynarzem, który chce odkrywać nowe lądy. W szalupie zorientowałem się, że wokół zaczyna się potężny sztorm. Wszyscy mówią, aby się nie przejmować i wyrzucić kamizelki ratunkowe. W tym momencie ja, zwolennik free divingu, zaczynam zakładać kamizelkę i namawiam, by pozostali zrobili to samo, ponieważ idą trudne czasy.
Brzmi jak przepowiednia.
Pokazuje nastroje i realia, że pomimo mojego wewnętrznego buntu, mam wysoki poziom refleksji. Pomimo oczekiwania zmiany dostrzegam tak ogromne zagrożenia, że zaczynam się zwracać w kierunku tradycji. Pomimo że przez wiele lat walczyłem z tym i negowałem.
Wiek zmienił spojrzenie?
Najłatwiej powiedzieć, mocno upraszczając. Gdyby tak było, miałbym tendencję do zachowawczości. Ja otwieram kolejne biznesy, uczę się nowych rzeczy. Jestem aktywny w sferze rozwojowej jakby na przekór dążeniom duszy. Mam trzech synów i przekonanie, że wypuszczając ich w świat bez tych wartości, które nabyłem, nie będą mieli żadnych szans.
Dubbing jest wymagający?
Bardzo prosty, wystarczy przeczytać tekst w odpowiednim rytmie, odpowiednim głosem, w odpowiednim czasie i już jest dobrze.
Panu wychodzi to dobrze. Przełomowe role w branży?
Kiedyś Stanisław Brej-Dygant dubbingował w serialu BBC Klaudiusza. Przełomowa rola. Pan Stanisław zrobił to dobrze, w sensie aktorskim. Minęło kilkadziesiąt lat i nikt nie pamięta. Tak samo będzie z rolami, które odgrywam. Najbardziej fajne w dubbingu, teatrze i telewizji jest to, co zostawia się w umyśle i duszy odbiorcy. To jest tak naprawdę świat.
Z czego jest pan dumny?
Z trzech synów. Jak można być dumnym z tego, co się zrobiło zawodowo? Dumnym można być z dziecka. Z tego, że się pomogło komuś w hospicjum, że się uratowało czyjeś życie. Ale z roli?