Dziesięć lat temu postawiła wszystko na jedną kartę. Zrezygnowała z prestiżowego stypendium naukowego w Los Angeles i za miłością przyleciała do Polski. Doktor Iliana Ramirez Rangel – ceniona meksykańska naukowiec i farmakobiolog prowadzi w Polsce warsztaty z medytacji, dawnych tradycji i duchowości. Łączy wiedzę z prastarymi zwyczajami. Z mężem – znanym psychologiem dr. Mateuszem Grzesiakiem – co roku w rocznicę ślubu odnawiają przysięgę małżeńską. Dla obojga rodzina jest najważniejsza.
Co według ciebie jest kluczem do stworzenia udanego związku?
Przede wszystkim rozmowa. Trzeba umieć ze sobą rozmawiać, sygnalizować potrzeby, mówić o pragnieniach i oczekiwaniach. Na początku naszego związku zdarzało się tak, że coś, co dla mnie było oczywiste, nie do końca było zrozumiałe dla mojego męża. I na odwrót. Nauczyliśmy się szczerze rozmawiać ze sobą na wszystkie tematy. Także o miłości. Wydawać by się mogło, że miłość na wszystkich kontynentach rozumiana jest tak samo. A okazuje się, że nie. Ja np. nie potrzebuję, by Mateusz mówił mi często, że mnie kocha, bo czuję to i widzę po jego zachowaniu. U mnie w domu było tak, że jak troszczyłaś się o męża i dbałaś, by wszystko miał przygotowane, był to dowód miłości. Okazywano ją przez działanie i to wystarczyło. Z Mateuszem jest inaczej – on lubi słowa, zapewnienia o miłości, czułe smsy. Dużo rozmawialiśmy o naszych oczekiwaniach i potrzebach. I rozmawiamy cały czas. To dla mnie podstawa. Ważne jest także to, że w naszym związku nie ma nudy ani rutyny.
Jesteś z Meksyku, a twój mąż jest Polakiem. Dwie różne osobowości, dwie kultury i zupełnie inna mentalność. Co było najtrudniejsze na początku?
Każdy początek jest trudny. To prawda, że mentalność Meksykanów jest zupełnie inna niż Europejczyków. Jesteśmy wychowywani w taki sposób, żeby nie mówić wprost o tym, co nas boli czy o tym, co nam się nie podoba. Szczerość Polaków na początku była dla mnie nowa i trudna. Dopiero tutaj nauczyłam się mówić wprost, gdy coś mi nie pasuje. W Meksyku ludzie skupiają się bardziej na dobru grupy, całej rodziny, rzadko występuje indywidualne podejście. W Polsce potrzeby jednostki są ważne, każdy stawia na swój indywidualny rozwój. Musiałam się tego nauczyć. Podobnie jest przy podejmowaniu decyzji. U nas decyzje także podejmuje się wspólnie, a w związku większość rzeczy robi razem. W Polsce nie zawsze tak jest – nawet jak się jest razem, to każdy ma swoje sprawy, którymi się zajmuje, sposób na relaks i czas tylko dla siebie.
Musieliście zrezygnować z tego stylu życia po przyjeździe do Polski? Jak się dopasowaliście?
Wszystko musieliśmy budować wspólnie od zera. Mateusz w pierwszych latach związku żył w Meksyku, bo wtedy kończyłam doktorat. Ja musiałam zrezygnować z naukowego stypendium w Stanach Zjednoczonych i wyprowadzić się z rodzinnego kraju na inny kontynent. Każde z nas musiało zrezygnować z dotychczasowego życia. Ale byliśmy pewni, że chcemy być razem, dlatego otworzyliśmy wspólnie nowy rozdział.
Mąż jest wsparciem? Nie ma nic przeciwko temu, że rozwijasz własną działalność gospodarczą? Motywuje cię?
O, tak. Mateusz jest bardzo aktywny, ciągle coś robi. Cały czas się uczy i rozwija. Bardzo mnie wspiera. Zawodowo jest dla mnie mentorem i bardzo motywuje. Proponuje nowe szkolenia, sam robi kolejne studia i kursy. Prywatnie, jako mąż, także daje mi wsparcie.
Jesteś żoną dr. Mateusza Grzesiaka – znanego w Polsce psychologa. Czy życie trochę na „świeczniku” wpływa na wasze relacje w jakikolwiek sposób?
Na nasz związek nie ma to żadnego wpływu, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy czasem obserwowani. Zdarza się, że gdy razem gdzieś wychodzimy, ludzie poznają Mateusza i zaczepiają go na ulicy. Są to sympatyczne gesty. Czasem w restauracji rozmawiamy ze sobą po hiszpańsku (śmiech), by nikt nie przysłuchiwał się naszej rozmowie. A w domu ja jestem matką i żoną, a on ojcem i mężem. Zajmujemy się sobą i żyjemy jak każda normalna rodzina.
Jak oddzielacie życie prywatne od zawodowego? Nie ma między wami rywalizacji?
Słyszałam o tym, że wiele par ze sobą rywalizuje, że są związki, w których jedna strona chce koniecznie coś udowodnić drugiej. Ale u nas tak nie jest. Zajmujemy się zupełnie innymi dziedzinami. Mateusz jest wykładowcą akademickim i psychologiem. Lubi przemawiać do dużych grup. Jest cały czas aktywny, ciągle coś planuje, nie usiedzi w miejscu. Ja zajmuję się rozwojem duchowym, prowadzę warsztaty w mniejszych grupach i to mi odpowiada. Uwielbiam jogę, spokój i harmonię. Jestem introwertyczką, on ekstrawertykiem. Gdy prowadzimy wspólnie event przed dużą publicznością, zawsze się trochę stresuję. Mateusz czuje się wtedy jak ryba w wodzie.
Dzielicie się obowiązkami domowymi? Jak wygląda podział ról?
Chyba jak w każdym domu. Nie ma sztywnej reguły. Prowadzimy normalne życie. Kiedy mnie nie ma, a trzeba coś zrobić w domu, to bez problemu zajmuje się tym Mateusz. I na odwrót. Kiedy przejściowo nie pracowałam zawodowo, zajmowałam się domem i wychowywałam dziecko. Ale gdy postanowiłam wrócić do pracy i musiałam się podszkolić, Mateusz przejął wiele obowiązków. I nadal tak jest. Mateusz potrafi gotować i sprzątać – choć to wolę robić sama (śmiech). Odrabia też z dzieckiem lekcje. Dzielimy się obowiązkami.
Wasz związek może inspirować innych. W mediach można znaleźć informację, że waszą relację określa się jako power couple. Jaki masz do tego stosunek?
Staramy się promować w Polsce modę na świadome małżeństwa. Takie, które potrafią i zachować odrębność małżonków, i stworzyć razem coś większego. Z Mateuszem wzajemnie się wspieramy i motywujemy. Mamy wiele wspólnych wartości, a zawodowo idziemy w podobnym kierunku – edukujemy ludzi. I choć każde z nas rozwija się w innej dziedzinie, to łączy nas miłość do nauki, chęć rozwoju i wspieranie w życiu zawodowym i osobistym. Power couple to medialna nazwa konceptu, którym my żyjemy na co dzień – dwójka kochających się osób, niezależnych i różnych, decyduje się wspólnie żyć i dawać tym samym większą wartość. Wtedy „My” jest ważniejsze niż „Ja”.
Ostatnio na facebooku twój mąż napisał, że jest z ciebie dumny. Przybywa ci fanów, stajesz się coraz bardziej rozpoznawalna. Jak sobie z tym radzisz? Podoba ci się to?
Ogromną satysfakcję daje mi pomaganie ludziom za pomocą edukacji. Nie patrzę na obserwujących mnie jak na fanów, ale osoby zainteresowane nauką duchowości. I skoro mogę im cos od siebie dać, to bardzo się cieszę. Dzięki aktywności w mediach społecznościowych można naprawdę pomóc wielu osobom. Takie mamy czasy, że teraz dużo sfer życia przenosi się do internetu. Online można zamieścić porady czy wskazówki.
Słyszałam, że co roku odnawiacie przysięgę małżeńską. Skąd ten pomysł?
To po prostu taki nasz osobisty rytuał. To nie jest typowa przysięga małżeńska w kościele czy urzędzie. Już od lat, gdy zbliża się termin naszej rocznicy ślubu, spotykamy się tylko we dwoje na kolację, dajemy sobie nowe obrączki i rozmawiamy o minionym roku w naszym związku. Zastanawiamy się nad tym, co osiągnęliśmy, nad czym trzeba popracować, co razem byśmy chcieli zrobić i w jakim kierunku pójść.
Jesteś młoda, przedsiębiorcza i kreatywna. Zrezygnowałaś z kariery naukowej, aby poświęcić się macierzyństwu. Czy to była trudna decyzja?
Faktycznie wyhamowałam trochę z pracą na pewien okres, bo poczułam, że nadszedł czas na macierzyństwo. Jako naukowiec nie miałabym dużo czasu na zajmowanie się dzieckiem. Na początku, po przyjeździe do Polski, pracowałam nadal w swoim zawodzie i kochałam to. Jednak połączenie z macierzyństwem byłoby trudne. Zresztą u mnie w domu było tak, że gdy kobieta zachodziła w ciążę, rezygnowała z pracy i długo zajmowała się dzieckiem. Tak samo zrobiła moja mama i uważam, że to było dla nas dobre. Zawsze uczono mnie, że rodzina jest najważniejsza i ja też kierowałam się tymi wartościami. Chciałam poświęcić czas mojemu dziecku i dlatego podjęłam taką decyzję. Było mi na początku oczywiście trudno porzucić niezależność. Ale byłam aktywna, gdy córka rosła – budowałam nowy plan na siebie i założyłam własną firmę. Aż poczułam, że nadszedł moment powrotu do pracy. Teraz czuję się spełniona nie tylko jako matka i żona, ale także zawodowo.
Jak łączysz pracę i obowiązki domowe?
W pracy daję z siebie 100%, ale w domu jestem matką i żoną na pełny etat. Gdy jestem z rodziną, nie zajmuję się pracą. Rozdzielam obowiązki. Oczywiście nie zawsze się to udaje (śmiech), ale myślę, że wychodzi całkiem dobrze. Często pracuję wtedy, gdy dziecko jest w szkole, a mąż w pracy. Gdy jesteśmy razem, wtedy tylko to się liczy.
Pochodzisz z rodziny uzdrowicieli. Kobiety w twojej rodzinie zajmowały się leczeniem i masażami. Kto był dla ciebie wzorem? Mama, babcia?
Tak, pochodzę z rodziny meksykańskich curanderos. Babcia była niezwykle silną kobietą, nie tylko fizycznie – miała też mocną psychikę. Wiedziała, czego chce od życia, twardo stąpała do ziemi, ciągle była w ruchu, nigdy nie narzekała. Nie pamiętam jej siedzącej bezczynnie. Pracowita, aktywna, zdecydowana, ale też bardzo wrażliwa, delikatna i pełna empatii. Tak samo jak moja mama. Myślę, że taką postawą przekazały mi wartości, które były dla nich ważne. I dziś są istotne dla mnie.
Czym różnią się meksykański i polski model rodziny?
W Meksyku rodzina jest najważniejsza, zakłada się ją wcześnie i decyzje podejmuje wspólnie. Gdy dziewczyna ma 18 czy 20 lat, wszyscy oczekują, że znajdzie sobie chłopaka, z którym weźmie ślub i zajdzie w ciążę. Na wsiach czasem jeszcze zdarza się, że to rodzina wybiera chłopaka dziewczynie lub sugeruje jej męża. Kobiety zazwyczaj się zgadzają, bo liczy się dobro rodziny. Ale w dużych miastach wszyscy sami decydują, z kim chcą się związać. Podobnie jest ze wspólnym mieszkaniem. W miastach młodzi razem wynajmują mieszkanie, ale na wsiach kobieta aż do ślubu mieszka z rodzicami. Potem przeprowadza się do domu męża. Gdy urodzi się dziecko, często zajmuje się nim cała rodzina, nie tylko matka. A jak jest dużo dzieci, wychowują się wspólnie. Zajmuje się nimi ta osoba, która w danym momencie ma czas. Oczywiście, żeby to się udało, trzeba mieszkać blisko siebie. W dużych miastach nie jest już tak łatwo. W małych miejscowościach rodziny bardzo się wspierają. Meksykanki szybciej niż Polki zachodzą w ciążę i częściej rezygnują z pracy zawodowej.
Meksykanie są otwarci i słyną z temperamentu. Mówi się, że mają gorącą krew. Czy ten temperament pomaga w relacjach damsko-męskich, może wzmocnić związek, czy jest bardziej przeszkodą?
Temperament (śmiech)… Myślę, że wiele tych opinii opiera się na stereotypach i filmach. Owszem, chłopcy są wychowywani na „macho”, mają być dzielni i mężni. Nie wolno im pokazywać słabości – choć teraz to też się już zmienia. Są jednak gentlemanami. Zawsze podadzą płaszcz, otworzą drzwi do samochodu, a w restauracji odsuną krzesło. Kobiety w Meksyku traktuje się od urodzenia jak księżniczki. Od razu dziewczynka dostaje kolczyki i ubiera się ją na różowo. W Meksyku dziewczynki noszą na głowie kokardę – nawet jeśli nie mają jeszcze włosów. Potem oczywiście wychowuje się je w tradycyjny sposób do roli matek i żon. Kobiety mają być miłe, grzeczne, a mężczyźni silni, waleczni. Mają zapewnić bezpieczeństwo rodzinie. Co do temperamentu… Myślę, że z tym różnie bywa. Ale jeśli chodzi o małżeństwa mieszane, to prędzej uda się związek Polaka i Meksykanki niż na odwrót. Polki są bardzo niezależne i mają własne zdanie, które potrafią wyrażać. Meksykańscy mężczyźni tak samo. I tu powstają zgrzyty. Natomiast zdecydowanemu Polakowi łatwiej jest w związku z Meksykanką, bo kobiety szybciej adaptują się do nowego stylu życia.
Meksykanki – w odróżnieniu od Polek – nie mają problemów z pokazaniem swojej seksualności. Potrafią eksponować to, co mają najpiękniejsze. Czy ta akceptacja siebie i swojego ciała jest dziewczynom wpajana przez mamy i babcie?
Latynoski dużą wagę przywiązują do urody. Wszystkie chcą ładnie wyglądać i jest to powszechnie akceptowane. Mają może mniej kompleksów dotyczących własnego ciała, co widać np. na plaży. Nie przejmują się aż tak bardzo, ale starają zachować odpowiednie proporcje ciała. Każda chciałaby mieć wąską talię. W polskich drogeriach można znaleźć wiele samoopalaczy do twarzy. W Meksyku znajdziesz kremy rozjaśniające skórę. Meksykanki wzorują się na Europejkach i Amerykankach. Farbują włosy na blond, nawet jeśli im to nie pasuje. I jest to zupełnie inne podejście niż np. w Kolumbii, Wenezueli czy na Kubie. Prężnie rozwija się też medycyna estetyczna.
Uczysz ludzi się wyciszać, zachęcasz do zatrzymania się w ciągłym pędzie. Dlaczego to takie ważne?
Dzisiaj wszyscy żyją bardzo szybko i często w stresie. Gdy jesteśmy zmęczeni, spięci i znerwicowani, prędzej czy później odbije się to na naszym zdrowiu. Ważne jest zachowanie równawagi. Trzeba umieć nauczyć się wyciszać i znaleźć czas na relaks. Ja codziennie znajduję czas na medytację i sport. Ciało musi być mocne, ale ważna jest też zdrowa psychika. Relaks i cisza są ważne, by ciało mogło samo się uzdrowić. Wszystko jest ze sobą połączone. Jako naukowiec wiem, że to w jaki sposób myślimy, ma ogromny wpływ na to, jak się czujemy. W Meksyku duchowość jest bardzo ważna. Tam dwa światy – materialny i mistyczny – istnieją obok siebie. Uzupełniają się. Rozum jest ważny, ale trzeba słuchać także serca.
WYWIAD: Agnieszka Wasztyl
ZDJĘCIA: Wolf Studio/Justyna Rojek-Linda
MAKE UP: Klaudia Turla
FRYZURA: Salon Strefa Piękna
STYLIZACJE: Emilia Błaszczyk
Super wywiad, bardzo inspirujacy i poprawiajacy humor i wiare w otoczajaca nas rzeczywistosc i ludzi.