Joanna Miller – Królowa motocrossu

Reprezentuje kraj podczas największych zawodów na świecie. Bez kompleksów staje na linii startu z mężczyznami, pewna, że każdy wyścig to wielkie i cenne doświadczenie. Nie ma sobie równych w Mistrzostwach Polski, ale jak sama podkreśla, marzeniem jest znaleźć się w światowym „czubie”. Młoda, skromna, pracowita i bardzo utalentowana. Taka jest Joanna Miller, najlepsza zawodniczka na motocrossie. Dziewczyna nazywana królową toru, ponieważ to, co już osiągnęła, mówi samo za siebie.

Koleżanki namówiły na treningi?

Gdy zaczynałam przygodę z motocrossem, byłam jedyną dziewczyną na treningach. Koleżanki wyglądały na lekko zdziwione, ale z drugiej strony chyba przywykły, że od najmłodszych lat uwielbiałam rzeczy wymagające sprawności i gwarantujące adrenalinę. Moje początki to czas, kiedy w Mistrzostwach Polski nie startowała żadna kobieta.

Ile miałaś lat?

Całe 12 lat (śmiech).
Joanna Miller

Pierwszy motor pamiętasz?

Pewnie! Yamaha 85.

Czym różni się od tego, na którym obecnie startujesz?

Po prostu jest mocniejszy. Lata spędzone na torze spowodowały, że moje potrzeby mocno się zmieniły. Doświadczenie dało pewną wiedzę, z jakiego sprzętu powinnam korzystać.

Co pchnęło cię na motocykl?

Zawsze ciągnęło mnie do wszystkiego, co miało koła i silnik. Bawiłam się głównie z chłopakami i pewnie nie zaskoczę, że była to często ekstremalna forma wspólnego czasu na podwórku (śmiech). Zanim zaczęłam jeździć na motocyklu, grałam w piłkę nożną w gdyńskim Sztormie.

Początki zwiastowały sukces?

Nie zwracałam uwagi, że to zdecydowanie męski sport. Na początku zupełnie nie zakładałam startów w zawodach. Miałam się dobrze bawić i czymś zająć. Jestem pewna, że nikomu z moich bliskich nie przyszło do głowy, że będę jeździć w dużych zawodach, takich jak Mistrzostwa Polski i Mistrzostwa Świata. Nikt z rodziny nigdy nie miał do czynienia z tym sportem. Tata grał w piłkę nożną i pewnie dlatego i ja wpadłam na chwilę na boisko. Potem zaczął się motocross i przepadłam.

Potraktowali cię poważnie na pierwszym treningu?

Tak. Miałam sporo szczęścia, trafiając na dzień dobry do pana Mirka Kowalskiego. Byłam traktowana identycznie jak chłopcy. Bez taryfy ulgowej. Dzięki temu nie zwracałam uwagi, że jestem jedyną dziewczyną w świecie facetów.

Upadki zniechęcały?

Kontuzje się zdarzają. Wkalkulowałam je w treningi, jednak nie koncentruję się na tym, co może się wydarzyć. Wydaje mi się, że gdybym skupiła uwagę na potencjalnych urazach, byłby to znak, że pora myśleć o zakończeniu kariery.

Jak długo trwa kariera?

Nie ma limitu wieku. Każdy jeździ według uznania. Zdarzają się zawodnicy mający 50 lat. Do momentu, gdy motocross cieszy i zdrowie na to pozwala.

Jednak na Olimpiadę nie pojedziesz, żałujesz?

Kiedyś myślałam, że Olimpiada to dla każdego sportowca największe i najpiękniejsze ukoronowanie ciężkiej, codziennej pracy i masy wyrzeczeń. Niestety, na decyzję Komitetu co do dyscyplin nie mam wpływu (śmiech). Pozostają marzenia, że fajnie by było. O pomyśle na taką zmianę nie słyszałam, więc spokojnie mogę skupić się na przygotowaniach do Mistrzostw Świata i cieszyć, że mogę to robić.

Pamiętasz pierwsze zawody?

Dobre pytanie! Na pewno w 2007 roku, chyba w Chełmnie podczas Country Cross. Zajęłam drugie miejsce na dwóch startujących zawodników w mojej klasie (śmiech). W starty wkręciłam się trochę siłą ciężkości. Wszyscy, z którymi trenowałam, jeździli na zawody. Stwierdziłam, że ja też chcę. Pamiętam, że debiut na country cross nie przypadł do gustu, natomiast pierwsze zawody motocrossowe wciągnęły bez reszty. Mimo że przyjeżdżałam na 30. pozycji wśród chłopaków.

Sama radzisz sobie z motocyklem?

Początkowo wspierał trener, pan Mirek Kowalski, a w prostszych rzeczach – tata. Jednak zawsze wychodził z założenia, że co się nauczę, to moje. Dużo potrafię, ale do silnika wciąż nie zaglądam. Wolę oddać tę część mechanikowi. Opony, zmianę napędu i linki naprawiam bez kłopotu.
Asia Miller na motorze

Samochód umiałabyś naprawić?

Zależy, co by się zepsuło. Przy silniku rozłożyłabym ręce, ale wyciągnąć z ramy dałabym radę.

Ruszyłaś podbijać świat

Najpierw była Holandia. Na początku sezonu dojeżdżałam w granicach 14. miejsca. Zdarzało się, że dostawałam dubla od pierwszych zawodniczek. Po pół roku przebiłam się do pierwszej dziesiątki, zapominając o dublach. Dzięki temu w 2011 wystartowałam w Mistrzostwach Świata. Zakładaliśmy pierwszą piętnastkę. Sezon zakończyłam na ósmym miejscu.

Światowa trójka jest w zasięgu?

Ciężko powiedzieć. W ubiegłym sezonie byłam dziewiąta. Dobry wynik, chociaż wiedziałam, że stać mnie na więcej. Później wykluczyła mnie kontuzja. Pauzowałam przez pięć miesięcy, po operacji zerwanych wiązadeł w kolanie. Zbliżające się zawody pokażą, na jakim etapie jestem. Poziom, na jakim jeżdżą dziewczyny, jest wysoki. Trudno jednoznacznie wskazać na różnice. W moim przypadku zawodom zawsze towarzyszy stres, mimo doświadczenia. Nawet w Mistrzostwach Polski, w których jestem faworytką.

Ile wystartowało uczestniczek?

Nie więcej niż 15. Na liście Mistrzostw Świata jest około 40, przy tej ilości nie klasyfikują się do maszyny startowej.

Co podporządkowałaś pod motocross?

Całe życie. Wszystko kręci się wokół treningów i startów. Uczelnia, dom i praca. Aktualnie z uwagi na brak warunków pogodowych w Polsce, motocykl wraz z camperem zostawiłam w Holandii i tam dojeżdżam na weekendy. W domu siłownia, rower i wychodzi 9 treningów tygodniowo. Zajmuje mi to około dwóch godzin. Wykonuję ćwiczenia na stabilizację, szybkość i zwinność. Pracuję nad mięśniami wykorzystywanymi w trakcie jazdy, starając się nie za mocno je rozbudować, a utrzymać w dobrej kondycji. Gdy w Polsce poprawi się pogoda, treningi na motocyklu będą częściej. Planuję jeździć trzy razy w tygodniu, zmniejszając liczbę innych treningów.

Mówią „wizytówka i królowa Polskiego motocrossu”, jest presja?

Staram się nie czytać, co o mnie piszą. Nie lubię tego. Takie komplementy są szalenie miłe, ale nie zapominam, że dużo mi brakuje do światowej czołówki, więc spokojnie. Korona poczeka (śmiech), ja biorę się w garść i mocno trenuję.

Sponsorzy pukają?

Ja pukam. Na moim poziomie nie ma szaleństwa. Wbrew pozorom z motocrossu trudno jest żyć. Stanowi studnię bez dna. Jedynie może pierwsza trójka świata może nie martwić się o pieniądze. Zawody to koszty podróży i wpisowe 300 euro. Jeśli jadę do Niemiec, jest do przeżycia. Zbliżająca się Portugalia, czy ubiegłoroczna Indonezja stanowiły kwoty, na które nawet przy ogromnej pomocy rodziny trudno sobie pozwolić. Na szczęście mam duże wsparcie ze strony Związku Motorowego.

Boisz się na linii startu?

Na zawodach miewam sytuacje, kiedy serce mi staje podczas wyścigu. Zdarza się skok, który boję się zrobić, ale wiem, że jeśli chcę dobrze wystartować, to muszę się przełamać. Strach towarzyszy nam cały czas, to najnormalniejsze ludzkie odczucie. Najważniejsze, aby się nie poddać i robić, co mamy w planach, pamiętając jednocześnie, że jesteśmy na do tego przygotowani.

Ile trwa wyścig?

Około 20 minut plus dwa okrążenia. W sumie prawie 27 minut. Podstawą jest kondycja. Całość jadę na 90-procentowym poziomie tętna.

Poddałaś się kiedyś?

Odpuszczam, jeśli doszło do złamania i naprawdę nie da się dalej jechać. Miałam kilka trudnych momentów. Pecha, jaki powoduje, że co roku coś mi się przytrafia. Po jednym z wypadków usunięto mi śledzionę. Została w Słowacji na Mistrzostwach Świata w 2012 roku.

Jak funkcjonujesz?

Nie czuję różnicy. Nie stosuję specjalnej diety, a jedynym wspomnieniem jest słabsza odporność. Rodzice słusznie wpadli w przerażenie i tata uznał, że koniec z dokładaniem się do mojego kalectwa. Znalazłam sponsorów, jeżdżę dalej.

Co studiujesz?

Jestem na ostatnim roku logistyki, równolegle pracuję. Zaplanowałam mocny sezon, startując we wszystkich rundach Mistrzostw Europy i Świata. Jeśli terminy pozwolą, wezmę udział w Mistrzostwach Polski w klasie kobiet oraz w rywalizacji z chłopakami. 16 startów oznacza, że weekendów wolnych nie będzie. Ukoronowaniem, o ile się uda, będzie puchar, ponieważ w motocrossie nie ma nagród finansowych.

W konsekwencji trenerka?

Tego nie wiem. Mam na koncie jedno zgrupowanie, z którego uczestnicy byli zadowoleni. Kłopot w tym, że wolę sama jeździć, niż obserwować i analizować innych. Nie jestem autorytetem, więc dajmy czasowi czas.

Samochodem jeździsz szybko?

Staram się nie. Mam za dużo do stracenia. Prawo jazdy na motocykl, samochód i ciężarówkę. Jako zawodniczka jestem samowystarczalna. Jako pracownik również, ponieważ zawodowo jeżdżę ciężarówką. Wiesz, jaka to frajda?!

5/5 - (1 głosów)

Polecane:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *