Być medium dla emocji – Agnieszka Grochowska

Pracowała z najlepszymi polskimi reżyserami: Andrzejem Wajdą, Agnieszką Holland, Krzysztofem Zanussim. Każda jej rola jest perełką, za którą otrzymuje nagrody i uznanie jurorów oraz widzów. Rozmawiamy z Agnieszką Grochowską o tym, w jaki sposób buduje swoje postaci, o czym marzy i czym jest dla niej aktorstwo.

Zagrała Pani wiele ról, Klarę w „Warszawie”, Tanię w „Pręgach”, Julię w „Tylko mnie kochaj”, Klarę Keller w „W ciemności”, Danutę w „Wałęsie. Człowieku z nadziei” czy Basię w „Obcym ciele”. Tych kreacji było o wiele, więcej i można by tak wymieniać i wymieniać. Mnie natomiast interesuje, która z tych postaci była Pani najbliższa? A która najbardziej odległa?

Trudno powiedzieć, bo człowiek utożsamia się z granymi przez siebie rolami. A pewnie też trochę tak jest, że im bardziej na jakimś poziomie jakaś postać jest od nas odległa – to paradoksalnie bardziej się z nią stapiamy. Na pewno najbardziej zrosłam się z Basią, którą grałam w „Obcym niebie”, ale na to złożyło się wiele czynników. Od bardzo dawna wiedziałam, że będę grała tę postać i miałam więcej czasu niż zwykle, żeby się do tej roli przygotować. Pracowałam też z mężem [Dariuszem Gajewskim, reżyserem tego filmu – przypis red.]. To wszystko sprawia, że proces zaangażowania w film był znacznie dłuższy niż zwykle.

Basia to Polka, która wraz z mężem i 7-letnią córką Ulą próbuje ułożyć sobie życie w Szwecji. Jednak różnice kulturowe sprawiają, że w wychowanie córki wtrąca się urząd ds. dzieci i w rezultacie Basi i jej mężowi sąd odbiera prawo do wychowywania dziewczynki. Otrzymała Pani za tę kreację nagrodę za rolę kobiecą podczas Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni w 2015 roku. Kiedy ją Pani odbierała, dziękowała ze sceny mężowi za odkrycie tych rejonów, o których nie sądziła, że je posiada.

Tak, bo czas budowania roli jest kluczowy. My tego czasu zwykle nie mamy, często na dwa tygodnie czy miesiąc przed zdjęciami dowiadujemy się, że będziemy grali jakąś rolę, potem zdjęcia trwają bardzo krótko. Takie tempo pracy wynika oczywiście ze względów finansowych. A w przypadku Basi, z racji tego, że wiedziałam wcześniej, że zagram taką bohaterkę i pewien komfort budowania tej postaci został zapewniony – mogłam przeprowadzić pewien proces. Chciałabym tak pracować, bo daje to możliwość wyłączenia intelektu i wtedy zaczyna się dziać to, o co moim zdaniem chodzi w aktorstwie. Człowiek staje się w pewnym sensie medium dla emocji, dla sprawy, dla czegoś. Następuje przekroczenie tego, że ja jako aktorka wymyśliłam sobie tę postać i sposób, w jaki ją skonstruuję. Jeżeli historia jest dobra, jeżeli jest dobrze napisana – to wtedy ta historia zaczyna już żyć własnym życiem.

Ale też długo buntowała się Pani przed wcieleniem się w tę postać.

Miałam wtedy małe dziecko. Wszystko we mnie nie chciało być matką, której odebrano własne dziecko. Oczywiście wiedziałam, że ja tę rolę zagram, ale na poziomie intuicji, czegoś wewnętrznego, wszystko mówiło, a wręcz krzyczało: nie! To zderzenie tak silnych emocji było na tyle mocne, że wiedziałam, iż muszę się z tym zmierzyć. Ale też myślę, że stąd wynika pewna prawda tej postaci.

Pamięta Pani moment, kiedy nastąpiło utożsamienie z tą postacią? Kiedy przestała się Pani buntować?

Wydaje mi się, że cały czas się buntowałam. Tak samo jak postać, bo ona przecież nie mogła się z tą sytuacją pogodzić. To jest trochę jak w opowieści „Alicja w krainie czarów” – wszystko jest skomplikowane, niejednoznaczne. I ja też nie jestem w stanie kontrolować tego, jak zagram moją bohaterkę. Nie jestem w stanie zagrać odtąd – dotąd. Nie da się.

A ile jest Pani w stanie zaryzykować dla roli? Zmienić się dla roli?

Trudno mi powiedzieć, bo rzadko dostaje się tak skrajne role – szczególnie u nas. Myślę, że gdyby to była taka rola, którą bardzo bym chciała zagrać – to oczywiście tak. Choć bardzo trudno jest to określić z góry, bo nie wiem, co to miałoby być. Zawsze na takie wybory składa się wiele elementów.

Nigdy nie widziałam Pani w filmie kostiumowym…

Jest to jedno z moich marzeń. Jest to świat, w którym rządzi pewien rodzaj konwenansów, wielu rzeczy się nie pokazuje, a dużo dzieje się pod powierzchnią. Trochę jak sen o wężu – im mniej chce się pokazać, tym więcej się dzieje, więc jest to wymarzony materiał.

Anna Polony mówiła, że jak aktor ma kostium na sobie – to już jest w roli, ma zbudowaną postać.

To prawda, bo inaczej człowiek czuje się w drogiej sukience, a inaczej w dresie. Inaczej się nosi. To się dzieje mimo woli. Naprawdę niewiele jest ludzi, którzy potrafią ubrać się zupełnie nieadekwatnie do sytuacji czy miejsca, w którym są i na przykład przyjść na wystawny bankiet w dresie i czuć się dobrze. To wymaga dużego pogodzenia z samym sobą. Strój nas określa i czujemy się przez niego określani. To samo jest w aktorstwie – jeden kostium pasuje, a drugi nie. W jednym czujemy się dobrze, w innym źle i często te nasze odczucia pracują na postać.

Jak się Pani czuła w roli Danuty Wałęsowej?

Zależało mi na tym, żeby w jak najbardziej prawdopodobny i realistyczny sposób ją pokazać – zajmować się domem i dziećmi i robić to, co mam robić. I to już było dla mnie za dużo. Jak sobie wyobrażę, jak żyła wtedy pani Danuta, to mi się nie mieści w głowie. Wiadomo, w pewnym sensie człowiek się do tego przyzwyczaja i ten dom toczy się własnym życiem, dzieci rosną. Ale jak sobie wyobrażę, że jedno dziecko ma tydzień, drugie dwa lata, trzecie cztery, kolejne 6 lat, a jeszcze było czworo pozostałych dzieci – to człowiekowi robi się jakoś ciężko na duchu, kiedy pomyśli, ile trzeba tych kanapek zrobić, o której trzeba wstać, żeby odprowadzić dzieci a to do przedszkola a to do szkoły. Ten ogrom pracy wydaje się niewyobrażalny! To jest ciężka, fizyczna praca, która z określeniem „siedzenie z dziećmi w domu” nie ma nic wspólnego. I to było właśnie główne założenie budowania tej postaci. Czytałam książkę pani Danuty oraz różne relacje z tego czasu i pomyślałam, że po prostu trzeba uczciwie pracować, wykonując codzienne obowiązki i troszcząc się o ósemkę dzieci.

Nie bała się Pani zmierzyć z ikoną Matki-Polki?

Bałam się. Jeszcze parę lat temu nigdy bym nie pomyślała, że zostanę zaproszona na zdjęcia próbne, żeby zagrać Danutę Wałęsę. Wydawało mi się to nierealne. Rozmawiałam na ten temat z panem Andrzejem Wajdą i zadałam mu pytanie: „Panie Andrzeju, czy jest Pan pewien, że ja mam grać Danutę Wałęsową?”. „O tak, tak. Pani ma taką siłę wewnętrzną. Pani jest podobna do pani Danuty” – usłyszałam.

Przed filmem pani Danuta namaściła Panią, a po pokazie filmu w Wenecji powiedziała, że pięknie Pani zagrała, ale „to nie jestem ja”…

Pani Danuta powiedziała w Wenecji, że to nie było tak. I ja to rozumiem, bo film rządzi się swoimi prawami, jest pewna dramaturgia, my gramy postaci, które się ze sobą komunikują i mają ze sobą kontakt. Myślę, że to jej odczucie własnego życia mógłby oddać film, który opowiadałby jej historię, a to przecież był film o jej mężu – Lechu Wałęsie. Z drugiej strony dzieci pani Danuty Wałęsowej, które były na premierze, powiedziały, że to jest nieprawdopodobne, w jaki sposób ją uchwyciłam, bo one pamiętają mamę właśnie taką. To jest film. A ten film nie był o Danucie Wałęsie. Zresztą zagranie kogoś takiego, kim ona była, jest w pewnym sensie niemożliwe.

Jak Pani radzi sobie z krytyką?

Nie wystawiam się na hejt. Nie ma mnie w mediach społecznościowych. Nie daję przestrzeni, w której coś pokazuję lub czymś się dzielę. W związku z tym moja płaszczyzna kontaktu z krytyką wypowiadaną przez kogoś wprost jest bardzo ograniczona. Bardzo chętnie będę rozmawiać z widzami po spektaklu lub po filmie, ale nie interesuje mnie opinia anonimowa. To, co robię, jest oczywiście oceniane, ale zyski są ciągle większe niż straty.

Czy da się funkcjonować w tym świecie, nie będąc w mediach społecznościowych?

Nie mam pojęcia. Jak na razie nie znikam i żyję w miarę dobrze.

Ma Pani na swoim koncie nagrody za pierwszoplanowe role z Gdyni, Orła, ale też i Węża, przyznawanego dla najgorszych filmów. Nie żałuje Pani, że zagrała w filmie „Obce ciało” u Krzysztofa Zanussiego?

Nie, nie żałuję. To nie była rola poniżej mojego talentu. Choć z drugiej strony film był bardzo atakowany. Mam wrażenie, że u nas w Polsce ciągle brakuje przestrzeni, w której moglibyśmy porozmawiać o pewnych rzeczach spokojnie, zanim wkroczy ideologia i coś zostanie uznane za czarne lub białe. Rozumiem, że film może się komuś nie podobać, ale zawsze można rozmawiać na ten temat konstruktywnie. Tym bardziej że krytyka filmu to jest konkretna dziedzina, składająca się z wielu elementów.

Węża traktuję jako anegdotę, bo ani ten film nie jest zły, ani moja rola nie jest zła. W sumie jest to zabawna sytuacja i nie mam do tego jakiegoś specjalnego stosunku. Jedyne co mnie zirytowało, to to, że nie zaproszono mnie na galę. Dowiedziałam się o wręczeniu nagród z gazety, zadzwoniłam więc do organizatorów Węży i poprosiłam, żeby nikt potem nie mówił, że nie przyszłam na galę, bo po prostu nikt mnie nie zaprosił. Bardzo chętnie bym tę nagrodę odebrała.

Nie zobaczymy Pani w „Ciachu”, ale w komediach romantycznych już tak… Zagrała Pani ostatnio w filmie, którego akcja dzieje się w Gdańsku, „Miłość jest wszystkim” w reżyserii Michała Kwiecińskiego.

W ostatniej komedii romantycznej zagrałam w 2006? Miałam ponad 10-letnią przerwę w graniu w komediach romantycznych.

Więc dlaczego powrót do tego gatunku?
To bardzo fajny scenariusz, ze świetną obsadą. Ale też nigdy nie robiłam podziału na projekty komercyjne i niekomercyjne. Kiedy zdecydowałam się na zagranie w filmie „Tylko mnie kochaj”, to nie dlatego, że to jest komercyjna produkcja. Grałam wtedy bardzo dużo w teatrze, trochę w filmach i kiedy przeczytałam scenariusz, nie miałam wątpliwości, że chcę w nim zagrać. Zresztą nigdy nie myślałam, że jestem tylko od takich filmów albo od żadnych. I kiedy Michał Kwieciński zaproponował mi rolę w komedii „Miłość jest wszystkim” również ją przyjęłam. Jest to opowieść wielowątkowa, gram w jednym z wątków z Maćkiem Musiałem i Erykiem Lubosem. Ta komedia ma w sobie coś z angielskich komedii romantycznych, które są zarazem śmieszne, wzruszające, ale też skłaniają do refleksji. Jest duża nadzieja, że nasza produkcja będzie takim filmem.

Właśnie uświadomiłam sobie, że nie widziałam żadnej reklamy z Pani udziałem. W serialach telewizyjnych też raczej Pani nie gra… Aktorstwo jest dla Pani nie tylko zawodem, ale również posłannictwem?

To jest moje życie. Trudno nazwać aktorstwo pracą. Robię coś, za co mi czasem płacą, a co jest moją totalną pasją. I na szczęście do tej pory było tak, że nie musiałam dokonywać ekonomicznych wyborów. W związku z tym wybieram takie projekty, które mnie interesują. Czasem nie pracuję bardzo długo, czasem po kilkanaście miesięcy, ale to dlatego, że założyłam sobie, że czasem warto poczekać na coś, co rzeczywiście chce się zrobić i potem być z tego zadowolonym. Jest to również uzależnione od okoliczności, wszak wiadomo, że w naszym kraju nie powstaje aż tak wiele filmów. Zresztą to nie jest tak, że w Polsce gram dużo, ostatnio nawet za granicą gram więcej. Chciałabym doprowadzić do sytuacji, w której wybieram scenariusze filmów, niezależnie od tego, czy będą one powstawały w Polsce, Anglii czy w Niemczech. Nieważne gdzie. Bo jeśli będzie to dobry projekt, ja go po prostu zrobię. A do tego potrzebna jest mi pewnego rodzaju wolność, którą na pewno ograniczyłby trzyletni kontrakt serialowy.

To pewien rodzaj marzenia, który ciągle staram się spełniać, bo przecież o marzenia trzeba walczyć. To nie jest tak, że nagle coś się pojawia. Nie ma nic za nic, trzeba coś w tę stronę zrobić. Nawet jeśli polega to na myśleniu, bo głęboko w to wierzę, że rodzaj myślenia i przekonania zmienia rzeczywistość, ukierunkowując ją dla mnie. Myślę, że wszyscy tak mamy – na pewne rzeczy się otwieramy, a na inne jesteśmy zamknięci. Tak po prostu jest, że pewne rzeczy przychodzą, a inne nas omijają.

Jeśli zaś mowa o serialach, to teraz gram w serialu Canal+ „Nielegalni”.

Jak udaje się Pani łączyć wszystkie role: matki, żony i aktorki?

Wszyscy mamy tendencje do kontrolowania pewnych rzeczy i ja też tak pewnie mam, ale coraz częściej dochodzę do wniosku, że tak się nie da. Myślę, że jestem w procesie, staram się każdego dnia zrobić tak, żeby było dobrze. Staram się zachowywać spokój, nie wybiegać za bardzo myślami do przodu, nie projektować zdarzeń, które będą za godzinę, dwie, osiem. To mi się nie zawsze udaje, ale staram się, bo nie widzę innego wyjścia. Można całe życie przeżyć, denerwując się, zastanawiając się, co będzie za chwilę, ale szkoda na to czasu, bo jest go najzwyczajniej za mało.

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *