Porywają jak John Travolta w „Gorączce sobotniej nocy”. Hipnotyzują i przyprawiają o przyspieszony oddech jak Fred Astaire na parkietach musicali. Pewny siebie, elegancki, z dozą kociej zmysłowości prosi do tańca, nie potrzebując wcale całować w rękę. Co pcha mężczyzn w tango, a przede wszystkim, dlaczego postanowili nauczyć się tańczyć? O zmianie stereotypów i miłości, dla której wstyd chowają w kieszeń, opowiada Maciek „Gleba” Florek. Tancerz i choreograf, zwycięzca pierwszej edycji programu You Can Dance, juror i mąż, dla którego taneczny parkiet zawsze jest gorący.
Podobno 90% facetów na parkiecie to drewno?
Na pewno trochę tak jest, dlatego zaczynają coraz chętniej chodzić na zajęcia. To, co ich pcha w kierunku oswojenia parkietu, to próba zaimponowania swoim drugim połówkom.
Tańcem?
Pewnie, że tańcem! Myślę tu o facetach, którzy nie są zawodowcami, a pragną na parkiecie czuć się dobrze i pewnie prowadzić wybrankę swojego serca. Jedynym wytłumaczeniem obecności w szkołach tańca jest miłość i wzbudzenie zachwytu u płci przeciwnej. Niezależnie od wieku trudno się pogodzić z faktem, że stajemy na parkiecie, muzyka zaczyna grać, a my nie mamy pojęcia, co robić. Po kilku lekcjach na koncie raz, że jesteś w stanie się dobrze poczuć, dwa – nogi nie robią się z waty, a przy okazji wpada sporo fajnych rzeczy, ponieważ na kursach facet nadal jest rodzynkiem.
Perspektywa dla singla
Jeśli ktoś ma dobrze poukładane w głowie, to do maksimum wykorzysta zajęcia. Ten brak konkurencji powoduje, że otrzymujemy zainteresowanie, dobre samopoczucie, umiejętności i wszystko dzieje się wokół w bardzo dobrej atmosferze (śmiech). Fajna energia i pozytywne endorfiny płynące z tańca motywują do przeróżnych działań poza salą. Wspólny ruch pozwala poznać innych uczestników, stworzyć paczkę osób, z którymi zaczynamy twórczo spędzać czas.
Zdarza się znalezienie tej jedynej?
Na pewno! W wielu sytuacjach zaczynało się od tańca na parkiecie, czy od wspólnych zajęć. W pracy musimy być oficjalni, więc możliwości są zdecydowanie mniejsze. Na zajęciach tańca nie musisz trzymać się gorsetu. Ma być fajna zabawa, trochę rozrywki, a jeśli zakiełkuje uczucie, to staje się pomostem do rozpoczęcia lekcji na poważnie.
Przychodzi i się wstydzi?
Większość lekko tak, ale za żadne skarby nie pokazuje po sobie zakłopotania (śmiech). Robią dobrą minę do złej gry. Pamiętaj, że to wcale nie jest łatwe, aby złapać z partnerką kontakt czysto fizyczny. Trudniejsze są zadania do wykonania. Musisz pamiętać kroki. Te zazwyczaj są proste, przynajmniej takie wrażenie mamy, obserwując początkowo z boku. Jak przychodzi co do czego, nagle przestajesz pamiętać, która noga jest prawa, a która lewa. Nagle krok zaczyna składać się z trzech posunięć i takie sytuacje wyrastające przed panami na parkiecie stają się swoistym Mont Everestem. Żaden nie chce pokazać, że jest trudno, więc sytuacja się wzmaga. Szare komórki pracują, Ty starasz się wykonać jak najlepszą pracę, aby nie wyjść na gościa, który ma dwie lewe nogi.
Faceci urodzili się, by tańczyć?
Predyspozycje taneczne nie mają związku z płcią. Pod tym względem dostaliśmy po równo. Z tańcem jest o tyle łatwiej, że poczucie rytmu, czyli słyszenie „raz, dwa, trzy, cztery” raczej ma każdy. To nie śpiew, gdzie musisz mieć ucho. Jest łatwiej znaleźć się w formule. Jeśli nie, to nazywa się to tańcem współczesnym, z którym z pewnością dasz radę. Obecnie jest sporo kursów w sferze tańca ulicznego czy współczesnego, w których biorą udział zespoły 30+. To zawsze fajna ekipa, paczka ludzi, która się spotyka i lubi. Krępacja w tym wieku schodzi na dalszy plan, więc zostaje dobra zabawa i niesamowite układy taneczne. Latają po scenie, wykonują ewolucje, za które młodzi biją im gromkie brawa i ściągają czapki.
Mężczyzna z krwi i kości nie tańczy?
To nie tak, że na parkiecie są pantoflarze i nieudacznicy. Bzdura! Podobnie, jak preferencje seksualne, też nie są kluczem. Wolisz mieć faceta, który potrafi tańczyć czy podpiera bar, symulując skręconą kostkę? Każda pani poczuje się lepiej w towarzystwie partnera, który bez paniki stanie obok niej na parkiecie. Analizując czysto historycznie stan rzeczy, taniec był wykonywany przez płeć piękną i to zatrzymało się w stereotypach. Za moich czasów na szczęście wydarzyła się zmiana. Pamiętam, gdy jeden ze współpracujących ze mną nauczycieli złamał nogę. Karetka odjechała, a ratownicy kazali samodzielnie przyjechać na pogotowie, jeśli chce być opatrzony.
Poważnie?
Poważnie. Tak było 30 lat temu. Potem powoli stereotyp padał. Taniec przestano traktować jako szczególnie niemęskie zajęcie. Miałem szczęście, bo nigdy nie odczułem tego starego myślenia, nie spotkałem się z nim za kulisami. Taniec jest dla każdego i nie ma podstaw, aby rozpatrywać go w kategorii, jaką płeć wybieramy do łóżka. Taniec to emocje. Te ma każdy. Mniej lub bardziej.
Tango jest dla każdego?
Są milongi otwarte dla ludzi. To lekcje dla każdego, dające możliwości podpatrywania, nauki od pozostałych. W formule zawsze dzielone na poziomy zaawansowania i widzę, że faceci są do nich coraz bardziej przekonani. Taniec towarzyski jest dla nich trudny, ponieważ z definicji taki jest dla panów i pań. Wymaga ogromnej pracy, elastyczności ciała. W fizycznych tańcach, bardziej wysiłkowych facetom jest lepiej. Tam, gdzie pierwsze skrzypce gra kondycja, jest im łatwiej. Nauczyć się samby, rumby, czy szybkiego Jaiffa to dla amatora szczyt szaleństwa. Nogi się plączą, a głowa czuje się bezradna. W tangu masz więcej czasu na zastanowienie. Partnerka bardziej cię obtańcowuje. Na tym polega właśnie wymiar tańca współczesnego – możesz na chwilę się zatrzymać.
Amator, który przyszedł dla dziewczyny, jest w stanie ci zaimponować?
W determinacji zawsze. Ludzie w tydzień chcą osiągnąć efekty, jakie widzą w programach tanecznych. Wydaje im się, że to banalnie proste. Hop-siup, wskoczą na parkiet i złapią w ułamek sekundy.
Przekonanych o talencie jest wielu?
Zawsze znajdą się indywidualności, które później wygrywają w ilości odsłon na You Tubie. Ci najczęściej trenują przed własnym lustrem w domu. Ewentualnie puszczają muzykę bez chęci oceny z drugiej strony. Lustro stawia cię w roli krytyka.
Urodzony tancerz, znalazłeś takiego?
Pamiętam, jak robiliśmy film dokumentalny we Wrocławiu. Do „Królowej Ciszy” potrzebowaliśmy około 150 tancerzy. Casting był kierowany do osób starszych, nastolatki z punktu odpadały, więc było to dla nas szalenie trudne, znaleźć w odpowiednim dniu, na konkretną datę w miarę tańczących ludzi. Przyszedł facet, który zawodowo był bankierem. Po kryjomu przed żoną, która gdyby usłyszała, co zrobił, zamordowałaby go. On był gigantycznie fajnie sprawny. Zawsze proszę o solowy taniec, który – jestem przekonany – najbardziej pokazuje spektrum możliwości. Facet w swojej solówce odzwierciedlił wszystkie ruchy, które były nam potrzebne. Dostał się do filmu. Pracował z nami ukradkiem i dopiero gdy produkcja powstała, pochwalił się w pracy i przyznał żonie. Była pod ogromnym wrażeniem! Takie talenty się zdarzają. Są kucharzami, doradcami, pracują na stanowiskach, które wykluczają artystyczne zapędy. Dzieje się tak, że prędzej czy później trafiają na zajęcia i zaczynają tańczyć. Boom taneczny mamy już za sobą, taniec otacza nas wszędzie, więc na tę chwilę staje się dla nas nie modą, a tym, czego faktycznie chcemy spróbować, niezależnie od wieku i kondycji.
Kto tańczy lepiej, kobiety czy mężczyźni?
Przez pryzmat mojego programu zdecydowanie kobiety, ponieważ mają większą konkurencję. Ta podnosi poziom motywacji. Facet ma łatwiej, dlatego staje się bardziej leniwy. Pewne rzeczy przychodzą mu prościej, ponieważ jest nas w tanecznym świecie mniej. Musimy sami nakręcać się do działania, aby szło ono w dobrą stronę. Organicznie rzecz biorąc, gdybyśmy wystartowali równo, to nie ma różnicy. Na starcie pozycja jest ta sama. Reszta to motywacja, zacięcie i liczba. Na castingach wśród 100 dziewczyn 30 jest idealnych, pasują do projektu. Z facetami robisz dogrywki. Ciągle brakuje tych, z którymi chciałbyś pracować.
Każdy macho zatańczy tango?
Zdecydowanie. Każdy maczo i kobiety zdecydowanie mu wybaczą!
Bardzo ciekawy człowiek …. i ciekawy wywiad ….