To, co ukryte jest w morskich odmętach, niezmiennie go fascynuje, a historia zatopionych jednostek – wciąga bez reszty. Po Britannicu i Wilhelmie Gustloffie przyszedł czas na Ghost Fishing, którym chciałby zarazić kolejnych nurków. „Jestem poszukiwaczem przygód, który na każdym wraku znajduje skarby” – tak mówi o sobie Krzysztof Niecko, nurek i instruktor nurkowania, prezes Gdańskiego Klubu Płetwonurków „Rekin”, jeden z pomysłodawców polskiej odsłony projektu ratunku dla rujnowanego przez rybackie sieci ekosystemu.
Ile ma pan wraków na koncie?
Nigdy nie prowadziłem rejestru, ale wydaje mi się, że zwiedziłem około setki.
Pan zwiedza czy eksploruje?
Oba terminy są poprawne, chociaż postawiłbym na zwiedzanie (śmiech). Nurkujemy na wraku jakiejś jednostki, dokumentujemy, robimy zdjęcia – na tej podstawie próbujemy zbadać historię i rozwiać kryjące się tam tajemnice.
Poszukiwacz przygód?
Oczywiście! Przecież nurkowanie to jedna wielka przygoda.
Do tej przygody ciągnęło pana od najmłodszych lat?
Jak to w życiu bywa, zarządził przypadek. Jako student zauważyłem plakat Gdańskiego Klubu Płetwonurków „Rekin”, który oferował możliwości zrobienia kursu podstawowego. Poszedłem z czystej ciekawości, potem wszystko się rozkręciło – poznałem ludzi, z którymi mogłem podzielać pasję, przekonałem się, że pod wodą czuję się naprawdę dobrze, a nurkowanie sprawia mi wielką przyjemność. Zgrałem to z całym moim życiem i radość odczuwam do dziś.
Zawodowiec?
Zawodowstwo to zupełnie inna kategoria nurkowania. Jestem przede wszystkim nurkiem, później instruktorem, ale nie wykonuję prac podwodnych. Uważam się zatem za nurka rekreacyjnego.
Planował pan zmianę?
Gdybym stał się nurkiem zawodowym, pasja zmieniłaby się w pracę. Przestałbym to robić kiedy chcę, a zaczął, bo muszę (śmiech). Krzyżowałoby się to z moją wizją na nurkowanie.
Jaką ma pan wizję?
Lubię wstać i powiedzieć: super, znowu będę mógł zanurkować! Brzmi lepiej niż: przede mną 6 godzin harówki pod wodą.
Wraki stanowią dla pana trofea?
Każdy ma na siebie podwodny pomysł. Są tacy, którzy szukają oderwania od rzeczywistości. Tam nie dzwoni telefon, nie trzeba stawiać się na pilne spotkanie, nie ma maili i powiadomień z Facebooka. Kolejni wypoczywają, podziwiając florę i faunę na kilku metrach – najlepiej w ciepłych, kolorowych wodach, pełnych podwodnego życia. Są też i poszukiwacze przygód, którym zależy, aby eksplorować, badać nowe rzeczy, nurkować w trudniejszych warunkach. Wtedy wrak jest podstawową rzeczą, o której się myśli.
Jaka jest alternatywa?
Nurkowanie jaskiniowe, które również jest bardzo wymagające. Kiedyś chciałem spróbować, zdobyłem wymagane przeszkolenie. Ostatecznie jednak stwierdziłem że podobają mi się wraki, ponieważ stoi za nimi historia. Ciekawią mnie jednostki, które zatonęły, wielką frajdę sprawia odnajdywanie znaków, które je identyfikują – jak napis na burcie czy charakterystyczny element. Lubię poznawać ich historię, przyczyny zatonięcia. Mówi się, że wraki mają duszę, a jaskinia to jednak dziura z wodą (śmiech).
Wrak z najciekawszą historią?
Dla mnie to HMHS Britannic, siostrzana jednostka Titanica. Wrak, na którym udało mi się zanurkować w setną rocznicę jego zatonięcia. Dokonałem tego z moim partnerem nurkowym Wojtkiem Filipem, w pierwszej i – jak dotąd – jedynej polskiej ekspedycji. Wrak ten przez całe lata był na liście moich priorytetów.
Co zobaczyliście pod wodą?
Britannic sam w sobie jest celem kariery dla nurka. Ogromna jednostka, która ma trzy śruby, a każdy jej płat jest większy od człowieka. Po prostu ogrom!
A Titanic? Jest poza zasięgiem?
Leży na głębokości całkowicie niedostępnej dla nurków.
Jakie są w zasięgu człowieka?
Początkujący nurkują na głębokości 18 metrów, doświadczeni na około 40. Potem zaczyna się nurkowanie techniczne, które oscyluje w granicach 100 – 120 metrów. Po nim zaczynają się głębokie eksploracje, do których trzeba mieć specjalne predyspozycje i sprzęt. Obecnie rekord to ponad 330 metrów – ostatnia próba pobicia go i zanurkowania na 333 metry niestety zakończyła się śmiercią podejmującego wyzwanie Polaka. Zginął w najgłębszym włoskim jeziorze Garda.
Pana to głębokie nurkowanie nie kusi?
Głębokość 100 – 120 metrów i sposób, w jaki nurkuję, w zupełności mi wystarczają. Oczywiście podziwiam tych, którzy mierzą się z nieosiągalnym – przecież gdyby nie bicie rekordów, nie osiągnęlibyśmy wielu rzeczy, zarówno w nurkowaniu, jak i w życiu.
Ile czasu spędził pan na Britannicu?
Na samym wraku około 30 minut, co oznacza, że całościowo spędziliśmy w wodzie 2,5 godziny.
Dlaczego tyle trwa wynurzenie?
Nasz organizm nie jest przystosowany do przebywania pod wodą i pod wpływem zwiększonego ciśnienia. Gdy nurkujemy, ciało nasyca się gazami obojętnymi, takimi jak azot czy – w przypadku głębszych zanurzeń – hel. Na powierzchni gazy te nie robią nam żadnej różnicy, jednak gdy nasycimy się nimi podczas pobytu na głębokości, musimy dać organizmowi czas, aby się ich pozbyć. Po to robimy przystanki dekompresyjne.
Jak wygląda taka przerwa? Potrzebny jest sprzęt?
Przed nurkowaniem przygotowujemy plan – potrzebujemy do tego specjalnych programów. Analizujemy różne przypadki, zakładamy scenariusze, sprawdzamy, ile czasu można spędzić na dole i przy użyciu jakich mieszanek oddechowych. Komputer generuje profil, czyli oblicza, ile czasu powinniśmy być na danej głębokości. W praktyce przystanki zaczynamy mniej więcej od 75 procent głębokości maksymalnej, przesuwając się co 3 metry, aż do 6 metrów pod powierzchnią.
Zatrzymuje się pan i co dalej?
Czekam (śmiech)! W takim przypadku cierpliwość to podstawa.
Bywało, że wyliczenia zawiodły?
Na szczęście nie, bo zawsze staram się przestrzega
reguł. Pod wodą zdarzają się sytuacje awaryjne, które mogą generować przekroczenie czasu, utratę sprzętu czy gazów do oddychania. Wtedy stosujemy przygotowane i przećwiczone wcześniej procedury.
Jakie jeszcze „gwiazdy” ma pan w dorobku?
Cieszę się, że w czasach, gdy zaczynałem, można było jeszcze nurkować na wraku Wilhelma Gustloffa, czyli pomniku największej katastrofy wodnej w dziejach ludzkości.
Morze jest cmentarzem? Wydobywacie ciała?
Gustloff zatonął w czasie II Wojny Światowej – wtedy nikt nie myślał o wydobywaniu ciał. W tej chwili, gdy zdarzy się wypadek związany z zatonięciem danej jednostki, to – jeśli głębokości na to pozwalają, próbuje się je wydobyć. Na Bałtyku mieliśmy w ostatnich latach wypadki zatonięcia kutra rybackiego czy pogłębiarki – wtedy takimi sprawami najczęściej zajmują się nurkowie wojskowi. Na wrakach z okresu wojny zdarza się napotkać na pojedyncze kości, jednak ciał nie widywałem.
Teraz postanowił pan wyciągnąć schedę po rybakach.
Próbujemy uruchomić Ghost Fishing w Polsce. Chcielibyśmy bardziej uświadomić społeczeństwo, jakie zagrożenia wiążą się z porzuconymi rybackimi sieciami, które zostają pod wodą, gdy zahaczą o wrak. Niestety taka sieć ciągle łowi, bez żadnej kontroli ze strony człowieka – staje się siecią widmem. Złapane w pułapkę ryby giną, ekosystem zostaje zaburzony. W ten projekt oczyszczania jest zaangażowanych w tej chwili dziewięciu nurków – moich przyjaciół, ale liczymy, że grupa się rozrośnie, bo inicjatywa jest szczytna. Łączymy przyjemne z pożytecznym, wykorzystując nasze umiejętności i wpływając na środowisko.
To dla ludzkości, a co dla siebie?
Wszystkie wraki stanowią cele. Britannica, będącego w top 10, wymyśliłem sobie już na początku kariery. Był wyznacznikiem trudnego nurkowania, które nie jest dostępne dla każdego. Ja przygotowywałem się do niego przez całą karierę – każdy kolejny kurs, zdobyta umiejętność, doświadczenie, przybliżały mnie do tego celu. Organizacja zaplecza oraz zdobycie odpowiednich pozwoleń zajęły nam około 5 lat. Teraz przyszła pora, aby skupić się na eksploracji tego, co zostało na dnie nieco bliżej miejsca, w którym mieszkam. Wbrew pozorom nasze bałtyckie wraki są ciekawe, bardzo dobrze zachowane i mamy ich dużo. Szacuje się że na dnie Bałtyku zalega około ich około 50 000, więc jest co oglądać.
Liczy pan na skarby?
Gdybyśmy ich nie poszukiwali, czym byłaby nasza pasja? Skarby to wszystko, co wynoszę z nurkowania. Mam zasadę, że z wraku zabieram ze sobą tylko partnera, wspomnienia i zdjęcia – to są właśnie moje skarby.