Tuż po maturze wyjechała do Paryża, aby spełnić swoje marzenia. Sama, bez znajomości języka i z młodzieńczym głodem życia. Nim się obejrzała spędziła w nim osiem lat, teraz przyznaje się, że śni i myśli po francusku. Ale to wcale nie przeszkadza jej podbijać nowe miejsca i realizować kolejne ambitne plany. Ostatnio wcieliła się w królową serc w angielskim serialu o księżnej Dianie. Z Magdaleną Korpas – która zagrała tę kultową i kochaną przez miliony postać – rozmawia Urszula Abucewicz.
Jak to się stało, że zagrałaś księżnę Dianę?
Pracuję w zawodzie od dobrych 10 lat. Jestem już więc w pewnych bazach danych, do których dostęp mają dyrektorzy castingów. W przypadku produkcji Channel 5 skontaktował się ze mną bezpośrednio head hunter i poprosił o przesłanie kilku zdjęć – i nie chodziło mu wcale o zdjęcia sesyjne, lecz o selfie. Po prostu miałam przesłać mu kilka zdjęć z telefonu. Już wtedy dostałam od niego informację, że zostałam wytypowana do roli księżny Diany i reżyser chciał zobaczyć jak wyglądam. Następnego dnia otrzymałam potwierdzenie, że dostałam tę rolę. Niespodzianka.
Czy zauważyłaś w sobie podobieństwo do księżny Diany?
Jedną z moich przyjaciółek jest Marie, która jako makijażystka specjalizuje się w efektach specjalnych i każdą twarz potrafi odpowiednio ucharakteryzować. Zatem fakt, że ktoś zaproponował mi rolę księżny Diany, choć niespecjalnie jestem do niej podobna, wcale mnie nie dziwi, ponieważ znam magię kina i wiem, jak wygląda proces charakteryzacji. I wiem, w jaki sposób można osiągnąć pożądany efekt, żeby przybliżyć się fizycznie do odgrywanej postaci.
Czy podczas pracy nad rolą odkryłaś jakieś cechy wspólne z królową serc?
Myślę, że łączy nas determinacja w osiąganiu celu i wrażliwość, ale też wierność sobie. Księżna Diana miała swoje prawdy, które odzwierciedlały jej wartości moralne i którym była wierna. Ja też mam swoje prawdy, których się nieugięcie trzymam i są one niezmienne.
Jakie to są prawdy?
Lojalność, uczciwość i tolerancja. Wierność sobie i swoim poglądom.
Zastanawia mnie skąd tyle odwagi w Twoim życiu? Tuż po maturze wyjechałaś do Francji, żeby studiować aktorstwo…
Uważam się za osobę odważną i jeśli coś postanowię, to staram się działać tak, żeby stało się to faktem. Lubię urzeczywistniać moje marzenia, bo nie wierzę w to, że same się spełnią. A żeby marzenia mogły się spełnić, trzeba dać sobie możliwości. Wierzę w moje wewnętrzne odczucia i jeżeli czuję, że gdzieś coś może na mnie czekać, to podążam za tym. Słucham mojego instynktu.
Jakie były Twoje początki we Francji?
W I klasie gimnazjum pojechałam na szkolną wycieczkę do Paryża i powiedziałam wszystkim, że przeprowadzę się tam jak najszybciej. I jak tylko dojrzałam do wieku wolności wyboru i wolności osobistej – spakowałam plecak, kupiłam bilet na autobus i pojechałam do Paryża. A gdy w końcu znalazłam się na Place de la Concorde – to nie wiedziałam, gdzie się podziać i co ze sobą zrobić.
Teraz gdy sobie pomyślę, że taka mała Magda pojechała gdzieś sama na koniec świata, nie mówiąc ani słowa po francusku i nie znając żadnej życzliwej duszy – to łapię się za głowę. Ale jednak wszystko się udało. Wychodzę z założenia, że wszystko jest dla ludzi, jesteśmy w stanie zaadaptować się i przetrwać bardzo, bardzo wiele. I z tym założeniem, że do odważnych świat należy, zaczęłam poznawać ludzi i w ten sposób dowiedziałam się, że znajomy zna znajomego, który może wynająć mi mieszkanie, zaczęłam uczyć się francuskiego, poszłam na studia. Zaczęłam studiować filozofię na Sorbonie i jednocześnie na polskim uniwersytecie – co mi bardzo pomogło w nauce języka, bo w jednej ręce trzymałam książkę Arystotelesa po francusku, a w drugiej po polsku. Wydaje mi się, że wybrałam najbardziej skomplikowaną drogę, jaką sposób można dojść do celu, aczkolwiek musiałam swoje przejść, ponieważ dzięki temu nabrałam doświadczenia, które wzbogaciło mnie emocjonalnie. A to poważny background przy budowaniu roli – sięgam do tych różnych doświadczeń, realizując moje zadania aktorskie.
Niestety, prawda jest taka, że z moją osobowością i charakterem zawsze wybiorę trudniejszą drogę do celu, ponieważ taka ścieżka najbardziej mnie wzbogaca. Dzięki temu zyskuję ogromną paletę i możliwości wcielania się w różne postacie. Ale też umiałam wykorzystywać możliwości, które pojawiały się na mojej drodze. Kiedy trafiłam do Paryża poznałam Monique Stalens, która prywatnie jest mamą Juliette Binoche, a zawodowo uznaną reżyserką teatralną. Oczywiście, aby móc zagrać u tej świetnej artystki, musiałam przejść pozytywnie casting. Ale na szczęście wszystko poszło dobrze i dostałam rolę w jej przedstawieniu w L’Atelier-Théâtre w Paryżu. Współpraca z tą uznaną reżyserką ustabilizowała mnie na gruncie paryskim.
Poznałaś metodę Stanisławskiego, Meisnera, teatr marionetek… Skąd te poszukiwania? I która metoda jest dla Ciebie najbliższa?
Stwierdziłam, że chcę wiedzieć jak najwięcej na temat aktorstwa. Po to, aby ułatwić sobie późniejszą pracę, ale też po to, aby mieć szansę zrozumienia siebie i znalezienia tego, co mi najbardziej odpowiada. I taką metodą jest właśnie metoda Stanisławskiego, która polega na tym, że w niemal 100 proc. identyfikuję się z postacią i się nią staję, żyję nią. Gdy studiowałam wiedzę o teatrze na Sorbonie, miałam też zajęcia z najlepszymi francuskimi reżyserami, którzy wprowadzili mnie m.in. w metodę Meisnera, w teatr szekspirowski czy teatr marionetek. Jednak najbliższa jest mi metoda Stanisławskiego. Po prostu staję się tą postacią, słucham wskazówek reżysera i tworzę postać. Pozostałe metody były mi potrzebne dla samopoznania się. Muszę Ci się do czegoś przyznać: jestem taką osobą, która uwielbia wiedzę. Uwielbiam się uczyć, studiowałam przecież filozofię we Francji i na polskim uniwersytecie, potem wiedzę o teatrze na Sorbonie, następnie fotografię. A teraz chcę pójść na historię sztuki. Wewnętrzny głód wiedzy sprawił, że postanowiłam sprawdzić te różne metody, żeby dowiedzieć się, czy mi odpowiadają i która z nich jest mi najbliższa.
Pochodzisz z Gdańska, mieszkasz teraz w Londynie, mieszkałaś 8 lat w Paryżu. W jakim języku myślisz?
Po francusku. Rozmawiając teraz z Tobą, najpierw myślę po francusku, potem tłumaczę to na polski. To efekt tego, że gdy wyjechałam z Polski, pracowałam z moją nauczycielką głosu i ona powiedziała mi, że najskuteczniejszą metodą pozbycia się akcentu w języku francuskim jest nieustanne mówienie w tym języku. Przestałam zatem mówić po polsku. Zbiegło się to akurat z moimi przygotowaniami do roli w teatrze i chciałam całkowicie pozbyć się akcentu. Mówię biegle trzema językami, gdy mieszkałam w Los Angeles, ze współlokatorami, to jeden był Francuzem, reszta to byli Amerykanie a z moimi rodzicami porozumiewałam się po polsku. To są trzy języki, które mam ciągle w głowie. I żongluję nimi bardzo, bardzo często. Ale i śnię, i myślę po francusku.
Co robiłaś w Los Angeles?
Mieszkałam tam przez rok i pracowałam nad sztuką interaktywną z elementami opery i tańca, która miała tytuł „Ostatni seans Houdiniego”.
Czyli żyjesz na walizkach?
Trochę tak.
Lubisz takie życie? Czy takie życie potrafi dać w kość?
Moje życie to moje projekty. I ja jestem tam, gdzie jest realizowany potencjalnie interesujący projekt. Ten styl życia, który wybrałam, bardzo mi odpowiada i chcę, żeby trwało to jak najdłużej. Wydaje mi się, że jest szansa na to, żebym całe życie spędziła na ciągłym przemieszczaniu się z jednego miejsca do drugiego, powracając skądś, wyjeżdżając dokądś. I nie ma w tym nic złego, życie można mieć wszędzie. A wszystko to z miłości do teatru i kina.
Nie tęsknisz za tym, żeby mieć jakąś przystań, do której będziesz wracać?
Mam miejsca, do których często wracam, które mnie inspirują, ale nie odpowiada mi koncept domu jako miejsca, w którym się zostaje. Uważam, że dom może być w jakimś sensie, czy emocjonalnie, czy fizycznie mobilny, ponieważ mieszkałam w bardzo wielu miejscach na świecie i za każdym razem czułam się tak, jakby to był mój dom. Potrafiłam odnaleźć się w tych miejscach i byłam szczęśliwa.
Jak to robisz?
Myślę, że wynika to z głodu wiedzy, o którym już wspominałam. Ale też tak sobie myślę, że każde miejsce, każdy nowy dom wiąże się z odkrywaniem rzeczy na nowo, ze smakowaniem różnego rodzaju emocji, ludzi i kultur. Mam w sobie taką wewnętrzną potrzebę, aby iść do przodu na przekór trudnościom. Myślę sobie, że dzięki tej otwartości w pewnym stopniu zyskuję wewnętrzną harmonię, spokój, ale też wieczne nienasycenie, które niejako zmuszają mnie do tego, aby wciąż szukać nowych wyzwań i otwierać się na nowe przedsięwzięcia w nowych miejscach. Tak właśnie było z Londynem, który w ogóle nie był przewidziany na mapie moich pomysłów i planów. Aczkolwiek gdy wróciłam na chwilę do Paryża z Los Angeles, pojawiła się w mojej głowie refleksja – może Londyn? I tak też się stało. Tydzień później byłam w stolicy Anglii. Wierzę głęboko, że jeżeli wie się, czego się chce i podąża się za wewnętrznym głosem i intuicją, to mimo różnych trudności, wszystko się ułoży.
Skąd w takim razie czerpiesz tę siłę, która pozwala Ci przetrwać nawet największe trudności?
Uwielbiam spełniać moje marzenia. Im bardziej siebie odkrywam, tym więcej marzeń pojawia się na moich mapach. Nie można żyć marzeniami? MOŻNA! Pomaga mi moja determinacja. Ja się nigdy nie poddaję. Jeżeli podejmuję jakieś działanie, nie wycofuję się, tylko konsekwentnie dążę do jego realizacji. Nawet jeśli nic nie będzie się układało – ja dalej będę szła i walczyła, ponieważ to jest to, czego chcę i czego pragnę. Myślę, że nawet te utrudnienia są jakimś motorem do działania – po to, aby znaleźć rozwiązanie. Każdą taką sytuację traktuję jako możliwość sprawdzenia siebie, bo im większe kłopoty czy trudności – tym większą zyskuję szansę na sprawdzenie siebie. A gdy wreszcie wszystko zaczyna się udawać, tym większa pojawia się satysfakcja, że udało mi się spełnić zadanie, które sobie wytyczyłam.
Im trudniej, tym lepiej?
Tym większa satysfakcja, że się uda.
Ale gdy jest dobrze i łatwo – co się zdarza rzadko – to oczywiście jestem zadowolona. Nie będę przecież płakać. Jestem przyzwyczajona raczej do tego, że zawsze jest ciężko, ale też do tego, że zawsze się udaje.
Co daje Ci aktorstwo, że wybrałaś taką ścieżkę kariery?
Aktorstwo daje mi absolutnie wszystko, dzięki niemu odczuwam katharsis i jest źródłem mojego szczęścia. Jest ono całym moim życiem, jestem w tym zawodzie zakochana, ale jest to też spełnienie potrzeby mojej ciekawości. Naprawdę nie ma dla mnie nic piękniejszego niż aktorstwo. A poza tym praca na planie filmowym – to jest prawdziwa fabryka marzeń, ponieważ sami je spełniamy, podążając tą drogą. Magię kina chyba najbardziej odczuwam właśnie na planie filmowym, gdy wszystkie osoby wkładające swoje serce w powstanie filmu – są prawdziwie w kinie zakochani. To doświadczenie bardzo mnie wzbogaca, daje mi siłę i jeszcze bardziej upewniam się w tym, że dalej chcę być w tym zawodzie, aby tej magii móc doświadczać jak najczęściej. A gdy do tego po projekcji otrzymujesz informację zwrotną, że Twoja rola odmieniła czyjeś życie – to czego chcieć więcej? To największa satysfakcja i nagroda.
Tekst i wywiad: Urszula Abucewicz