Maciej Kosycarz – najważniejsze zdjęcie zrobię jutro

Za każdym razem, gdy naciska spust migawki, jego nazwisko jeszcze bardziej wpisuje się w Gdańsk. To miasto pokazał na wiele sposobów, ale jak sam mówi, za każdym razem odkrywa w nim coś nowego. Dokumentował przełomy, ale jednocześnie skupiał się na sprawach bliskich, nadając im prawdziwe, ludzkie oblicze. Maciej Kosycarz wierzy, że szczególne zdjęcie zrobi jutro. Tą fotografią kolejny raz przyniesie pomoc, możliwe, że ukoi łzy, pisząc historię naszych czasów zamkniętą w wybranej klatce aparatu.

Przez obiektyw aparatu wszystko wygląda inaczej?

Inaczej, gdy zobaczymy stworzone zdjęcie. Przeciętny człowiek wobec wielu miejsc przechodzi obojętnie. Fotograf, fotoreporter zwraca na nie uwagę, dostrzega w nich coś więcej… Coś, co warto pokazać na zdjęciu. Innym pozwala to na dłuższe zastanowienie, refleksję, dostrzeżenie nowych szczegółów, których nie zauważyliśmy wcześniej.

Potrzeba wrażliwości, aby w ułamku sekundy zamknąć ważny moment?

Potrzeba odpowiedniego miejsca i czasu. W połączeniu z umiejętnością przewidywania, tworzenia kompozycji i poczucia światła. Kiedyś fotografia była sztuką ułamka sekundy. Teraz wiele się zmieniło – możliwości techniczne pozwalają zrobić nawet kilkaset tysięcy zdjęć z jednego wydarzenia.

Fotografia była panu pisana?

Wyssałem ją z mlekiem ojca (śmiech). Był fotoreporterem, a mama dziennikarką, ale ja, jako dziecko redakcyjne, od początku dostrzegałem minusy tego zawodu.

Jakie?

Taty często nie było w domu. Na szczęście sporo z nim jeździłem, z dumą obserwując, jak pracuje. Dzięki niemu nie traktuję fotografii typowo.

Można inaczej?

Traktując ją zadaniowo. Ja nigdy nie poruszam się bez aparatu. Patrzę na świat z perspektywy kronikarsko-dziennikarskiej, to właśnie przekazał mi tata. Jednak decyzja, że pójdę jego drogą, nie była tak oczywista. Chociaż bywały w latach 80. chwile, gdy go zastępowałem. Pierwsze samodzielne kroki postawiłem na początku lat 90.

Takie spojrzenie jest karą czy nagrodą?

Nagrodą, z której może korzystać każdy. Zdarza się zdziwienie, gdy pojawiam się na niewielkim festynie, padają pytania, kto słynny zaraz będzie. Odpowiadam, że jestem tu dla nich, uczestnicy są najważniejsi. Dla mnie najbardziej istotne jest miejsce, w którym ludzie spędzając czas, jak się bawią, w co są ubrani. Obserwuję wszystko, ponieważ pracując na archiwum ojca, widzę, jak zmienia się świat.

Gdańsk. Parada „Wiwat Gdańsk. Wiwat Rzeczpospolita”. Ulicami Gdańska przeszła wielka historyczna parada, która upamiętnia nadanie Gdańskowi w 1457r. licznych przywilejów przez polskiego Króla Kazimierza Jagiellończyka. Nz. Maciej Kosycarz i Paweł Adamowicz Prezydent Miasta Gdańska

Rodzice widzieli talent?

Mama zmarła, gdy miałem 17 lat, zostaliśmy z tatą sami. Pamiętam, że przestrzegała przed dziennikarstwem, odradzała gazety. Wydaje mi się, że wpływ miały czasy, które nie były łatwe. Tata, czego dowiedziałem się już po jego śmierci, zawsze chciał, bym kontynuował jego pracę. Ubolewał, że początkowo robiłem wszystko poza zdjęciami.

Czego się pan imał?

Podróżowałem, miałem sklep z płytami. Od czasu do czasu robiłem też zdjęcia. Na poważnie złapałem za aparat mając 26 lat i od tamtego czasu codziennie mam go w ręku. Zająłem się fotografią, stworzyłem agencję, później zacząłem wydawać książki. Potrzebowałem czuć, że mogę pracować bez zależności, być samodzielny i spełniony.

Niespokojny duch?

Nielubiący się nudzić, unikający etatowych zależności i układów. Posiadający możliwość decydowania o swoim losie.

Gdansk. Centrum Handlowe Manhattan. Promocja albumu Fot. Kosycarz – Niezwykle Zwykle Zdjecia czesc II. Nz od lewej Ryszard Kokoszka ( gdanski restaurator), Lech Walesa, Jacek Karnowski ( prezydent Sopotu ) i Maciej Kosycarz ( autor albumu ). 01.12.2007 fot. Krzysztof Mystkowski / KFP

Biznesmen i artysta w jednym?

Mam firmę, dzięki której mogę się utrzymać, jednak daleko mi do krezusów z listy Forbesa (śmiech). Nie dokładam do „interesu”, a jednocześnie mam satysfakcję z tego, co robię. Wielu się dziwiło „Maciek, po co ci te zdjęcia? To jakiś bezsens, to nie ma przyszłości. Sprzedaj firmę, zainwestuj w inny biznes”. Jednak byłem uparty.

Znaczy marzyciel?

W swoim pojęciu nie jestem artystą, tylko fotoreporterem. Łączę świat sztuki z nietypowym biznesem, mając możliwość realizacji tego, co zaplanowałem, czyli agencji, wydawnictwa i Galerią Sztuk Różnych, którą prowadzę wraz z Magdą Benedą. Równocześnie znajduję czas na akcje społeczne. Nie narzekam na stagnację.

Maciej Kosycarz – fotoreporter, wydawca, wlasciciel agencji Kosycarz Foto Press. Po jego prawej stronie, schodzi ze schodow Michal Rumas – fotoreporter wspolpracujacy z Agencja KFP. 13.04.2010 fot. Wojtek Jakubowski /KFP

Zna pan każdą gdańską uliczkę?

Gdańsk jest miastem, w którym codziennie udaje się odkrywać coś nowego. Mam taką zasadę, że gdy mam czas, to staram się wracać odmienną drogą. Wówczas często odkrywam inne oblicze miasta.

Jak został pan gdańskim kronikarzem?

Kontynuując dzieło ojca w codziennej pracy. Został za nią doceniony przez mieszkańców i w latach 70. został wybrany Gdańszczaninem Roku. Po latach sięgnąłem po ten sam tytuł.

Duża odpowiedzialność?

Tak, i znamienne są słowa, które powtarzają znajomi pamiętający tatę. Są przekonani, że patrząc z góry, byłby ze mnie dumny. Nie wiem jak mama.

Gdansk. Parada z okazji Narodowego Swieta Niepodleglosci. Nz fotoreporter Maciej Kosycarz 11.11.2012 fot. Mateusz Ochocki / KFP

Wybaczyłaby te media!

Wybaczyłaby, widząc, że robię to inaczej i czasy są inne.

Śmierć Pawła Adamowicza była trudnym czasem?

O Pawle Adamowiczu myślę czasami, jakby żył. Przez ponad 30 lat zrobiłem mu wiele zdjęć. Jego śmierć spowodowała, żę wkroczyłem – tak jak miasto – na nową, na razie jeszcze pustą ścieżką. Pamiętam swój benefis. Prezydent powiedział wtedy, że powinienem być wpisany na listę zabytków. Nie odebrałem tego negatywnie, nie poczułem się stary, według niego pełniłem ważną rolę w Gdańsku i robię to nadal.

Zdjęcia to pasja?

Połączenie pasji i zawodu. Drugą są podróże, w których bardziej obserwuję świat. Poznając kultury, wchodzę w coś nowego. Wciąga mnie architektura, funkcjonowanie miejscowości, kultura ruchu drogowego. Zawsze wtedy myślę, że przydałaby się ona w Gdańsku. Mam to miasto w sercu.

Odmówił pan kiedyś zrobienia zdjęcia?

Tak, nie jestem paparazzi. Zdarzały się sytuacje, w których nie zdecydowałem się na publikację zdjęcia. Człowiek dojrzewa, a fotografia się zmienia. Dawniej pokazywanie tragedii i wypadków nie było naganne, takie obrazy trafiały do wszystkich ówczesnych mediów. Teraz jest inaczej. Oczywiście, chcemy pokazywać pewne tematy ku przestrodze, ale mamy też świadomość, że istnieje granica.

Czego pan nie przekroczy?

Staram się pokazywać świat jak najmniej drastycznie, z poszanowaniem osób, które biorą w tym udział.

Zdarzyło się zawahać i pomyśleć o etyce?

Tak, chociaż z drugiej strony nie mam takich problemów. To, co kiedyś publikowałem, nie przystaje do dzisiejszych czasów. W swojej bazie zablokowałem relację z pożaru w hali Stoczni. Wtedy ludzie mi gratulowali tego zdjęcia, teraz już go nie ma.

Rozpoznałby pan każde swoje zdjęcie?

Rozpoznaje nie tylko swoje, ale także taty i fotoreporterów ze mną współpracujących. Działa pamięć fotograficzna.

Które jest szczególne?

To, które zrobię jutro. Dlatego pokazywane na spotkaniach autorskich zdjęcia często wymieniam na inne. Czasem do opowieści pasuje zdjęcie, które zrobiłem 15 lat temu, jak to pokazujące bezrobotną rodzinę z Czarnej Dąbrówki. Zwykłe, ale mocne, spowodowało, że po jego publikacji we Wprost, rodzina pozbawiona pracy od czasu zmian ustrojowych, żyjąca na skraju ubóstwa, otrzymała pomoc. Ktoś zobaczył fotografię, wzruszył się i zadziałał.

Gdańsk, Targ Drzewny. Gdańskie kwiaciarki składają imieninowe biało-czerwone kwiaty pod pomnikiem króla Jana III Sobieskiego. Jest to powrót do zapomnianej przez kilkadziesiąt lat tradycji. Nz. fotoreporter Maciej Kosycarz ze zdjęciem autorstwa swojego ojca Zbigniewa, przedstawiające kwiaciarki w 1976 roku 24.06.2015 fot. Jerzy Pinkas / www.gdansk.pl / KFP

Wchodzi pan w buty fotografowanych, przejmuje ich emocje?

Trzeba być przygotowanym do zdjęć, rozumiejąc temat, który się fotografuje. Po to, by móc zamienić z tymi ludźmi kilka zdań, nie traktując ich przedmiotowo.

Wtedy zdjęcie ma duszę?

Powinno mieć. Fotografując wydarzenie, pragnę uchwycić emocje, moje natomiast nie powinny mną szarpać. Zdarza się, że nie unikniesz wzruszenia. Często robiąc zdjęcia z tematów społecznych, gdy bardziej poznasz problem, myślisz o nim, a emocje odzywają się później. Trzeba całkowicie wyzuć się z uczuć, aby patrząc na płacz, ofiary i zmarłych, być jak z kamienia…

5/5 - (1 głosów)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *