Sztuka latania Alexandra Stupnikova

Chociaż ma na siebie plan, to i tak o punktach zwrotnych w jego życiu raczej decyduje przypadek. Wychowany w duchu wolności, oddycha, dotykając klawiatury fortepianu. W jego pojęciu w procesie tworzenia potrzebne są twarde reguły z nutą wrażliwości, więc na pozór pełen sprzeczności umiejętnie manewruje w dwóch światach – programowania i muzyki. Te Alexander Stupnikov tworzy z pasją, przekonany, że skoro dostał od losu skrzydła, najwyższy czas nauczyć się latać.

Zamienił pan bajeczny Petersburg na Trójmiasto. Warto było?

Tam się urodziłem i wychowałem. Nad polskie morze trafiłem przez Warszawę i nie był to przypadek – babcia miała polskie korzenie, więc przeprowadzka od początku wydawała się łatwiejsza.

Posługuje się pan nienaganną polszczyzną, również nie przez przypadek?

Świadomy pochodzenia polskiego, uczyłem się sam. W Warszawie pomagali koledzy, stając się pierwszą małą polską rodziną. Podobnie firma, która ufundowała kurs językowy, a ja dodatkowo chętnie uczęszczałem na prywatne lekcje.

Skąd pochodzi babcia?

Urodziła się na obecnym zachodzie Białorusi, wtedy to była Polska! Korzeni początkowo nie czułem, babcia zmarła, gdy miałem 7 lat i właściwie żadnej świadomości, skąd pochodzę. Moja rodzina jest mieszana, kultywowaliśmy rosyjskie tradycje dziadka.

Wybór chyba zaskoczył najbliższych?

W niewielkim stopniu, ponieważ wychowywano mnie w dużym poczuciu wolności. Rodzice wspierali i byli dumni z pasji oraz wyników w szkole. Na pomysł przystali, mówiąc „czemu nie” (śmiech). Wyjechałem do Warszawy, znalazłem pracę, jednak czułem, że tęsknię za morzem. Pomyślałem o Trójmieście i tu zostałem.

Jak pierwsze wrażenia?

W Polsce od samego początku czułem się dobrze, koledzy przyjęli mnie z sympatią i pewnie trochę z ciekawością. Te 4 lata minęły jak z bicza strzelił!

Miejsce idealne?

Pełne przyrody i inspiracji, które pozwalają mi rozwijać pasję.

Pasję, która w sercu gra?

Miałem 13 lat, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem w szkole fortepian i poczułem, że coś mnie do niego ciągnie. Zacząłem naciskać klawisze, próbując coś zagrać, początki przerabiałem sam. Potem przez dwa lata szkoliłem się pod kierunkiem nauczycielki, która skoncentrowała się na wzbudzeniu we mnie wrażliwości i doskonaleniu techniki, natomiast zapisu nutowego również nauczyłem się samodzielnie.

Jednak ominął pan konserwatorium?

Nie czułem potrzeby, bo kocham grać i jest to największa odskocznia od obowiązków. Taka odrobinę alternatywna rzeczywistość, w której koloryt dnia wyznaczają dźwięki. Za każdym razem, gdy siadam do klawiatury, czuję, że jest w tym magia. Świat, którego nic nie ogranicza.

Z jakimi ograniczeniami zmaga się programista?

W pracy developera trudno mówić o ograniczeniach. Mam swój udział w innowacjach, które może kiedyś okażą się przełomami.

Czyli muzyka łagodzi te twarde obyczaje?

Czy twarde? Są oparte na matematyce, której reguły również stosujemy w muzyce. Dostaję możliwości narzucane przez styl, w którym komponuję. Przykładowo modernizm XX wieku, w którym twórcy próbowali odejść od panujących zasad, spowodował, że te stały się mniej restrykcyjne. Ja trzymam się bardziej tradycyjnego stylu – muzyki lekkiej, którą łatwo zrozumieć, w którym wymogiem jest trzymanie podstawowych zasad, dzięki czemu całość brzmi sensownie dla każdego odbiorcy.

Jak skomponowany przez pana Walc Jesienny?

Mam nadzieję, że tak jest (śmiech). Inspiracją do powstania utworu była dla mnie niesamowitość polskiej złotej jesieni, której doświadczyłem w Warszawie. Chłonąłem ten widok, czułem wiatr, który gościł na drzewach. Kompozycja zajęła mi około tygodnia, starałem się przełożyć emocje na dźwięki. Początkowo grane jakby od niechcenia, zapisywane w zakamarkach pamięci. Potem dorobiłem drobne akcenty i przeszedłem do zapisu nut.

Dlaczego akurat walc?

Zarządził przypadek, ale przyznaję, że uwielbiam walca. Był jednym z pierwszych utworów, jakie kiedykolwiek stworzyłem. Oczywiście, na tamte czas prosty, który bardzo się spodobał mojej mamie. Poza tym pochodzę z Petersburga – miasta od wieków kojarzonego z balami i pięknymi salami do tańca, co siłą rzeczy narzuca kontynuowanie tradycji.

Z ostatnim akordem zamarzyły się sale koncertowe?

Do tego daleka droga. Nie czuję presji związanej z muzyką. Gram, ponieważ sprawia mi to wielką przyjemność. Podobnie jest z komponowaniem – mam pełną dowolność tego, co chciałbym tworzyć. Traktuję to jako zabawę.

Nawet publikując utwory w sieci?

Przede wszystkim! Przecież nie staram się za wszelką cenę zaistnieć na muzycznej scenie, nie pcham się przed komisje konkursowe. Cieszę się każdą chwilą przy klawiaturze – zarówno tworząc własne utwory, jak i przerabiając to, co już powstało.

Z klasyką za pan brat?

Nie boję się jej, przecież jest podstawą. Bardzo lubię Beethovena i Chopina, natomiast skręcając w muzykę rozrywkową, nowoczesną i wszystko to, co dzieje się na światowej scenie muzycznej.

Który z kompozytorów jest Mount Everestem klawiatury?

Zdecydowanie Ferenc Liszt, który traktował fortepian jak orkiestrę, próbując w swoich utworach nadać mu właśnie takie brzmienie. Na razie udaje mi się grać pierwszą część jego „II Rapsodii Węgierskiej”, powoli walczę z drugą. Całość jest technicznie skomplikowana, więc wymaga od pianisty dobrych umiejętności.

Kiedy można podjąć wyzwanie grania Liszta?

Czując się mocnym technicznie. Liszt tworzył docelowe etiudy „Transcendental”, które natychmiast obnażają braki w wyszkoleniu. Inaczej jest z Chopinem, który również bardzo trudny, szczęśliwie daje pole do wyrażenia emocji, jak na kompozytora romantycznego przystało.

Koncert na najwyższym na Pomorzu tarasie widokowym otwiera nowe drzwi?

Tu znów miał miejsce przypadek. Z zaskoczeniem przyjąłem informację, że Schibsted, w którym pracuję, uznał, że to właśnie ja będę ich reprezentantem w kampanii 10. Wspaniałych. Nad realizacją czuwała Joanna, która pewnego dnia oznajmiła mi, że będę pierwszym artystą, który zagra na 32. piętrze najwyższego budynku na Pomorzu Olivia Star, mając do dyspozycji fortepian używany w prestiżowych konkursach pianistycznych.

Była trema?

Raczej przez moment wstrzymany oddech (śmiech). Walc Jesienny w tych okolicznościach przyrody nabrał dla mnie całkowicie nowego wymiaru. Każdy dźwięk zabierał w podróż po nieodkrytych zakątkach Trójmiasta. Grając, czułem zapach morza, nad którego taflą dopiero budziło się słońce. Niesamowite przeżycie!

Gwiazda zaczyna sięgać gwiazd?

Spora przesada! Jestem szczęśliwy, wiedząc, że moja muzyka podoba się słuchaczom. Coraz odważniej wrzucam kompozycje na YouTube i liczę, że uda mi się kiedyś spełnić marzenie, grając dla najbliższych i przyjaciół kameralny koncert. Wydaje mi się, że te proporcje, które stworzyłem pomiędzy pracą i pasją, pozwalają na zdrowy rozsądek.

Racjonalista, a w sumie romantyk.

Wychowałem się w kraju, w którym sztuka ma wielkie znaczenie. Tę miłość Rosjanie przekazują z pokolenia na pokolenie, więc trudno o inne wybory. Romantykiem jestem przy fortepianie – muzycznie ta epoka jest najbliższa mojemu sercu. Zawodowo twardo stoję na ziemi. Mieszanka wybuchowa tych dwóch światów sprawia, że wierzę w otrzymane od losu skrzydła. Jaki kierunek obiorę, ucząc się latać, pokaże czas. Pozostaje mieć nadzieję, że okaże się łaskawy!

Oceń ten artykuł

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *