W oceanie pełnym rekinów

Agentura wpływu torpeduje inwestycje, plagą są oszustwa i podsłuchy. Przecież dziś dyktafony są wielkości monety – mówi detektyw Wojciech Koszczyński, właściciel gdańskiej firmy śledczej InvestProtect.

Marek Wąs: Jest pan jak Philip Marlowe?

Wojciech Koszczyński: (śmiech) Są między nami dwie różnice. Ja jestem prawdziwy. Po drugie, nie działam jak samotny wilk. Jestem szefem dużego zespołu profesjonalistów, korzystamy z pomocy konsultantów i najnowocześniejszego sprzętu, co daje nam nad Marlowe’em ogromną przewagę. No i rzadko zajmujemy się morderstwami, specjalizujemy się w sprawach gospodarczych.

Czyli jakich?

Firma chce sprawdzić, czy przyszły kontrahent jest wiarygodny, kto za nim stoi. Albo partner nagle znika z pieniędzmi. Nieuczciwa konkurencja zastawia sidła, podsłuchuje. Z etyką w biznesie jest dziś krucho. Największe firmy, które obracają ogromnymi pieniędzmi, nie są w stanie działać bez własnego wywiadu i ochrony kontrwywiadowczej. My im to zapewniamy. Pierwsze zlecenie – przed ośmioma laty, otrzymałem od dużej korporacji amerykańskiej, która poszukiwała w Polsce gazu łupkowego. Rosjanie za pomocą agentury wpływu bardzo agresywnie torpedowali ich inwestycje, inspirowali niepokoje i protesty.

Prawdziwi agenci? Brzmi jak film szpiegowski.

To się dzieje naprawdę. Nagle w gminie pojawia się dokumentalista i kręci bardzo krytyczny materiał o odwiertach. Potem jest on rozprzestrzeniany wśród wpływowych grup internetowych, nawet w telewizji. A facet zaczynał karierę, robiąc materiały w USA wspólnie z mafią rosyjską. Albo młodzi ludzie protestujący w obronie środowiska. Ich intencje są szlachetne. Nie zdają sobie sprawy, że są manipulowani przez lidera, który ma pełną świadomość, że pieniądze na działalność, płynące z niemieckiej fundacji, to tak naprawdę pieniądze Gazpromu.

To dotyczy też małego biznesu?

W małym i średnim biznesie plagą są podsłuchy – przecież na rynku są dyktafony wielkości monety, i oszustwa. Jedna z trójmiejskich stoczni miała już dopięty kontrakt z poważnym brytyjskim funduszem, już widzieli nowe doki i produkcję. Okazało się jednak, że Brytyjczycy to Bułgarzy, a wszystkie ich dokumenty były sfałszowane. Zarząd stoczni obdarzył nas zaufaniem i w efekcie nie stracił kilkudziesięciu milionów zł. Gospodarka to ocean pełen rekinów. Państwowe służby nie są w stanie wszystkich ochronić, zwłaszcza że trudno im działać w sektorze prywatnym.

Jak się zostaje prywatnym detektywem?

Licencję może zdobyć każdy, jednak trzonem poważnych firm detektywistycznych są profesjonaliści. Ja z wykształcenia jestem ratownikiem po Akademii Medycznej, ale całe życie pracowałem w służbach. Najpierw jako antyterrorysta, również na morzu, przy ochronie platform. Potem zajmowałem się terroryzmem jako oficer CBŚ. Moimi zadaniami były rozpoznanie, infiltracja, werbunek informatorów. To międzynarodowe towarzystwo, więc współpracowaliśmy ściśle z kolegami z Zachodu. Tam już wtedy biznes powszechnie korzystał z usług prywatnych firm detektywistycznych. Dziś połowa pracowników InvestProtect to byli oficerowie CBŚ albo ABW. Potrzebni są też „cywile”: kobiety, młodzi ludzie. Nasi konsultanci to psychologowie, biegli sądowi, wykładowcy uczelni technicznych, prawnicy. Często współpracujemy z kolegami z branży za granicą.

Jak w praktyce wygląda śledztwo?

Zaczyna się od białego wywiadu, zbierania informacji w internecie i publicznych instytucjach. Potem jest żmudna praca operacyjna w terenie. Obserwacja, śledzenie, wywiad środowiskowy, pozyskiwanie informatorów. Czasem trzeba zbliżyć się do człowieka, zdobyć zaufanie. I rozmawiać. Często jest to rozgoryczony pracownik, czasem kochanka prezesa. Klient otrzymuje raport i pełną dokumentację audiowizualną. Zadaniem jego prawników jest odpowiednie wykorzystanie naszych materiałów.

Śledzicie też niewiernych współmałżonków?

Zdarza się. Choć coraz większym i groźniejszym problemem są dramaty rodzicielskie. W zamożnych rodzinach dzieci biorą narkotyki, wpadają w przestępcze środowisko, uzależniają się od pornografii. Stosujemy normalne techniki operacyjne, chociaż ja nie nazywam tego infiltracją, tylko nadzorem rodzicielskim – wszystko przecież odbywa się za zgodą i na prośbę rodziców. Np. to oni mają dostęp do kopalni wiedzy, jaką jest smartfon dziecka, w którym nasz technik instaluje odpowiednią aplikację. To są często tragiczne historie. Możemy dostarczyć rodzicom informacji, ale to już oni muszą zdecydować, jak swojemu dziecku pomóc. Bo przecież przyczyną problemów najczęściej są złe relacje w rodzinie. A właściwie to brak tych relacji.

Taka praca odbija się też na pana życiu prywatnym?

Staram się żyć zdrowo. Gram w tenisa, biegam, uprawiam strzelectwo, sporo czytam, głównie biografie i literaturę faktu. No i doskonale zdaję sobie sprawę, że zawsze muszę znaleźć czas dla swoich dwóch synów.

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *