Nie chce mi się! To chyba coś więcej niż moje zwykłe „nie chce mi się”. Bo tak naprawdę chcę czegoś innego. Jak co dzień wchodzę do swojej pracy i rozpoczynam powszedni rytuał: kawa, maile, dokumentacja, przygotowanie zajęć, tysiąc telefonów służbowych mówiących o tym, co zrobiłam, co powinnam zrobić oraz czego nie zrobiłam.
Chyba zapominałam… Ostatnio coraz częściej zdarza mi się o czymś zapomnieć. Tak to jest, jak człowiek pracuje w tysiącu miejsc. Czy w tych przestrzeniach pracy jest jeszcze miejsce na mnie? A może jestem już tylko swoją zawodową rolą?
Jestem wypalona, najchętniej uciekłabym od „tu i teraz” do „tam i wtedy”. Tylko sama nie wiem, gdzie to „tam” jest i kiedy to „wtedy” było. Staram się cofnąć w pamięci do wspomnień, gdy czułam się szczęśliwa, miałam energię do wdrażania zmian, budowania sieci ulepszeń, podnoszenia standardów, a przede wszystkim – do pracy sensu stricto. Śledzę siebie… Kiedy to się stało, że mi się po prostu odechciało? Co ma wpływ na to, że już naprawdę mi się nie chce? Nie mogę już teraz powiedzieć, kim tak właściwie zawodowo jestem: terapeutką, pedagożką, animatorką, street workerką, falicytatorką, autorką felietonów, organizatorką eventów? W tych wszystkich rolach już chyba po prostu nie jestem sobą. Otaczają mnie ludzie, tak samo jak ja, od tysiąca profesji, robią i to, i to, i jeszcze tamto. Co właściwie robimy i kim jesteśmy? Może powyższe przemyślenia są objawem mojego wypalenia i czy na pewno to wypalenie teraz przelewam na papier?
Przedstawiam Państwu zatem historię wypalenia zawodowego – tego przeklętego uczucia, że to, co robię jest bez sensu, historię dystansowania się i odwrażliwiania na to, co przecież jest tak ważne; jest moją pracą, która zajmuje mi większą część dnia, a czasami i nocy.
Wypalenie zawodowe służy mojej kochanej psychologii do opisu reakcji człowieka na długotrwały stres związany z relacjami interpersonalnymi w pracy; wcześniej używano go kolokwialnie do opisu efektów chronicznego nadużywania narkotyków. No tak, w ostatnim czasie, wracając po pracy, chętnie, oczywiście dla ukojenia skołatanych nerwów, sięgnęłabym po substancje psychoaktywne. Czy zatem możemy porównać wypalenie zawodowe z posobotnim kacem? Dostrzegam tu kilka cech wspólnych na poziomie organicznym: zmęczenie, ból głowy, dezorientacja. A na poziomie emocjonalnym? Niemoc wstania z łóżka, niechęć do podjęcia jakiejkolwiek aktywności, duża drażliwość… Źródła poza psychologią mówią także o wypaleniu, w amerykańskim slangu sportowym, w sytuacjach, gdy zawodnik, który osiągał dobre wyniki na treningach, przegrywał w decydujących zawodach. Mówiono wtedy, że się wypalił. Gdy zerkam na moje wyniki w pracy, widzę dużo dobrych osiągnięć. Czy mam rozumieć, że w decydującym momencie mam liczyć się z porażką? Ech, wszystko przez to wypalenie…
W literaturze popularnej, której, niestety, przez nadmiar obowiązków zawodowych nie mam czasu czytać, wypalenie po raz pierwszy pojawiło się w 1961 roku w opowiadaniu Greena „A Burn-Out Case” („Przypadek wypalenia zawodowego”). Autor przedstawia w nim historię zmęczonego pracą architekta, który zostawia swoje dotychczasowe zajęcie i zamieszkuje w afrykańskiej dżungli. Ciekawe, co zrobiłby wypalony pracą pedagog? Niestety, moja psychologia długo nie uznawała wypalenia zawodowego za poważne zjawisko, a nawet kazała o nim milczeć. Bo przecież jak tu się przyznać, że superprofesjonalista może mieć wszystkiego dość, a co za tym idzie – jego efektywność, tak przez wszystkich ceniona, spada z olbrzymim hukiem. Chyba oszalał! Tak, wypalenie zawodowe było postrzegane jako zaburzenie psychiczne.
Dopiero w 1974 roku Herbert J. Freudenberger, amerykański psychiatra, w artykule zamieszczonym w czasopiśmie „Journal of Social Issue”, użył określenia „wypalenie” do oznaczenia stanu wyczerpania jednostki spowodowanego nadmiernymi zadaniami stawianymi jej przez fizyczne lub społeczne środowisko pracy. Feudenberger opisał sytuację młodych ludzi pracujących charytatywnie w ośrodku dla osób uzależnionych od narkotyków. Pomimo dużego wkładu pracy i jeszcze większego zaangażowania, tym młodym idealistom nie udało się osiągnąć zamierzonych celów. Pracując w tym samym ośrodku, Freudenberger zaobserwował u nich stopniową, ale dość szybką utratę energii i malejące zaangażowanie w pracę. Wydawało się, że wolontariusze otrzymywali zbyt mało nagród w stosunku do wkładanego w pracę wysiłku. No właśnie, w pracy, jak w każdym innym środowisku, potrzebujemy wzmocnień, aby nasze zachowanie utrzymywało się na stałym poziomie, a wręcz wzrastało.
W podobnym czasie swoje badania nad wypaleniem zawodowym powzięła Christina Maslach; pani psycholog badała sposób radzenia sobie z emocjami w miejscu pracy. Maslach przeprowadziła wywiady z setkami osób pracujących w służbie zdrowia, z których wynikało, że emocje towarzyszące kontaktom zawodowym z ludźmi cierpiącymi mogą być źródłem bardzo silnych, czasem wręcz obezwładniających napięć emocjonalnych. Te chroniczne napięcia powodowały, że osoby początkowo zaangażowane w swoją pracę, czuły się emocjonalnie wyczerpane i wyzute z wszelkich uczuć. W kolejnych badaniach wykazano, że podobne zjawisko, zwane potocznie „wypaleniem”, dotyczy również wielu innych zawodów, w których niezbędne są opiekuńcze relacje między osobą udzielającą pomocy a otrzymującą pomoc. Czy zatem pracując z ludźmi, jesteśmy bardziej podatni na wypalenie zawodowe? Według Maslach – tak.
Jak zatem rozpoznać to wypalenie? Czy zwykła codzienna niechęć przed pracą, intensyfikująca się szczególnie w zimne, jesienne wieczory, jest już wypaleniem zawodowym? Nadszedł czas na definicję! Wypalenie zawodowe jest określane jako „zespół wyczerpania emocjonalnego, depersonalizacji i obniżonego poczucia dokonań osobistych, który może wystąpić u osób pracujących z innymi ludźmi w pewien określony sposób”. Rozumiem, że moje „nie chce mi się, mam dość” jest właśnie tym wyczerpaniem emocjonalnym. Zaczynam inaczej myśleć o swoich klientach, chyba się do nich dystansuję – teraz wszystko wydaje mi się beznadziejną sytuacją, z której nie ma wyjścia. W gruncie rzeczy jest mi obojętnie. Jeśli chodzi o poczucie moich zawodowych dokonań, to chyba przestało już ono istnieć. Nie czuję się kompetentna, negatywnie oceniam swoją pracę, bo niby jak mam myśleć o niej inaczej… W tym wszystkim najgorsze jest poczucie, że nikt mnie nie rozumie! Chyba się rozchoruję – tak, już właśnie czuję, jak boli mnie gardło. Angino, proszę, przybywaj! Chyba też odczuwam złość na to wszystko. Na wszystko, czyli na co? Przecież nikt nie każe mi tyle pracować, brać kolejnych zleceń, zobowiązywać się do kolejnych działań… Chyba właśnie zgodziłam się na prowadzenie kolejnych warsztatów, wszyscy mnie wykorzystają!
Okej, jeśli to naprawdę wypalenie zawodowe, powinnam je czuć na poziomie fizycznym: bóle głowy, żołądka, zaburzenia snu, podwyższone ciśnienie, poczucie osłabienia, mniejsza odporność organizmu… A na poziomie psychicznym: zmienność nastrojów, ogólne przygnębienie, poczucie bezradności, obniżenie samooceny, brak wiary w możliwość zmiany trudnej sytuacji. W pracy zaś powinnam angażować się w częste konflikty, wykazywać obojętność wobec klientów, zmniejszyć swoją wydajność, źle zarządzać czasem. Jest też wzrost liczby wypadków, a co za tym idzie – nadmierna absencja.
No dobrze, już wiem, co z powyższej listy objawów wypalenia zawodowego mnie dotyczy. Teraz chciałabym się dowiedzieć, jak do tego wszystkiego doszło. Tu z pomocą przychodzi American Psychology Association, idealnie obrazując moją drogę do wypalenia zawodowego.
Na początku był „miesiąc miodowy” (honeymoon), czyli okres zauroczenia pracą i pełnej satysfakcji z osiągnięć zawodowych; przepełniały mnie energia, optymizm i entuzjazm. Następnie doznałam „przebudzenia” (awaking) – to czas, w którym zauważyłam, że idealistyczna ocena pracy jest nierealistyczna; zaczęłam pracować coraz więcej i desperacko się starałam, by ten piękny obraz nie uległ zburzeniu. Stop, chwila – właśnie tu jestem: przecież czuję, że chcę zwolnić… Co się dzieje? Nie mogę tego wszystkiego tak po prostu zostawić, puścić, oddać innym. Czemu niby nie mogę? Dlaczego chcę to tak kontrolować? Czyżby z lęku przed utratą, ale czego? Pozycję zawodową już mam, przecież nic się nie stanie złego, jak trochę odpocznę. Ale jak tu odpoczywać, kiedy check-lista ciągle rośnie? Jak się podzielić pracą, kiedy to ja przecież wykonam ją najlepiej, a właściwie – chyba nie zrobię tego, bo tak bardzo mi się nie chce. No właśnie, czy perfekcjonista może być wypalony zawodowo? W mojej osobistej realności – bynajmniej, nie powinien. Co zatem przede mną? „Szorstkość” (brownout) – realizacja zadań zawodowych będzie wymagać ode mnie w tym okresie coraz więcej wysiłku. Pojawiają się kłopoty w kontaktach społecznych zarówno z kolegami w pracy, jak i z klientami. Super! Teraz już czas na „wypalenie pełnoobjawowe” (full scale burnout). Muszę przygotować się na pełne wyczerpanie fizyczne i psychiczne. Mogą pojawić się u mnie stany depresyjne, poczucie pustki i samotności, chęć wyzwolenia się, ucieczki z pracy. Na samym końcu czeka mnie „odradzanie się” (phoenix phenomenon) – okres leczenia „ran” powstałych w wyniku wypalenia zawodowego. To teraz tylko zostało mi się dowiedzieć, jak te rany leczyć, ale tak bardzo mi się nie chce, że zostawię to na kolejny miesiąc…
Tekst: Iwona Woźniewska