„Jeśli zrozumiesz swoją postać, możesz zagrać każdą rolę”. Taki przepis na owacje i bis ma Marta Smuk, aktorka i wokalistka Teatru Muzycznego w Gdyni. Porywająca, jako Oda Mae Brown i uwielbiana w Spamalocie, kunsztem na deskach za każdym razem wbija zachwyconą publiczność w fotele.
Mówią, że najjaśniej świecisz na trójmiejskim firmamencie. Gwiazda?
Tak mówią?! To przemiłe, bo znaczy, że kogoś obchodzi to, co robię. Nie, nie czuję się gwiazdą, choć rozpoznawalność fajnie łechce moje ego…
Każda rola jest do zagrania?
Każda. Pytanie tylko, czy w wystarczająco przekonujący sposób. Wydaje mi się, że głównym problemem mogą być tu nasze ograniczenia fizyczne. Nikt nie uwierzy w graną przeze mnie postać okrągłej i niewysokiej kobiety widząc, że jestem szczupła i wysoka (śmiech). Jeśli zrozumiesz swoją postać, jej motywy i znajdziesz wytłumaczenie dla jej postępowania, jeśli zaczniesz bronić jej wyborów, to tak – możesz zagrać każdą rolę.
Z jaką bałabyś się zmierzyć?
Nie myślę w takich kategoriach… wiem natomiast, jakiej nie chciałabym zagrać. Nieistotnej. Takiego halabardzisty stojącego tyłem w scenie światowego zlotu halabardzistów. Ale jak trzeba będzie…
Jest balans między zwykłą mamą i żoną a popularną aktorką?
Trudny i bardzo kruchy, ale jest. Kto powiedział, że jestem „zwykłą”?! Dzieci i mąż powtarzają, że jestem niezwykła! Nie mogę się z nimi nie zgodzić (śmiech). Poważnie, to rozdzielam te dwa światy. Codzienność to znana wszystkim mamom ekwilibrystyka organizacyjno–logistyczna. Ale ogarniamy…
Świat wołał?
Ależ ja tu właśnie ze Świata przyjechałam, po Idolu i 10 latach w warszawskiej Romie. Tu jednak czuję się zdecydowanie u siebie… ciągle jeszcze tyle jest tu do zagrania! Ale jakby coś ciekawego, gdzieś… to ja chętnie!
Która z ról okazała się kluczowa?
Dałam się publiczności we znaki Panią Jeziora w spektaklu Spamalot i tę chyba uznałabym za kluczową. Kształtuję role, przemycając tam nieco swojej energii… choć po każdej zostaje jakiś materiał do przemyśleń.
Macierzyństwo zmieniło styl grania?
To tak nie działa. Z faktu bycia mamą trójki dzieci z pewnością wynika dojrzałość, o którą trudno mi pewnie było dawniej, przed pojawieniem się Julii. Staram się raczej pracować nad , wykorzystując wszystkie swoje życiowe doświadczenia, nie tylko te związane z macierzyństwem. A bycie szczęśliwą daje spokój w pracy. I siłę.
Wymarzona rola i scena?
Wymarzona rola… hmmm… żeby tańca było dużo! Trafiło mi się, bo przygotowujemy „Gorączkę sobotniej nocy” w Teatrze Muzycznym. Tak bardzo nieoczywiste dla niektórych kolegów jest uznanie mnie za aktorkę tańczącą, że z radością wykorzystam okazję, by ich zaskoczyć. Wymarzone sceny, to Brodway czy West End, ale najlepsza scena jest tu, w Gdyni!
Tekst i wywiad: Dagmara Rybicka