Pellowski – to nazwisko zna chyba każdy mieszkaniec Trójmiasta. Jak to jest się z nim wychowywać? Czy wielopokoleniowy biznes rodzinny może przesądzić o przeszłości? O tym, jak i o miłości do kawy i poszukiwaniu samego siebie opowiada Łukasz Pellowski, założyciel Pello Cafe.
Jak to jest dorastać, mając na nazwisko Pellowski?
No to mnie zaskoczyłaś (śmiech). Na początku nie zdajesz sobie sprawy, że Twoje nazwisko ma jakiekolwiek znaczenie. Są ludzie, którzy się do Ciebie uśmiechają, którzy są mili. Są też tacy, którzy upewniają się, czy jesteś z tych Pellowskich. Był taki czas, gdy byłem dzieckiem, że wstydziłem się swojego nazwiska, ale to był taki zwykły wstyd dziecka, który dziś ciężko mi wytłumaczyć. Posiadanie mojego nazwisko wiązało się też z pewnym obciążeniem. Dziś z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że było to wyzwanie, które w jakiś sposób też mnie zahartowało.
Dziś nazwisko Pellowski pomaga?
Dziś jest zupełnie inaczej. Poznałem historię swojej rodziny, teraz tworzę własną. Dla mnie nazwisko to nie jest tylko kolejny człon występujący po imieniu. To również doświadczenie, które ktoś ci przekazał i doświadczenie rodu. Dziś czerpię z tradycji rzemieślniczej mojej rodziny, opartej na pracy ludzkich rąk. Jestem członkiem Cechu Rzemiosł w Gdańsku, Cechu Piekarzy i Cukierników, członkiem komisji w zawodzie piekarz. Dziś mogę już stwierdzić, że za tym wszystkim idzie również duża wiedza i doświadczenie.
Kiedykolwiek chciałeś iść inną ścieżką zawodową, niż ta, do której teoretycznie obliguje Cię rodzinna tradycja?
Oczywiście, i to wiele razy (śmiech). Motoryzacja to moja ogromna pasja, uwielbiam motocykle, motorówki, samochody. Myślałem, by w jakiś sposób ukierunkować się w tę stronę, ale ta sfera pozostanie jednak po prostu moją pasją. Kiedy studiowałem, pojawił się pomysł i propozycja, bym został na uczelni na Uniwersytecie Gdańskim i zasilił katedrę marketingu. Przez kilka lat szukałem pomysłu na siebie. Częściowo byłem w firmie rodzinnej, ale miałem wrażenie, że wiszę w jakiejś próżni. Nie wiedziałem, czego dokładnie chcę, ale w końcu udało mi się znaleźć pomysł na siebie i dziś idę swoją drogą.
Tak pojawiła się kawa?
Nie tak od razu. Wszystko i tak zaczęło się od pieczywa (śmiech). Zacząłem je sprzedawać. Pieczywo kupowałem od rodziców i dostarczałem do różnych sieci handlowych. Wtedy zacząłem tworzyć swoją własną firmę – handlowcy, transport itd. Zauważyłem, że klienci dostrzegają różnice w produktach, że widzą różnicę między fabrycznym chlebem tostowym a chlebem wypiekanym za pomocą naturalnych metod w piekarni. Dzięki temu, że praktycznie wychowywałem się w piekarni i znałem jej tajniki, łatwiej mi było sprzedawać. Moje doświadczenie i wiedza budowały również moją wiarygodność. Kawa jest w jakimś stopniu produktem podobnym do pieczywa, jej jakość ma ogromne znaczenie i ta rzemieślnicza zawsze będzie lepsza i pełniejsza w smaku. Przy kawie odkryłem, że uwielbiam tworzyć nowe rzeczy. Cały proces tworzenia i kreacji, rozmowy z grafikami, z ludźmi, z marketingu – odnalazłem się w tym.
Kawa okazała się sukcesem?
Na początku ludzie nie rozumieli, dlaczego kawa rzemieślnicza ma być lepsza od kaw, które od lat są na rynku, ale podobnie jak w przypadku piw czy win, ta świadomość w naszym społeczeństwie rośnie. Ludzie chcą jakości. Moim celem jest jej dawanie. Szkolę się i uczę, kończę międzynarodowe kursy, bo wiem, że rzetelna wiedza jest jednym z kluczy do sukcesu. Sam w kawie pokochałem związany z nią relaks. Relaks, który towarzyszy wspólnym rozmowom, tym chwilom, kiedy możemy być ze sobą sam na sam i celebracji jej smaku. Nasza kawa to ma być jednak jeszcze więcej. Docelowo chcemy stworzyć własną plantację, ale taką, na której ludzie będą mogli godnie zarabiać, dzięki, której będą mogli godnie żyć.
Wydaje się dziś, że słowo „rzemieślniczy“ jest podstawą udanego biznesu. Co tak naprawdę znaczy? Kawa rzemieślnicza, czyli jaka?
Wszystko zaczyna się od pozyskiwania ziarna. Rzemieślnicza palarnia powinna je pozyskiwać z certyfikowanych plantacji, gdzie nie ma pracy niewolniczej, gdzie płaci się stawki rynkowe. Ważny jest również sposób, w jaki ziarna są zbierane, oraz proces ich wstępnej obróbki. Kolejnym czynnikiem jest wypalenie w piecu. Rzemiosło wypala kawę w piecu dłużej niż przemysł – i to dwa razy dłużej. Inna jest również temperatura wypalania. Dla rzemiosła czynnik ekonomiczny jest na dalszym miejscu niż jakość. Dziś palarnie zaczynają być modne jak piwa kraftowe. W samym trójmieście jest ich już kilka. Najczęściej są to jednak małe wytwórnie, które wypalają kilkanaście kilogramów kawy dziennie na potrzeby własnej, wewnętrznej sprzedaży, ewentualnie dostarczają ją do kilku zaprzyjaźnionych kawiarni – my chcemy pójść dalej. Miałem taką niezgodność z pieczywem. Kiedy byłem poza Trójmiastem, ludzie pytali mnie, gdzie mogą kupić nasz chleb. I zdarzało się, że wysyłaliśmy go kurierami. Pamiętam, gdy byłem mały, moja mama wysyłała chleby pociągami. Jeśli chodzi o kawę, okazuje się, że mogę ją produkować na dużą skalę, bez utraty jej jakości. Mamy już klientów w całej Polsce, ale kiedy odpalimy sklep internetowy, wtedy zacznie się na dobre.
Masz rodzinę, dwie córki – przejmą kawowy biznes po Tobie?
Dziewczynki pytają o kawę, interesują się nią, ale same zadecydują o tym, co będą chciały w życiu robić, kiedy dorosną. Dziś próbują różnych rzeczy, trenują różne sporty, sprawdzają, co lubią, a czego nie. Obydwie są jeszcze małe — Wiktoria ma 5 lat, Weronika 9 i na wszystko przyjdzie czas, ale to, co będą robić w przyszłości, to będzie całkowicie ich wybór. Moja firma to moja firma, nie myślę o niej jak o rodzinnym biznesie, który będą musiały przejąć, chyba że będą tego chciały.
Odnalezienie się w roli męża i taty przyszło ci z łatwością?
Muszę przyznać, że związek był dla mnie dużym wyzwaniem. Wielu rzeczy musiałem się nauczyć i uczę się cały czas. Jestem typem buntownika. Mam w sobie coś takiego, że lubię robić inaczej, nie na przekór, tylko inaczej. W moim domu rodzinnym było tak, że praca przeplatała się z życiem rodzinnym, wtedy to było dobre rozwiązanie, tak powstawały biznesy lat 90. Miałem problem z rozdzieleniem tych dwóch sfer, gdy założyłem własną rodzinę. Teraz myślę, że już się tego nauczyłem, przynajmniej mam taką nadzieję (śmiech). Nie oznacza to, że praca jest osobno, a życie rodzinne osobno i to są dwa różne światy. Moja żona jest takim moim organem doradczym (śmiech). Konsultuję z nią wiele spraw, studzi moje emocje, gdy zajdzie taka potrzeba, i jest moim głosem rozsądku.
Wywiad: Katarzyna Paluch
Zdjęcia: Pello Cafe