Agnieszka Janura – KTO RAZ SPRÓBUJE, nie będzie mógł przestać.

Fot. Piotr Żagiell Postprodukcja Agata Paczuska-Bałkowiec

Baletki towarzyszą jej nieustannie od 8 roku życia. To właśnie wtedy rozpoczęła swoją artystyczną edukację w szkole baletowej. Dzięki pasji zwiedziła niemal całą Europę, tańcząc na deskach wielu teatrów. Dzisiaj, swoje doświadczenia przekazuje innym, młodszym i starszym, prowadząc własne studio tańca w Gdańsku.

Justyna Michalkiewicz-Waloszek: Pani Agnieszko, Studio Tańca Artistic, w którym właśnie się znajdujemy, prezentuje się imponująco. Zaczynając od doskonałej lokalizacji w Garnizonie Kultury, na dekoracji kończąc. Wewnątrz znajdują się duże, przestronne sale, z lustrami i specjalną baletową podłogą. Domyślam się, że czuje pani dumę, patrząc na to, zaryzykuje tutaj stwierdzenie – dzieło pani życia.

Agnieszka Janura: To studio to mój drugi dom, ponieważ spędzam w nim większość mojego czasu. Miejsce powstawało przez ładnych parę miesięcy. Gdy pierwszy raz przekroczyłam jego próg, zobaczyłam klatkę schodową i wielkie przepaście. Tutaj nawet nie było żadnych ścian! Razem z moim mężem musieliśmy się porządnie napracować, aby doprowadzić to miejsce do mojej wymarzonej wizji. W balecie wszystko musi być perfekcyjne, każdy ruch powinien być wykończony z najwyższą starannością. My, tancerze przenosimy często te zasady na prawdziwe życie, gdzie jak wiadomo – nie zawsze wszystko się udaje. Czasami więc siadam w moim biurze i nie dowierzam, że udało mi się zrealizować ten cel. Przede wszystkim, dumna jestem z tego, że zadowoleni klienci coraz częściej polecają nas swoim znajomym.

Jest dokładnie tak, jak pani to sobie wymarzyła?

Jest tak, jak miało być. Oczywiście, prowadzenie własnego studia przynosi wiele radości, ale zdarzyło mi się również uronić łzę. To naturalne. Zawsze jednak czułam, że to wszystko ma sens. Podążam za pasją, nie oglądam się na konkurencję i działam według własnego planu. Współpracuję z zespołem fantastycznych instruktorów i pedagogów, o których mogłabym opowiadać godzinami. Pracują u nas m.in.: zwycięzca „Mam Talent” Bartek Pankau, solista Bałtyckiego Teatru Tańca Michał Łabuś, tancerz spektaklu Notre Dame de Paris Teatru Muzycznego w Gdyni Mateusz Pietrzak czy Sylwia Kowalska, która kiedyś była solistką baletu Opery Bałtyckiej. Oferta jest bogata. Mamy m.in. modern, jazz, all that jazz, balet, akrobatykę, body balet, body balance oraz floor work. Ponadto, oferujemy również techniki wspomagające, takie jak Gyrokinesis®, zdrowy kręgosłup czy stretching. Łącznie mamy około 20 dyscyplin.

Wszystkie zajęcia w ofercie są ze sobą bardzo spójne. Większość z nich wywodzi się od tańca klasycznego. Czy zna pani te style z autopsji?

Większość tak. Mamy jeszcze w ofercie street dance, o którym nie wspomniałam. Nie jest to moja dziedzina, ale otworzyłam taką grupę na prośbę moich najmłodszych klientów. Moje studio słynie jednak przede wszystkim z profesjonalnych lekcji tańca klasycznego, jazzu czy tańca współczesnego. Zajęcia fit&flexi są natomiast uzupełnieniem dla tancerzy i dla wszystkich, którzy chcą o siebie zadbać. Wzmacniają mięśnie i stabilizują kręgosłup, jak również wewnętrzne mięśnie całego ciała.

Oferta jest skierowana dla dzieci i dla dorosłych. Zacznijmy od najmłodszych. Kiedy jest odpowiedni moment, aby przyprowadzić dziecko na lekcje tańca?

Minimum, którego przestrzegamy, jest ukończenie przez dziecko trzeciego roku życia.

Agnieszka Janura studio tańca

Fot. Piotr Żagiell Postprodukcja Agata Paczuska-Bałkowiec

Jak wyglądają zajęcia dla takich maluszków?

Uczymy tańca poprzez dobrą zabawę. Umuzykalniamy, kształtujemy dobre nawyki, budujemy odpowiednią postawę. Wprowadzamy terminologię ćwiczeń w języku francuskim. Dzieci są bardzo chłonne i w naturalny sposób te zwroty przyswajają. Od 4 roku życia wprowadzamy stretching, czego nie oferuje żadna inna szkoła w Trójmieście.

Co dajemy swojemu dziecku, przyprowadzając je na zajęcia taneczne w tak młodym wieku?

To wszystko, czego dziecko nauczy się w pierwszych latach życia, będzie procentowało w przyszłości. Kształtujemy prawidłową postawę, zaszczepiamy miłość do aktywności fizycznej, uczymy dyscypliny i pobudzamy kreatywność. Dziecko porusza się z większą gracją i trzyma proste plecki, a to wchodzi w nawyk. Ponadto, nasze dzieci kształtują pewność siebie. Niejednokrotnie zdarzało się, że dzieci do tej pory nieśmiałe, nagle bez większego problemu stawały przed ogromną publicznością.

Czy dziecko musi mieć odpowiednie predyspozycje?

Predyspozycje na początku nie są aż tak ważne. Wszystko możemy spróbować wypracować. Dziecko stale się rozwija, a jego ciało się zmienia. W 4 roku życia można mniej więcej przewidzieć, czy będzie miało predyspozycje do konkretnego stylu tanecznego, ale pewność uzyskujemy dopiero po skończeniu przez niego mniej więcej ósmego roku życia. To właśnie wtedy, w trzeciej klasie szkoły podstawowej, odbywają się egzaminy do szkoły baletowej. Taniec jest jednak tak bogaty i różnorodny, że prawie zawsze można znaleźć taki styl, w którym dziecko się odnajdzie.

Pani studio ma ofertę skierowaną nie tylko dla dzieci, ale również dla dorosłych. Czy istnieje górna granica wieku?

Mamy uczestniczki, które ukończyły sześćdziesiąty rok życia. Stworzyliśmy nawet specjalną ofertę dla dorosłych, którzy przychodzą razem z dziećmi. Gdy najmłodsi ćwiczą na jednej sali, ich mamy lub babcie mogą równolegle uczęszczać na własne zajęcia taneczne.

Jak widać, taniec łączy pokolenia. Co zmienia się w psychice i ciele kobiety, która przyjdzie na zajęcia do Studia Tańca Artistic?

Taniec jest bardzo kobiecy. Panie nabierają większej gracji. Na swoich zajęciach zawsze zdradzam dziewczynom sekrety, np. jak wejść na przyjęcie w pięknej sukni, aby przyciągnąć spojrzenia (śmiech). Po naszych zajęciach panie nabierają większej świadomości swojego ciała, poprawia się ich postawa, a tym samym zmienia się sylwetka. Dyscyplina na sali przekłada się na dyscyplinę w życiu codziennym. Taniec bardzo często zmienia cały styl życia.

Kilogramy też lecą w dół?

Oj, lecą, ale są to tylko skutki uboczne, a nie cel główny naszych klientek.

Baletem zainteresowane są najczęściej dziewczynki, ale mężczyźni są przecież równie potrzebni. Czy wszystkiemu winne są stereotypy, że ten taniec odziera z męskości?

Niestety tak. Tańcząc ponad 10 lat w teatrach, nigdy nie pomyślałam o koledze z pracy, że jest niemęski. W balecie jest wiele elementów wymagających użycia siły, w których najlepiej sprawdzą się właśnie mężczyźni. Skoki, obroty, podnoszenia. Kobieta potrzebuje w tańcu partnera. Moja córeczka uczy się w szkole baletowej. W jej klasie jest zaledwie trzech chłopców, nad czym ubolewam.

Jak wspomina pani naukę w szkole baletowej?

Na tyle dobrze, że dzisiaj posłałam tam własną córkę (śmiech). Ona sama zdecydowała, że chce uczęszczać do tej szkoły. I nawet jeżeli po drodze zmieni zdanie, to wiem, że balet da jej niesamowite podstawy do innych stylów tanecznych albo w ogóle do życia. A wracając do moich wspomnień, zajęcia taneczne przeplatały się z tymi ogólnokształcącymi. Najpierw mieliśmy np. taniec klasyczny, później język polski, potem biegło się na taniec ludowy, a następnie na matematykę. Czasami nie było czasu, aby się przebrać, więc siedziałam w ławce szkolnej z koczkiem na głowie i w stroju ćwiczebnym. Mile wspominam również moją klasę, a przyjaźnie z tamtych lat przetrwały do dziś. Mimo ciężkiej pracy na sali byliśmy zgranym zespołem. Chętnie angażowaliśmy się w dodatkowe zadania, tworząc wspólne choreografie. Dzięki temu zdobyliśmy pierwsze miejsce na jednym ze szkolnych konkursów. To był bardzo intensywny, ale również kreatywny czas.

Jako mała dziewczynka, marzyła pani, aby zostać baletnicą?

Marzyłam o tym, aby zostać łyżwiarką figurową. Pamiętam, jak tata zabierał mnie na lodowisko, a ja uczyłam się pierwszych piruetów. O balecie nie wiedziałam zbyt dużo, a zdecydował przypadek. Gdy chodziłam do sportowej szkoły podstawowej, kiedyś odwiedziła nas komisja ze szkoły baletowej. Wśród wszystkich dzieci wybierała te, które ich zdaniem miały odpowiednie predyspozycje. Dostałam zaproszenie na egzamin, na który przyszło około 3 tys. dzieci. Wybrano 50.

To musiało być dla pani ogromne wyróżnienie. Dziewczynki-baletnice wyglądają jak małe księżniczki. Zwłaszcza gdy mają na sobie tzw. tutu, czyli charakterystyczne tiulowe spódniczki. Czuła się pani wyjątkowo?

Na początku nie, ponieważ w szkole baletowej ćwiczy się w zwyczajnym body. Nauczyciel musi wszystko dokładnie widzieć. W drugiej klasie dostałam szansę wystąpienia na deskach Opery Bałtyckiej, w spektaklach „Królewna Śnieżka” i „Dziadek do orzechów”. Pamiętam tę charakteryzację i stroje… Przyznaję, że wtedy każde dziecko mogło poczuć się jak gwiazda (śmiech).

Co dał pani balet?

Miałam szczęście występować w przepięknych teatrach. Otworzyłam się na świat. Na tyle zafascynował mnie balet i po prostu taniec, że wiedziałam, iż będzie towarzyszył mi do końca życia. Obecnie w nieco innej formie niż wcześniej, ponieważ nie tańczę już zawodowo. Dzisiaj przekazuję swoją wiedzę innym, a to jest równie piękne. Nie ma większej nagrody niż postępy moich uczniów. Dumą napawa mnie zarówno 6-latka, jak i młodzież czy dorośli, którym pomagam w dążeniu do ich tanecznych celów.

A co balet pani odebrał?

Nawet nie wiem, bo nie znam innego życia. Od 9 roku życia spędzałam czas na sali baletowej. Przez pierwsze trzy lata lekcje kończyły się około 15. Był więc czas na normalne dzieciństwo. Dopiero później przyszły zajęcia dodatkowe i próby do występów. Czasami spędzałam całe wieczory, aby odpowiednio się przygotować, ale to jest naturalne w każdym zawodzie. Mówi się, że tancerze baletowi to środowisko hermetyczne i zamknięte, ale większość moich znajomych to osoby niezwiązane z baletem. Mój mąż jest np. fotografem po Akademii Sztuk Pięknych. Nie czuję więc, abym cokolwiek utraciła.

Pani Agnieszko, muszę o to zapytać. Baletnice to zazwyczaj kobiety bardzo szczupłe. Pani również zachwyca nienaganną sylwetką. Proszę zdradzić, czy baletnice utrzymują jakąś specjalną dietę?

Agnieszka Janura balet

Fot. Piotr Żagiell Postprodukcja Agata Paczuska-Bałkowiec

Ja nigdy nie trzymałam żadnej diety. Dzisiaj wzrosła świadomość względem żywienia. Tancerki znają swój organizm, więc same dobierają odpowiednie proporcje jedzenia. Proszę mi wierzyć, że treningi na sali są bardzo intensywne, więc szybko spalamy kalorie.

Widziałam film w Internecie, na którym robi pani to, co wszyscy kojarzymy z baletem – staje pani na czubkach swoich palców. Pani Agnieszko, czy to bywa bolesne?

Czasami tak, ale gdy się to kocha, to się na to nie zwraca uwagi. Poza tym to, co widziała pani na filmie to lata praktyki. Aby stanąć na czubkach palców należy najpierw wzmocnić stopy. Dzieci w szkole baletowej wzmacniają je przez rok. Dopiero w drugiej klasie można rozpocząć zajęcia z pointami. Poza tym dzisiejsze pointy są bardziej komfortowe w użytkowaniu. Istnieją specjalne silikonowe wkładki, które chronią palce. Za moich czasów tak nie było. Praktyka jednak czyni mistrza. Pracując w teatrze, pointy były przedłużeniem mojej stopy. W tym miejscu muszę się pochwalić, że ostatnio byłam świadkiem spełniania marzeń. Moje dorosłe dziewczyny, które zaczynały w grupie amatorskiej, stawiały niedawno swoje pierwsze kroki w pointach.

To napawa nadzieją, że dla każdego z nas jest szansa, aby spełnić marzenia z dzieciństwa. Po szkole baletowej tańczyła pani m.in. w zespole Polskiego Baletu Narodowego, na deskach Teatru Wielkiego w Warszawie oraz w zespole Opery Bałtyckiej w Gdańsku. Brała pani udział w wielu baletach, takich jak „Don Kichot”, „Dziadek do orzechów” czy „Giselle”. W pewnym momencie życia postanowiła pani wziąć sprawy we własne ręce. Skąd u pani narodziła się potrzeba tej stabilizacji?

Angaż w Warszawie dał mi wiele radości i satysfakcji, bo to najlepszy teatr w Polsce, ale że jestem lokalną patriotką, szybko zatęskniłam za Gdańskiem. Przyjechałam więc do mojego rodzinnego miasta, aby związać się z baletem w Operze Bałtyckiej na wiele lat. Sytuacja zmieniła się, gdy urodziła się córka. Wróciłam do pracy w teatrze, ale szybko zorientowałam się, że nie widzę, jak moje dziecko robi pierwszy krok. Wiedziałam, że nie chcę żyć w ten sposób. W związku z tym, że już w Operze Bałtyckiej, wraz z koleżanką Kasią Grus założyłyśmy szkołę tańca, która przez 6 lat świetnie prosperowała, pomyślałam, że jest to odpowiedni moment, aby otworzyć własną. Studia pedagogiczne, które ukończyłam, bardzo mi pomogły. Zawsze miałam też dobry kontakt z dziećmi. Na początku wszystkie zajęcia prowadziłam sama, ale powstawało coraz więcej grup baletowych, więc postanowiłam stopniowo zatrudniać instruktorów i pedagogów oraz rozszerzać ofertę zajęć nie tylko dla dzieci, ale również dla dorosłych.

Na koniec wróćmy do czasów, kiedy aktywnie występowała pani na scenie. Gdyby mogła pani przeżyć to jeszcze raz, do której z ról wróciłaby pani ponownie?

Każde wspomnienie na scenie jest na wagę złota. Pamiętam moment, gdy jako mała dziewczynka, uczęszczająca wówczas do pierwszej klasy szkoły baletowej, widziałam spektakl Grek Zorba w Operze Leśnej. Powiedziałam mamie, że ja też będę tak tańczyć. Rok po ukończeniu szkoły przyjechałam do Sopotu wraz z zespołem Teatru Wielkiego w Warszawie i zatańczyłam dokładnie ten sam spektakl, w dokładnie tym samym miejscu. Spełniłam swoje marzenia. Teraz jest czas, aby spełniać kolejne. Mam wokół siebie tak wielu życzliwych ludzi, zaangażowanych w projekt Studio tak mocno jak ja. Tutaj muszę powiedzieć o Karolinie Maciejewskiej i Piotrze Janura. No i moja mama! Do celu idę więc krok po kroku, w tanecznym rytmie. Mam kolejne plany rozwoju, ale w tym wszystkim najpiękniejszy jest fakt, że cały czas robię to, co kocham. Taniec uzależnia. Kto raz spróbuje, nie będzie mógł już nigdy przestać.

5/5 - (1 głosów)

Polecane:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *