Są słowa, które zapamiętam na zawsze, aż czuję ukłucie, dosłownie wbijają. „Jestem taka niekompletna, taki jednorożec”. „Zostałam sama”. „Cały korytarz śmiertelnie chorych ludzi dyskutował, czy wieczorem można wypić lampkę wina. Lekarze pozwolili na jedną”. Czytam ich historie i wciąż na nowo dowiaduję się, co w życiu jest naprawdę ważne…
Jak się robi pierś?
Zanim dojdzie do rekonstrukcji piersi, kobieta musi zdecydować się na mastektomię, czyli odjęcie chorej piersi bądź jej części. A to naprawdę niezwykle trudna decyzja. W większości kobieta ma już za sobą walkę z chorobą. Jest zmaltretowana chemią i radioterapią. Żyje w strachu. A tu jeszcze operacja. Mimo możliwości rekonstrukcji piersi u 99 procent chorych, nowotwór piersi nadal kojarzy się z ich bezpowrotną utratą. Bywa, że obciążenie psychiczne jest tak duże, że niektóre zwlekają bądź nawet rezygnują z leczenia.
Przecież mastektomia to operacja ratująca życie.
A jednak. Pojawiają się pytania: „co powie partner?”, „jak zareagują inni?”, „czy wyzdrowieję?”, „nie mam siły”, „będę oszpecona na całe życie”. Mnóstwo wątpliwości. Uzasadnionego lęku. Pozbycie się tego atrybutu urody jest dla nas, kobiet, wyjątkowo ciężkie. Dlatego możliwość rekonstrukcji piersi jest tak ważna. To nie fanaberia. Estetyka ma w tym przypadku drugorzędne znaczenie. Bo rak odbiera nie tylko zdrowie, lecz również poczucie bezpieczeństwa, pewność siebie, atrakcyjność. A przecież chodzi o całkowite pokonanie choroby, także w wymiarze psychologicznym. W większości przypadków operację można przeprowadzić jednoczasowo, to znaczy podczas jednego zabiegu chirurg przeprowadza mastektomię i zaraz potem rekonstrukcję. Pacjentka wybudzona z narkozy może więc od razu dotknąć swojej nowej piersi.
To takie proste?
O nie. Dla chirurga to ciężka, wielogodzinna operacja. Odejmuje chorą pierś bądź jej część, i wykształca nową, wykorzystując implant lub tkanki własne, np. płat skóry pobrany z brzucha lub pleców pacjentki. Mówię w wielkim skrócie, ogromnym uproszczeniu, ale proszę sobie wyobrazić, jaką czysto techniczną trudność sprawia choćby fakt, że tkankę trzeba pobrać z pleców, a podczas mastektomii i rekonstrukcji piersi pacjentka leży właśnie na plecach. Po operacji kobietę czeka długi okres rekonwalescencji. Mam przyjaciółkę, która po rekonstrukcji piersi przeszła, zdaje się, wszystkie możliwe powikłania. Otwarcie mówi, że nigdy nie zmieniłaby zdania, że było warto. Wielka w tym zasługa chirurga, z którym współpracujemy. Dr Daniel Maliszewski jest artystą. Jednym z pierwszych polskich lekarzy, który zdobył Europejski Certyfikat z Chirurgii Piersi. Ma rękę. Tworzy piersi ładniejsze od naturalnych. Rekonstruuje także sutek pacjentki. Jeśli to niemożliwe, można go pięknie narysować makijażem permanentnym. Niektóre panie wolą zrobić sobie w tym miejscu tatuaż. Ale są i takie, które decydują się pozostawić bliznę, traktując ją jako trofeum.
Pani fundacja Anizja zajmuje się właśnie kobietami po mastektomii. W jaki sposób?
Nie tylko. W Anizji wspieramy też aktywność naukowo-badawczą, stawiamy na profilaktykę, wczesne wykrywanie chorób również z zakresu chirurgii naczyniowej. Ale nie ukrywam, że rekonwalescencja kobiet po mastektomii jest dla mnie osobiście bardzo ważna. Kampanię „Breast is the Best” prowadzimy od trzech lat. Pamiętam pierwszą sesję zdjęciową. Panie przyszły speszone. Na miejscu już czekały fryzjerka, makijażystka i fotografka. Zdjęcia ich piersi miały być artystyczne, subtelne, trochę zmysłowe. Pozowały nieśmiało, nie pokazywały twarzy. W trakcie zdjęć coś się zmieniło. Nagle stało się dla nich jasne, jak są cholernie odważne, jak wiele dobrego robią dla innych kobiet. Po wszystkim dosłownie wyfrunęły w świat. Ostatnio pojawił się nowy element – bohaterki opisują swoje historie. Walkę z chorobą, leczenie, operacje, dochodzenie do zdrowia, relacje z bliskimi w tych okresach, ich emocje, lęki i nadzieje. Przelanie wydarzeń na papier ma cenną moc terapeutyczną, daje poczucie ulgi. To ostateczne rozstanie z rakiem. Postawienie kropki nad i. Początkowo bałam się, że działalność fundacji zostanie odebrana jako reklama Art Vein. Pokazywaliśmy się więc dyskretnie, na stronach o edukacji medycznej, przez grupy internetowe, zaprzyjaźnionych blogerów i media. Dziś trudno mieć wątpliwości, że robimy ważne rzeczy. Kobietom przerażonym wyrokiem „rak”, trzeba pokazać światełko w tunelu. Pokazać, że mogą wygrać. Wspierać, rozumieć, być.
Co piszą?
Są słowa, zdania, ba, nawet całe fragmenty, które na zawsze będę miała w sercu. Aż czuję ukłucie, dosłownie się wbijają. „Jestem taka… niekompletna… taki jednorożec”, „Nie sądziłam, że układając moją historię będę pisać i płakać… wszystko wróciło”, „Czasem warto żyć dla chwili”, „Nie bardzo się przejęłam tym, że nie będę miała piersi. Mogłabym nawet usunąć drugą. Liczyło się to, że będę zdrowa”, „Zostałam sama”, „Nigdy nie zapomnę chemioterapii w dniu 31 grudnia. Cały korytarz śmiertelnie chorych ludzi dyskutował o tym, czy można wieczorem wypić lampkę wina. Lekarze pozwolili, jedną. W tym okropnym momencie dało mi to poczucie normalności”. Czytając ich historie, wciąż na nowo dowiaduję się, co w życiu jest naprawdę ważne.
Wspomniała pani o profilaktyce. Co chwila czytam, że powinienem badać piersi żony i nie za bardzo wiem, co mógłbym zrobić, skoro nie jestem lekarzem.
Nawet samej kobiecie, która regularnie się bada, trudno wykryć minimalne zmiany. Partner, który dobrze zna jej piersi, może coś wyczuć. I o to chodzi, o troskę i uważność. Celem tych kampanii jest przypominanie o regularnych badaniach: USG i mammografii. Kobieta powinna traktować diagnostykę jako swój obowiązek, standard, rytuał. Wczesne wykrycie choroby to możliwość powrotu do zdrowia.
Jakiś czas temu mastektomii poddała się Angelina Jolie, choć nie była chora. To wzbudziło kontrowersje.
Angelina Jolie wykonała doskonałą robotę na rzecz walki z rakiem piersi. Jednym z elementów profilaktyki jest ustalenie predyspozycji do choroby. A w przypadku tej choroby, jeśli wywiad rodzinny wykazuje, że nowotwór pojawił się u matki, ciotki czy siostry, to oznacza dzwony na alarm. To powinien być bardzo silny impuls, by się zbadać. Aktorka przeszła analizy genetyczne, dziś już powszechnie dostępne, które potwierdziły, że ryzyko wystąpienia nowotworu również u niej jest ogromne. Podjęła decyzję o usunięciu obu gruczołów piersiowych i jajników. Zrobiła to nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla swoich dzieci. I nie bała się o tym opowiedzieć. Przekonała w ten sposób inne obciążone strachem i niepewnością kobiety do zabiegu. Podziwiam ją!
Pani na co dzień pracuje w firmie Babiana, rozmawiamy otoczeni dziwnymi maszynami, jak z filmów Star Trek. W tym samym miejscu działa Chirurgia Art Vein. Na czym polega współpraca?
Kocham te urządzenia. Pozwalają niemal bezinwazyjnie przeprowadzić naprawdę zaawansowane zabiegi. Ale już tłumaczę. Art Vein to królestwo mojego męża i innych chirurgów. Tu diagnozują i wykonują operacje z zakresu chirurgii naczyniowej. Leczą przede wszystkim żylaki kończyn dolnych i obrzęki limfatyczne. Stosują różne metody, naprawdę długo mogłabym wymieniać. Tu również prowadzą pacjentki onkologiczne, o których rozmawialiśmy. W Babianie kontynuujemy zalecenia lekarskie. Zamykamy laserowo naczynka krwionośne, za pomocą tych kosmicznych aparatów przeprowadzamy masaże, dobieramy kompresjoterapię, czyli nakładany od zewnątrz odpowiednio mocny ucisk, aby przenieść go na naczynia krwionośne i tkanki. Przede wszystkim jednak dbamy o skórę twarzy i ciała. Przeprowadzamy zabiegi estetyczne z zakresu kosmetologii, rozwijamy genokosmetykę. Współpracujemy i tworzymy w ten sposób zespół skoncentrowany na zdrowiu.
Laser, ultradźwięki, do tego służą te maszyny?
Tak. Podam przykłady. Klasyczna operacja usuwania żylaków jest dość brutalna, inwazyjna. W Art Vein możemy się ich pozbyć metodami, które ja nazywam „przez dziurkę do klucza”. Bo przez niewielkie wkłucie wprowadzamy do naczynia sondę, po czym traktujemy patologiczne naczynia preparatami chemicznymi albo falami radiowymi. Po krótkim zabiegu, to tylko 2-4 sekundy, pacjent wstaje i wraca do aktywności. W Babianie za pomocą urządzeń możemy między innymi nieinwazyjnie wyszczuplić sylwetkę. Za pomocą ultradźwięków czy fali akustycznej selektywnie niszczymy komórki tłuszczowe. Temu służą maszyny, które dziesięć lat temu sprowadziliśmy na Wybrzeże jako pionierzy i wciąż testujemy nowe.
To są już zabiegi upiększające.
Mają też taki walor. Uważam, że człowiek nie musi być nieskazitelny, tylko zdrowy. Nie – idealny, tylko zadbany. Ale rozumiem też, jak ważny jest wygląd. Buduje autorytet, podnosi samoocenę, poprawia jakość życia. Nie lubię, kiedy określenie „starzeć się z godnością” stawia się w kontrze do zabiegów estetycznych. Dla mnie godna starość to dostęp do specjalistów, rehabilitacji, opiekunów. A pielęgnacja skóry? Skoro medycyna potrafi zahamować upływ czasu, dlaczego z tego nie korzystać? Bez presji, z umiarem. Bez piętnowania tych, którzy mają taką potrzebę. Ta praca to dla mnie przyjemność. To fascynujący zawód, ostatnio zostałam pasjonatką terapii genowej. Już ją stosujemy, to jest przyszłość.
Niebezpieczna sprawa, już widzę pracodawców, którzy żądają CV i genotypu.
Owszem. Będzie na ten temat mnóstwo zażartych dyskusji, potrzebne będą uregulowania prawne, będą nadużycia, ale nie uciekniemy przed tym. Opowiem, jak działa to w Babianie. Pobieram wymaz z wewnętrznej strony policzka i wysyłam do laboratorium Vitagenum w Katowicach, gdzie badanych jest tylko pięć markerów, tych najważniejszych dla skóry. Pacjent nie dowie się więc przy okazji o predyspozycjach do nowotworów czy innych chorób. Dowie się za to, jakie są zasoby młodości jego cery, np. jakie ma predyspozycje do syntezy jakże ważnej dla wyglądu witaminy A. Teraz, bogatsza o kolejne narzędzie, mogę dobrać dla niego nie tylko krem z optymalnymi składnikami, ale również zaproponować konkretną zmianę diety. Takie badanie kosztuje 800 zł., ale to nie morfologia – przeprowadza się je raz w życiu. Oczywiście sama też je zrobiłam. Każdą nowość, każde urządzenie, które sprowadzam, testuję najpierw na sobie.
Czy pani w domu, z mężem, też rozmawia o chirurgii naczyniowej i genotypach?
(Śmiech) To widać? Zazwyczaj ludzie w takich sytuacjach zarzekają się, że nie, że pracę zostawiają w pracy. Ja o sobie tego nie mogę powiedzieć. Z mężem poznaliśmy się w szpitalu, działamy razem i w domu lubimy rozmawiać o chorobach naczyniowych, bo praca to nasza pasja, nasze życie, spełniamy się w niej i wcale się nam nie nudzi.
Jak powstało to miejsce?
Ryszard zaczynał od malutkiego gabinetu, ja pracowałam w firmie farmaceutycznej. Uznaliśmy, że skoro będziemy razem, warto stworzyć coś większego, wspólnie, żeby wykorzystać nasze kompetencje. Firma to jednak złożony organizm. Medycyna i biotechnologia potrzebowały wsparcia. Uczyliśmy się więc dalej. Chirurgia endowaskularna, która stanowi alternatywę dla klasycznego, chirurgicznego leczenia tętniaków, ale też zarządzanie, reklama, marketing. Zaczęliśmy testować nowe technologie, sprowadzać kolejne urządzenia. Babiana i Art Vein cały czas się rozwijają. Uzupełniamy się w pracy, robimy coś dobrego. Od pięciu lat równie ważna jest fundacja Anizja. Sama jestem zaskoczona, jak bardzo. Ale wiem dlaczego. To przez bohaterki naszych kampanii, odważne, silne, idące przez życie na przekór wszystkim trudnościom. Naprawdę je podziwiam. Sama wybrałam nazwę fundacji. Anizja to jest żeńskie imię. Rzadkie, nie tylko w Polsce. Oznacza kobietę wrażliwą i delikatną, a jednocześnie liderkę i ostoję. One takie właśnie są.
A więc wrażliwa i delikatna. I jaka jeszcze, bo ja się serio pytałem o rodzinę.
Rodzina to oczywiście dzieci. Rozpieszczane, kochane, chowane według tylko nam znanych zasad (śmiech). Maciej ma czternaście lat. Chce zostać lekarzem, jak tata. Ale interesuje się też historią, o II Wojnie Światowej wie chyba wszystko. Olga ma dziesięć lat. Niepozorna, a dominująca osóbka. Chyba będzie architektem, po moim dziadku. Projektuje niesamowite obiekty. Niedługo jedziemy na urlop. Zdradzę panu jaka jest różnica między mną a mężem i dziećmi. Oni na pewno całymi dniami będą śmigać na nartach. Ja nie, to nie dla mnie. Mam zamiar spędzić ten czas na leżaku. Trochę porozmyślam o pracy, mam tyle pomysłów. Trochę poczytam. Głównie jednak mam zamiar patrzeć na góry. Tak naprawdę jestem zwykłą dziewczyną, która lubi proste przyjemności.
Wywiad: Marek Wąs
Zdjęcia: Adrian Kulesza „Raven Cave”
Miejsce: Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku, Pracownia Rzeźby
Makijaż: Marzena Niewiarowska Stylab Laboratorium Stylu
Fryzura: Agnieszka Nowacka
Stylizacje: Maja Malinowska
Patrizia Aryton Gdańsk