Czyja wina – Alicja Stańska

Absolwentka prestiżowej Ecole Lesage, laureatka nagrody „Wybitny Polak we Francji”, finalistka konkursu Hand & Lock Prize for Embroidery, w którym udział biorą mistrzowie haftu. Po drugiej stronie lustra właścicielka galerii, performerka, aktywistka i kryminolog. Bez czarów, ponieważ Alicja Stańska wbrew artystycznej ekspresji wie, że w świecie nieoczywistych pozorów pytanie o winę nie jest zderzeniem, a konsekwencją czynu, ponieważ nie ma zbrodni bez kary.

Sztuka jest misją?

Tak, wykorzystuję wiedzę, edukację, możliwości i talent myśląc, jak przekaz zostanie odebrany. To, jak widzą i oceniają Alicję, mnie nie interesuje. Umiejętność oddzielania jest darem, wbrew obiegowej opinii, że artyści są wrażliwi.

Wydajesz się pełna skrajności.

Często fizyczność i zajęcie stają w opozycji do charakteru. Zawsze miałam skłonności do obrony uciśnionych, zupełnie nie patrząc na konsekwencje. Wtedy jestem bardzo odważna.

Alicja Stańska

Boisz się ciemności, a uwielbiasz otaczać czernią.

Jako dziecko bałam się ciemności, to efekt klaustrofobii. Potem zaczęłam ten mrok oswajać.

Wystrzelona artystka i jednocześnie pragmatyczna matka. Skąd ten paradoks?

Jest zderzenie, ponieważ wychowywali mnie pedagog i marynarz, który został mistrzem obuwnictwa. Rodzice narzucali dyscyplinę i jednocześnie szaleństwo w formie ekspresji. Byłam zbuntowanym dzieckiem, które przesuwało granice, by dopiąć swego, a z drugiej strony córeczka tatusia, która bała się, że jeśli ojciec się dowie o moich wybrykach, będzie obrażony. Nauczyłam się robić jedno i drugie – być zdyscyplinowaną w domu i buńczuczną dziewczyną walczącą z systemem, która po powrocie zwalała wszystko na nauczycieli.

W walce z systemem był czas na artystyczną realizację?

Pasja do tworzenia zaczęła się z zazdrości. Starszy o 4 lata brat potrafił wybitnie malować. Ja z kolei nic, tak mi się wtedy wydawało. On spokojny, w domu z rodzicami malował, składał modele samolotów, a mnie nosiło. Potem czas dorastania, który wtedy w Słupsku upływał mieszkańcom pod znakiem Pruszkowa, więc próbowałam być silna i stanowcza, by nie zejść na złą drogę. W pewnym momencie zrozumiałam, że próbuję naśladować brata. Gdy on zainteresował się grafiką, ja zafascynowałam się sztuką. On przestał malować – teraz śmieję się, że uczeń przerósł mistrza.

Jak poskromić energię, aby usiąść i haftować?

To forma medytacji, a w dużej mierze terapia. Odpuściłam malowanie i rzeźbę, bo nie mam wyobraźni przestrzennej. Umiem stworzyć rysunek szydełkiem, a jak dasz mi ołówek do ręki, nawet drzewo krzywo zrobię. Haftu spróbowałam jako dziecko, później do tego wróciłam.

Jesteś jedyną polską absolwentką Ecole Lesage, jak się tam dostałaś?

Już nie jedyną, ale na pewno pierwszą.Jako dziecko obejrzałam program o Ecole Lesage. Jestem typem, który uczy się wyłącznie od profesjonalistów, nie wchodzę we współpracę z ludźmi, którzy tylko mówią, że coś potrafią. Szkoła we Francji była czymś naturalnym, jest znana na całym świecie, a jej absolwentów spotkasz w największych domach mody.

Trudno sobie Ciebie taką wyobrazić.

Ojciec po zakończeniu kariery w wojsku zajął się rzemiosłem. Godzinami siedziałam w jego warsztacie obuwniczym i chcąc zarobić, szyłam skórzane kapcie lub sprzątałam zakład. Pamiętam, gdy Prezydent Paweł Adamowicz zaprosił mnie na warsztaty z bursztynu do Prezesa Polskiej Izby Bursztynu Zbigniewa Strzelczyka. Oprócz mnie, projektanta spoza biżuterii, były jeszcze trzy osoby i tylko ja przychodziłam punktualnie, zostawałam po godzinach. Prezes powiedział „widać, że jesteś córką rzemieślnika, jesteś karna”. Jeśli życie stwarza możliwość, wykorzystuję ją do maksimum, praca mnie nie obraża.

Stałaś się bizneswomen, a Stanska Art Gallery ważnym miejscem dla miłośników sztuki…

Swego czasu postanowiłam wystawić swoje obrazy w Krakowie, weszłam do galerii, której właściciel nie przywitał mnie, tylko odwrócił się i powiedział „szmat nie sprzedajemy”. To mnie zabiło jako twórcę i postanowiłam, że dam szansę tym, którzy nie mogą. Dziś w galerii pokazuję młodych twórców i artystów bardzo znanych, ale gdy w drzwiach stanie ktoś z portfolio, proszę, by je pokazał, może coś razem zrobimy.

Za chwilę wystawa, która paraliżując odbiorców, idealnie łączy twoje zainteresowania.

Podobno mam talent do tytułów (śmiech). „Czyja wina” rozpoczyna swoją trasę 1 lutego 2020 i jest moim debiutem w Stanska Art Gallery. Podejmuję ciężkie tematy i obiecałam sobie, że ją zrobię, gdy skończę Kryminologię i Kryminalistykę. Proces tworzenia jest długi – to nie są kolorowe kwiatki i coś ładnego. Z Warszawy ruszę do Paryża, a potem do Gdańska. Napisałam także list do ambasady USA, mając nadzieję, że docierając do mekki kryminalistyki i profilowania, złożę hołd agentom FBI. Chciałabym, by moja pierwsza wystawa edukacyjna, która kompletnie nie jest na sprzedaż, dotarła do jak największej liczby odbiorców.

Co pokażesz?

Edukację w obronie dzieci. Dookoła dzieje się fascynacja seryjnymi mordercami, ja ich trochę wykorzystuję, tak jak oni wykorzystali innych. Pokazuję ich z poziomu dzieciństwa, które pozwala im wybaczyć. Ich życiorysy są pełne przemocy i gwałtów, zdumiało mnie, że jednak żyją. Jedną z bohaterek jest kobieta, która na sali sądowej prosi o karę śmierci, bo wie, że gdy wyjdzie, powtórzy zbrodnię. Geneza jej motywu jest wstrząsająca, ale oczywista. Jest, jak prawo Hamurabiego, które doprawione pierwiastkiem szaleństwa krzyczy dlaczego.

Alicja litościwa?

Nie wiem. Skoro jest zbrodnia, musi być kara, a my ponosimy odpowiedzialność za czyny. Tylko dlaczego bez udziału tych, którzy robiąc krzywdę, pchają nas do zbrodni? W świecie nieoczywistych pozorów pytanie „czyja wina” przecina zasłonę iluzji niczym ostry nóż.

5/5 - (2 głosów)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *