Napisała osiem powieści, dostała za nie kilka nagród (z Różą Gali na czele). Pracowała jako reporterka, tłumaczka, scenarzystka seriali telewizyjnych. Kończy kolejne studia – tym razem genderowe – na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszka na warszawskim Żoliborzu. Jej poprzednie powieści to m.in. „Żony jednego męża”, „Kobieta bez twarzy”, „Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki)”, „Równonoc”, „Starsza pani wnika”. Ta ostatnia miała właśnie premierę w USA. Rozmawiamy z pisarką Anną Fryczkowską, która sama o sobie mówi „Faceci już mieli swój czas, mają tony literatury dla nich i o nich. Ja chcę pisać o kobietach”.
Jaka jest Anna F. w kuchni?
Fajnie się gotuje, gdy jest dużo ziół, ale nie poświęcam temu dużo czasu. Zbieram pomysły na potrawy do wykonania w 15 minut. Bawię się też i zastanawiam „co by było, gdyby…”, wrzucam do garnka w nowej kolejności, dodaję albo odejmuję składniki. Ostatnio mamy czas zup cukiniowych. Cukinie – najlepsze, kiedy malutkie, a nie ogromne i zdrewniałe. Kupuję więc jak najmniejsze, dodaję do nich dużo oliwy z oliwek (na garnek nawet i pół szklanki), sól i pieprz, a następnie duszę i miksuję. Tyle. Smak subtelny, ale zdecydowany – z cukinii wychodzi to, co najlepsze.
Anię Fryczkowską widzę jako delikatną, wrażliwą, piękną, opowiadającą o cukinii i ziołach, jakby to było największe dzieło sztuki. Ale w książkach jesteś jędzą, masz język ostry jak brzytwa! Jaka jesteś? Opowiedz mi o sobie z perspektywy swoich książek.
Bohaterowie moich książek nigdy nie są jednowymiarowi. W „Sześciu kobietach w śniegu (nie licząc suki)” stworzyłam na przykład kandydatkę na prawicową posłankę. Konserwatywna, także obyczajowo. Robi wszystko dla zachowania swojego małżeństwa. I tu kończy się konserwatyzm, bo aby małżeństwo trwało, moja bohaterka musi co jakiś czas ulegać mało konserwatywnym fantazjom seksualnym swojego męża. Najfajniejsze są takie poprzełamywane postaci, wielowymiarowe. Jak w życiu. Ja też w większym gronie na ogół siedzę z boku, przypatruję się, słucham. Wiele osób ma mnie za bardzo nieśmiałą. Ale w mniejszym gronie, jeśli wszystkich znam dłużej, rozkręcam się jak w moich książkach. Z przyjaciółkami idziemy w okrutny humor, przerzucamy się kąśliwymi uwagami. Ponieważ nie wszystkie tolerują taką konwencję, niektóre koleżanki oszczędzam, by nie miażdżyć ich swoją potworną złośliwością. Wtedy jestem delikatna i empatyczna.
Co na to mąż?
Przynajmniej się nie nudzi. Tyle że my nie dogryzamy sobie nawzajem, tylko światu. My trzymamy sztamę.
A jaką byłaś dziewczynką? W kucykach i z piegami na nosie, złośliwą i ciągle bujającą w obłokach czy raczej chłopczycą wspinającą się po drzewach?
Moja siostra bawiła się z koleżankami na podwórku, ja je trochę podsłuchiwałam z balkonu, ale głównie siedziałam w domu i czytałam książki. Bardzo wcześnie nauczyłam się czytać i potem czytałam dzieciom w przedszkolu, a panie się dziwowały, że taka mała małpka czyta.
Pisałaś już wtedy?
Pierwszą powieść napisałam, gdy miałam 5 lat. Burzliwe dzieje Cyganki. Była uboga, piękna i szlachetna. Książę dojrzał tę jej piękną duszę pod łachmanami. Zakończyłam oczywiście ślubem.
Obserwuję Twoje posty na facebooku i wydaje mi się, że jesteś bardzo wrażliwa społecznie. Różne rzeczy zauważasz, komentujesz, bierzesz też aktywny udział w wielu wydarzeniach. Czy książki, które piszesz, mają głębsze przesłanie społeczne?
Są rewolucjoniści uliczni i kanapowi. Stoję gdzieś pomiędzy. Nie jestem człowiekiem manifestacji, gdyż zawsze się czuję zażenowana w tłumie, a wznoszenie okrzyków mnie już w ogóle przerasta. Nie odnajduję się tam, mimo najbardziej słusznych postulatów. Zastanawiałam się, co mogę zrobić dla dobra spraw, na których mi zależy, poza podpisywaniem petycji, dyskusjami ze znajomymi i pyszczeniem na facebooku. Piszę książki. Książki, które mają – to duże słowo – zmieniać świadomość? Piszę o sprawach, które mnie poruszają do głębi, bo dopiero wtedy jestem w stanie poruszyć czytelnika. Na przykład ostatnio palące są dla mnie kwestie związane z rolą kobiety. Jak bardzo działamy według reguł, które ktoś wymyślił, a my przyjęłyśmy za swoje? I jeszcze dyscyplinujemy inne kobiety w tym względzie. Głupia rzecz – golenie nóg. Czy męskie włosy na łydkach są ładniejsze niż kobiece? Panowie je pokazują z dumą, a panie usuwają. Jeśli spróbuje tego kobieta, zaraz jakaś inna pani przywoła ją do porządku.
Jakie jeszcze kwestie poruszasz?
Na ile te ramy płci i ról społecznych są nasze, potrzebne, czy możemy z nich wyjść i czy wychodzenie z nich ma w ogóle sens? Tak samo w związku: gdzie się kończy i gdzie zaczyna kobiecość oraz męskość? Może nie powinniśmy stawiać tej kobiecości i męskości na dwóch przeciwległych biegunach, tylko skupić się na równowadze, która w każdym związku i tak wygląda inaczej? Jeśli on czuje się lepiej z dziećmi, niech siedzi z dziećmi, a kobieta niech utrzymuje dom. Dlaczego nie?
Tylko czy tak się da? Skąd ludzie mają czerpać nowe wzorce i czy w ogóle jest możliwe, by nie czerpać z żadnych wzorców, tylko sobie układać życie po swojemu?
A czy my musimy mieć zawsze jakieś wzorce? W jednej z ostatnich moich książek „Żony jednego męża” piszę o nietypowym związku: dwie kobiety plus jeden mężczyzna oraz dwoje dzieci – po jednym z każdą z kobietą. Mieszkają razem i super się z tym czują. Czy otoczenie ich akceptuje? Do momentu, póki nie zaczynają się z tym afiszować. Ale czy zwyczajne mówienie o swojej sytuacji rodzinnej to już afiszowanie się? „Normalne” związki przecież opowiadają o sobie, dlaczego więc w przypadku „innego” związku opowiadanie o sobie jest afiszowaniem się, a nie zwykłą opowieścią? Nie daję odpowiedzi, pokazuję obraz, zadaję pytania.
Skąd w takim razie książki i wątki kryminalne w twojej twórczości? Za ich pomocą też chcesz coś przekazać?
Kocham zagadki, rozwiązuję szarady, lubię śledztwa. Pewnie, gdybym żyła w czasie wojny, zajmowałabym się rozszyfrowywaniem nieprzyjacielskich depesz. Zagadka daje powieści mocny kręgosłup: najpierw zbrodnia, potem droga do prawdy, a na końcu znalezienie zbrodniarza i kara. To oczyszczające. Na tym kręgosłupie mogę sobie budować to, co chcę. Poza tym kryminał jest dla mnie rodzajem walki ze śmiercią. Poszukiwanie mordercy, odnalezienie go i ukaranie – to trochę jakbyśmy odnosili nad nią małe zwycięstwo. Może pozorne, ale zawsze zwycięstwo. Jednak ostatnio odeszłam od konwencji kryminału.
W którą stronę?
Właśnie wydaję w wydawnictwie „Od deski do deski” powieść bardzo mało kryminalną pod tytułem „Równonoc”. To książka z serii „Na F/Aktach” o serii tajemniczych, niewyjaśnionych zaginięć czternastolatków w województwie zachodniopomorskim w latach 90. W ciągu roku zniknęło tam bez śladu czterech chłopców, wszyscy byli bardzo do siebie podobni fizycznie. Zdarzenia te dopiero po latach połączyła pani z organizacji „Missing Zaginieni”. Napisałam książkę składającą się z tego, co najbardziej lubię, czyli z pytań. Rekonstruuję wydarzenia, nie jest to jednak reportaż ani śledztwo. Wyszła mi książka o stracie. Nawet rozdziały noszą nazwy faz żałoby. Jednak w przypadku zaginięcia nie ma tak naprawdę żałoby, bo rodziny zaginionych cały czas siedzą na huśtawce między rozpaczą a nadzieją. Jedna z bohaterek książki zadaje pytanie: „Czy to przeżycie mnie definiuje? Wobec ludzi na pewno. Kiedyś byłam Kaśką z sąsiedztwa, a teraz jestem dla wszystkich wyłącznie tragiczną matką zaginionego nastolatka”.
To są pytania o tożsamość.
Tak i o to, na ile wraca się potem do życia.
Można?
Można. Piszę o osobach, które dały radę.
Kiedy pojawiła się w księgarniach?
W październiku. Natomiast wiosną wychodzi w Świecie Książki „Wdowinek”, powieść o kobietach, które radzą sobie z problemami domowymi, pozbywając się w tajemnicy swoich mężów. To książka napisana na fali wkurzenia na fakt przemocy domowej. O bezradności, ale jeszcze bardziej o sile kobiecej solidarności.