Na ekranach kin ukazała się właśnie komedia „Święta inaczej”. Nie oglądałam, więc nie wypowiem się odnośnie tej produkcji, ale to dobry moment, by poruszyć temat świątecznych tradycji.
Możemy słuchać “Last Christmas”, mieszając jedną ręką bigos, a drugą przewracając na patelni krokiety. Możemy też kilka dni przed rozpoczęciem świąt dekorować dom, piec makowiec do północy. Dlaczego nie? Sama przez wiele lat tak robiłam. Ale możemy też przyjąć, że święta mogą wyglądać inaczej. Nie musimy, ale możemy…
Narty, snowboard, relaks w SPA, święta w gospodarstwie agroturystycznym albo pod palmami. Możliwości jest całkiem sporo, ale mam wrażenie, że większości z nich nadal nie dostrzegamy. W dodatku w tej kwestii bardzo przydatna okazuje się asertywność, bo nawet, jeśli ciocia Jadwiga nie rozumie, jak można nie spędzać Wigilii z rodziną, o tyle nie jest to powód to tego, żeby rezygnować z własnej wizji świąt. A to przecież czas, kiedy możesz chodzić w piżamie tak długo, jak tylko chcesz, oglądać po raz kolejny te samą komedię romantyczną. Możesz, wszystko możesz, a nic nie musisz.
Czego nie lubię w świętach?
Święta
kojarzą się z kolorowymi światełkami, zapachem choinki, kompotem
z suszu. Dla mnie to jeden z najpiękniejszych momentów w ciągu
całego roku. Dlatego zaskakujące może być to, że jest coś,
czego nie lubię w świętach. A lista jest całkiem spora. Wbrew
pozorom nie mam nic przeciwko świątecznemu marketingowi. Uwielbiam
dekoracje, które pojawiły się w tym roku w sklepach już w
pierwszym tygodniu listopada. Nie przeszkadzają mi też tłumy w
galeriach handlowych, korki czy powracające co roku świąteczne
hity. To jedyny czas, kiedy zdarza mi się włączyć radio. Ale, o
ile jestem fanką „All I want for christmas” i mój syn na pewno
obejrzy „Kevina samego w domu”, o tyle jest kilka elementów,
które, mówiąc dyplomatycznie, nie napawają mnie optymizmem. Nie
podoba mi się to, że zwykle przygotowanie świąt spoczywa na
barkach jednej osoby, zwykle kobiety. Nie lubię widoku, kiedy
gospodyni obsługuje gości, nadskakuje, a już zupełnie drażni
mnie sytuacja, gdy nikt nie wykaże inicjatywy, by rozłożyć
talerze czy sztućce. Nie lubię też tego, kiedy nie docenia się
wysiłków pani domu, która nierzadko od kilku dni przygotowuje
wigilijne spotkanie. W tej sytuacji nawet, jeśli przypaliłaby
pierniczki, to nie wyobrażam sobie nie docenić pracy i serca, które
włożyła w to, żeby goście mogli poczuć świąteczny klimat.
Narzekanie przychodzi nam stosunkowo łatwo, gorzej radzimy sobie z
docenianiem. A wdzięczność sprawia, że w mózgu wytwarza się
wszystko to, co dobre dla naszego samopoczucia i zdrowia. Po
pierwsze: dopamina – hormon szczęścia, po drugie: oksytocyna –
hormon miłości, który poprawia też samopoczucie i samoocenę.
Dlatego, jeśli w tym roku to Ty przygotowujesz święta, a Twoi
goście nie pokuszą się na dobre słowo, sama podkreśl, że bardzo
smakuje Ci ten barszcz. Nieważne, że Ty go ugotowałaś. Na pewno
nie pozostaję też obojętna, słysząc słowa krytyki pod adresem
kogokolwiek, a już zwłaszcza, kiedy ma ona miejsce przy wigilijnym
stole. Nie lubię również presji przygotowywania na święta potraw
tylko dlatego, że nakazuje tradycja, a tak naprawdę niekoniecznie
chcemy pozbawiać karpia życia, a połowa kutii i tak zwykle ląduje
w koszu na śmieci. Prezenty… Mam
wrażenie, że większość z nasbardziej
lubi je dawać niż otrzymywać. Nie jestem zwolenniczką tej
tradycji szczególnie w odniesieniu do osób, które widzimy
dosłownie od święta. Ileż można mieć dezodorantów, krawatów
czy skarpetek
z reniferami… Tym sposobem tylko wspieramy
świąteczny konsumpcjonizm. Nie lubię też presji związanej z
koniecznością wydawania krocie na prezenty, a już zwłaszcza,
kiedy finanse nam na to nie pozwalają. Nie podoba mi się też,
kiedy dzieci na specjalne życzenie rodziców przez kilka godzin
siedzą przy stole w strojach, w których często jest im po prostu
niewygodnie. Finalnie krawat 5-latka ląduje w barszczu, a mama robi
się czerwona jak burak. Maluch nie musi znać zasad savoir-vivre’u
ani nie musi robić wrażenia na wujostwie, które przy najbardziej
optymistycznym założeniu posili się na komentarz w stylu „jakie
to dziecko jest dobrze wychowane”. Zwłaszcza, że często takie,
które chodzi własną ścieżką, zachodzi dalej. Oczywiście nie
oznacza to, żeby dawać dziecku przyzwolenie na wszystko, ale wiem,
że surowość, zakazy, ograniczenia to coś, co zwykle powoduje
efekt odwrotny do zamierzonego. Co jeszcze nie podoba mi się w
świętach? Ta zupełnie niezrozumiała tradycja niejedzenia mięsa w
wigilię, podczas gdy przez cały rok się nim wręcz objadamy. I
dlaczego karp pływa w wannie, a nie w stawie? Do tego ta nasza
narodowa tendencja „zastaw się, a postaw się”. Święta i
wakacje na kredyt to coś, co jest całkowicie poza moim
wyobrażeniem. Przeszkadzałby mi na pewno włączony telewizor
podczas wigilijnej kolacji. Kolęd można posłuchać przecież bez
konieczności załączania do tego obrazu. Nawet, jeśli nie
widzieliście się z gośćmi kopę lat, to przy grającym
odbiorniku, po chwili uwaga większości z nich skieruje się w
stronę ekranu. Smuci mnie to, gdy ktoś z naszego otoczenia spędza
święta samotnie, a nie zrobimy nic, żeby zmienić ten stan rzeczy.
Dlatego, jeśli nie masz absolutnej pewności, że ktokolwiek by tego
wieczoru zapukał do drzwi, otworzysz je i bez wahania zaprosisz
gościa do stołu, to tradycja pozostawiania pustego talerzyka jest
dla mnie zupełnie pozbawiona sensu. Na pewno nie będę osamotniona,
kiedy przyznam, że nie lubię też generowania niepotrzebnego stresu
spowodowanego tym, że podłoga w łazience nie lśni jak w magazynie
wnętrzarskim. W wielu domach oprócz zapachu makowca, pierogów,
gołąbków można poczuć przedświąteczny rygor: „zostaw… to
na święta”. Ma to uzasadnienie, jeśli opinia cioci Jadwigi jest
dla Ciebie wiążąca, ale zaryzykuję stwierdzenie, że
najważniejszymi gośćmi przy suto zastawionym stole powinni być
domownicy. „Świąt w gronie najbliższych” – tego często
sobie życzymy. Jeśli zatem to nie z ciocią Jadwigą pielęgnujemy
na co dzień kontakt, a z przyjaciółmi czy sąsiadami, to dlaczego
nie spędzić tego czasu z nimi? Zwłaszcza, kiedy mamy
przypuszczenie graniczące z pewnością, że z ich ust nie padną
żadne niepochlebne komentarze.
Święta
powinny być czasem odpoczynku i okazją, do tego, żeby spotkać się
i porozmawiać, a nie przejmować się, czy wszystko
wszystkim smakuje, a już zwłaszcza, czy serwetki są idealnie
rozłożone. Będę powtarzać jak mantrę: wszystko możemy, ale nic
nie musimy ;).
Ciekawe spojrzenie. Wlasnie o to chodzi. Moje święta po mojemu, zamiast co ludzie powiedzą. Super Ewa ❤️