Pokaż mi swoje schorzenie, a powiem Ci kim jesteś – tak można dzisiaj zaczynać nowe znajomości, inicjować rozmowy w tramwaju czy autobusie albo podrywać ludzi na imprezach. Żyjemy w świecie, w którym znaczna część społeczeństwa zmaga się z problemami natury psychicznej czy emocjonalnej. W rzeczywistości, w której pogoń za pięknem, sukcesem i karierą przysłoniła nam normalność.
Z szerokiego wachlarza przeróżnych zaburzeń każdy może wybrać coś wyjątkowego dla siebie. Dla tych, którzy szczególną uwagę przywiązują do wyglądu, dotąd największym zagrożeniem była anoreksja. Dziś, w dobie obowiązkowych niemal karnetów na siłownię, zza winkla wygląda niebezpiecznie inne zaburzenie – bigoreksja.
Życie podporządkowane
Bigoreksja to rodzaj uzależnienia, zaburzenie polegające na obsesyjnym dbaniu o własną sylwetkę. Ale nie o płaski brzuch czy odstające obojczyki, lecz o ogromną, bijącą po oczach muskulaturę. Bigorektyk, podobnie jak anorektyk, w lustrze postrzega zupełnie inne odbicie swoje ciała niż to, które widzą inni ludzie. Nieustannie dostrzega niedociągnięcia i niedoskonałości we własnej tkance mięśniowej. Takie spaczone widzenie każe mu raz jeszcze pójść na siłownię, wylać z siebie siódme poty, katować się rygorystyczną dietą czy stosować sztuczne pomoce w utrzymaniu umięśnionej sylwetki.
Chorobliwa fascynacja wyglądem może prowadzić do opłakanych skutków – te znamy z licznych filmów i tekstów opowiadających losy chorych na anoreksję czy bulimię kobiet i mężczyzn. Podobnie jak w przypadku tych zaburzeń, także bigoreksja jest tak naprawdę chorobą duszy – zaczyna się w głowie. Jako pierwszy opisał ją profesor Harrison G. Pope z Harvard Medical School. Zauważył, że w przypadkach osób zaburzonych podnoszenie ciężarów czy inne ćwiczenia nabierają charakteru kompulsywnego, a powiększanie masy mięśniowej stanowi rodzaj tzw. myśli nadwartościowej, która podporządkowuje sobie pozostałe aspekty życia.
Piękna obsesja
Obsesję współczesnych ludzi na punkcie własnego wyglądu można porównać tylko z tą, która funkcjonowała w starożytnej Grecji, gdzie piękną, umięśnioną sylwetkę wiązano z byciem świetnym sportowcem. Wtedy też odbyły się pierwsze igrzyska olimpijskie, a sami sportowcy stali się prawdziwymi bohaterami. Zwycięzcom budowano pomniki, czczono ich niemal jak bogów, powstały rzeźby wzorowane na bohaterach. Fidiasz czy Poliklet całe laty pracy twórczej poświęcili na doskonalenie przedstawień męskiego ciała. Wystarczy wspomnieć mit o Heraklesie, żeby zrozumieć, jak wielki kult zrodził się wokół doskonałej rzeźby i siły mięśni. Wtedy nikt jeszcze nie słyszał o bigoreksji.
Dziś już wiemy, z czym mamy do czynienia, choć bigoreksja wciąż stanowi temat tabu – nadal zbyt mało się o niej mówi. Musimy być szczególnie ostrożni, żeby w świecie, w którym odbicie w lustrze stanowi w oczach innych o naszej wartości, nie popaść w obsesję. Kultura fizyczna jest obecnie wynoszona na piedestał – w dużej mierze zastąpiła dążenia do rozwoju duchowego czy intelektualnego. Na każdym kroku słyszymy o konieczności uprawiania sportu, dbania o siebie i swoją sylwetkę. Nie sposób podważyć zbawienne działanie ruchu. Problem zaczyna się wtedy, gdy myśl o wyglądzie towarzyszy nam nieustannie i zamienia się w obsesję. Wtedy zaczyna się robić groźnie. Bo bigoreksja może doprowadzić do poważnego wyniszczenia organizmu, a w skrajnych przypadkach – nawet śmierci.
Białka, sterydy, toksyny
Dziś lekarze oceniają, że nawet 10% mężczyzn (bo to właśnie mężczyźni częściej niż kobiety zapadają na tę chorobę) ćwiczących intensywnie na siłowni i trenujących kulturystykę dotyczy ta przypadłość. Bigorektyk tym się różni od zdrowego człowieka, że obraz samego siebie, który funkcjonuje w jego głowie, zupełnie nie przystaje do tego, jaki jest naprawdę. Nie ma momentu, w którym decyduje się przestać; nigdy nie jest zadowolony z tego, co widzi w lustrze. Kolejne zabiegi na siłowni są coraz cięższe, a jego starania – coraz bardziej obsesyjne. Nigdy jednak nie przychodzi chwila, w której potrafi powiedzieć sobie „stop”. Nieustannie mierzy obwód swoich mięśni, katuje się dietami wysokokalorycznymi, z ogromnymi dawkami białka. Nie dostarcza organizmowi odpowiednich substancji odżywczych i minerałów, co prowadzi do jego wyniszczenia.
Próby osiągnięcia ideału nie kończą się jednak na złej diecie. Idą jeszcze dalej – w stronę sterydów anabolicznych, prawdziwej trucizny. „Działanie niektórych sterydów anabolicznych polega na stymulowaniu wzrostu masy mięśni i czasami również kości poprzez pobudzanie syntezy białka lub wapnia. Efekt ten jest szczególnie ważny w dopingu sportowym. Sterydy anaboliczne mają jednak także wiele ubocznych efektów, gdyż wpływają silnie na ogólną równowagę hormonalną organizmu. Jednym z najbardziej znanych naturalnych sterydów anabolicznych jest testosteron, który pełni też rolę męskiego hormonu płciowego” – tak pisze o anabolikach popularna encyklopedia internetowa.
Bigorektycy, nie zważając na alarmujące działania niepożądane, sięgają po substancje mające pomóc im przyspieszyć przyrost mięśni. To ich jedyny cel. Tymczasem stosowanie podobnych specyfików ma niekorzystny wpływ na niemal wszystkie narządy wewnętrzne – obciążą wątrobę, która, pracując na zwiększonych obrotach, nie jest w stanie poradzić sobie z usuwaniem toksyn z organizmu. „Z czasem prowadzić to może do zapalenia, zastoju żółci, krwawienia oraz łagodnych lub złośliwych zmian nowotworowych. Anaboliki wpływają też na układ krwionośny. Wywołują podwyższone ciśnienie tętnicze, któremu zwykle towarzyszą bóle głowy czy pogorszenie wzroku. Upośledzenie krążenia krwi grozi niewydolnością nerek, zawałem serca, nawet udarem mózgu. Anaboliki mają także zgubny wpływ na krzepnięcie krwi. Staje się ona jakby lepka, a wtedy łatwo o chorobę zakrzepową żył. Obniżenie we krwi poziomu i zmiana proporcji lipidów sprzyja rozwojowi miażdżycy i choroby wieńcowej” – pisze Anna Jarosz w tekście „STERYDY anaboliczne – co to jest, jak działa, dlaczego szkodzi zdrowiu” z miesięcznika „Zdrowie”.
To wszystko jednak nie obchodzi bigorektyka, który obiera sobie cel, co warto podkreślić – nierealny, i dąży do niego, nie wahając się ani chwili na swojej drodze ku utracie zdrowia, a nawet życia. Bigoreksja jest groźnym zaburzeniem, które, jeśli jest nieleczone, może doprowadzić nasz organizm do spustoszenia. Chory na bigoreksję najczęściej nie jest świadom swojego problemu – i w tym tkwi niebezpieczeństwo. Dopóki choroba nie zostanie rozpoznana, nie może być leczona. A pomóc może odpowiednia terapia, wizyta u psychologa, szczera rozmowa i zmierzenie się z własną obsesją. Bigoreksję, jak każdą chorobę, można i trzeba leczyć.
Tekst: Katarzyna Sudoł