Życie w Kolumbii nauczyło ją dbać o siebie i swoje prawa. Na emigracji wykorzystała to doświadczenie. Kilka lat temu zaangażowała się w pracę Rady Imigrantów i Imigrantek, a obecnie prowadzi klub kobiet Powerful Women, bo jak mówi, kobiety powinny stać się silniejsze. Karol Liliana Lopez opowiada o nie zawsze łatwym życiu imigrantki w Polsce.
Co Kolumbijczycy wiedzą o Polsce?
Niewiele. Znamy Jana Pawła II i Warszawę. Wiemy też co nieco o Holokauście, dzięki takim filmom jak “Pianista”. Nic poza tym.
Skąd zatem pomysł na przyjazd do Polski?
Po studiach w Kolumbii postanowiłam, że będę studiować za granicą. Myślałam o wyjeździe do Kanady, jednak w czasie pobytu w kolumbijskiej Kartagenie poznałam Polaka, który tam czasowo pracował. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Początkowo traktowałam spotkania z nim jako przygodę, ale szybko przekonałam się, że jest zupełnie inny niż mężczyźni w Kolumbii.
To znaczy?
Odpowiedzialny, romantyczny, czuły, troskliwy. Polacy, gdy wchodzą z kobietą w relację, myślą o tym poważnie. Planują ślub i założenie rodziny. Natomiast dla wielu Kolumbijczyków życie jest wieczną zabawą. Zwykle nie traktują związków na serio i nie mają szacunku dla kobiet. Wiąże się to z panującą w Kolumbii kulturą macho. Mężczyzna czuje się jak dominujący samiec, uważa siebie za głowę rodziny, a żonę za swoją własność. Stąd tak częste przypadki przemocy wobec kobiet, gwałty, porwania, zabójstwa.
Wyjazd do Polski był zatem ucieczką?
Oficjalnie nie mam statusu uchodźcy, sytuacja w Kolumbii nie pozwalała mi jednak na spokojne życie w tym kraju. Nie czułam się tam bezpiecznie. Nieraz musiałam wykłócać się z mężczyznami na ulicach, gdy rzucali w moją stronę obraźliwe komentarze, zaczepiali, dotykali. Zdarzyło się nawet, że napadnięto mnie i przystawiono mi pistolet do czoła.
A w Polsce czuła się Pani kiedykolwiek zagrożona?
Nie, mam tutaj poczucie bezpieczeństwa. Na początku mojego pobytu spotykałam się jednak z dyskryminacją. Raz w autobusie ktoś nazwał mnie “ciapatą”, ktoś inny rzucał rasistowskie komentarze, innym razem ktoś powiedział, że jeśli nie podoba mi się w Polsce, to mogę wracać do siebie, bo tutaj imigranci nie są mile widziani. Teraz już się tym nie przejmuję. Znam swoje prawa i wiem, jak reagować w przypadku dyskryminacji. Nie każdy obcokrajowiec w Polsce ma jednak takie możliwości. Czasem ich obserwuję i widzę na ich twarzach obawę, niepewność, zagrożenie.
Myśli Pani, że gdyby była Pani mężczyzną z Kolumbii, traktowano by Panią w Polsce inaczej?
Myślę, że mogłyby mnie spotkać bardziej niebezpieczne sytuacje. Wnioskuję to z opowieści mieszkających w Polsce Kolumbijczyków, którzy zostali pobici, bo wzięto ich za nielubianych tutaj muzułmanów. Co ciekawe, gdy okazuje się, że jesteśmy katolikami, wielu Polaków uważa nas za swoich, mimo że różnią nas obyczaje, tradycje. W Polsce bardzo często człowieka definiuje się przez jego religię. W Kolumbii to sprawa prywatna. Tam nikt nikogo nie pyta o wyznanie, co tutaj zdarzyło mi się wielokrotnie.
Jak wspomina Pani początek swojego życia w Polsce?
Było bardzo trudno, zmagałam się z depresją. Zwłaszcza wtedy, gdy mój mąż, który jest marynarzem, wypływał w rejs, a ja zostawałam sama. Zamykałam się w sobie, czułam się zupełnie bezradna. Nie wiedziałam, gdzie szukać pracy, nie miałam znajomych. Nie mówiłam wtedy jeszcze po polsku, a 10 lat temu znacznie mniej Polaków posługiwało się angielskim niż teraz. Gdy wychodziłam z moim dzieckiem na plac zabaw, nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Teraz jest mi łatwiej, bo nauczyłam się języka polskiego.
Z jakimi jeszcze problemami muszą się zmagać imigranci w Polsce?
Gdy angażowałam się w działalność Rady Imigrantów, wielokrotnie rozmawiałam z prezydentem Adamowiczem o tym, że nie mamy w Polsce prawa głosu, możliwości wpływania na to, co się dzieje wokół nas. Od innych często słyszałam, że co ja mogę wiedzieć, skoro nie jestem stąd.
Kolejnym problemem są częste zmiany polityki imigracyjnej. Kiedy przyjechałam do Polski 10 lat temu, łatwiej było mi uzyskać kartę pobytu niż obecnym imigrantom. Ustawowo proces jej przyznawania powinien trwać 45 dni, a bardzo często ciągnie się przez rok, półtora. Znam przypadek kobiety, która mieszka w Polsce od 12 lat i jest ofiarą przemocy domowej. Mąż utrudnia jej uzyskanie zgody na pobyt stały, grozi, że zabierze jej dzieci, a ona sama zostanie deportowana. W tak skrajnych przypadkach znikąd nie można uzyskać pomocy. Ten brak wsparcia i stabilizacji sprawia, że imigranci często nie mają przekonania, że mogą w Polsce spokojnie żyć. Towarzyszy im świadomość, że w każdej chwili mogą zostać odesłani do swojego kraju. A wielu z nich ma tutaj przecież rodzinę, pracę.
Polska to kraj dla imigrantów?
Ogólnie rzecz biorąc tak. Co do samego Gdańska, wydaje mi się, że dużo jest jeszcze do zrobienia. Mimo, że został opracowany Model Integracji Imigrantów i powstała Rada Imigrantów i Imigrantek, obcokrajowcom nadal brakuje bezpieczeństwa i stabilizacji. Myślę, że trzeba więcej mówić o tym, że są oni równoprawnymi obywatelami tego kraju. W Gdańsku często organizuje się wydarzenia, w których imigranci prezentują wyłącznie siebie i swoją kulturę. Nie do końca się z tym zgadzam. To sprawia, że sami podkreślamy naszą odrębność, utrzymujemy relację Wy-My, a co za tym idzie, wciąż jesteśmy traktowani jak element marginalny, obcy w społeczeństwie. Potrzebna jest raczej integracja kulturowa. Jej najlepszym przykładem jest moje dziecko, które obserwuje połączenie kultur polskich i kolumbijskich.
Co najchętniej przekazuje Pani w Polsce z kultury kolumbijskiej?
Sposób patrzenia na świat. W Kolumbii jesteśmy bardziej optymistycznie nastawieni do życia, staramy się doceniać to, co mamy, chociaż często mamy niewiele. W moim kraju panuje bieda, brakuje miejsc pracy. Tymczasem w Polsce obserwuję pewien poziom konsumpcjonizmu, dlatego staram się przypominać, przynajmniej w mojej rodzinie,że są na świecie ludzie żyjący w nędzy, że świat tonie wśród tak wielu śmieci, więc nie powinniśmy kupować tego, czego nie potrzebujemy.
Czuje się Pani w Polsce jak w domu?
Nie jest tak jak w Kolumbii, mimo to czuję, że Polska to mój dom. Dobrze mi się tu mieszka. Lubię też podróżować po kraju i poznawać polską kulturę, historię, przyrodę. Dużą wartością jest dla mnie to, że nie czuję się zagrożona. Nie chciałabym wracać do Kolumbii, podobnie jak wiele moich rodaków. Tam jest bardzo niebezpiecznie i nie zanosi się na poprawę sytuacji. Wręcz przeciwnie, nielegalne grupy zbrojne walczą ze sobą, wciąż działają mafie i kartele narkotykowe, a przemoc wobec kobiet nie znika.
W Kolumbii istnieje ruch feministyczny?
Tak, chociaż walczy się o inne prawa niż w Polsce. Mam wrażenie, że tutaj feministki koncentrują się na sprzeciwie wobec polityków. Z kolei w Kolumbii, jak w całej Ameryce Łacińskiej, manifestacje feministyczne dotyczą głównie obalenia systemu patriarchalnego. Staramy się z nim walczyć w rodzinach, miejscach pracy i ogólnie wśród społeczeństwa. To on jest bowiem przyczyną brutalnych gwałtów i coraz liczniejszych przypadków kobietobójstwa, czyli zabójstw kobiet dokonywanych wyłącznie z powodu ich płci.
W Polsce również stara się Pani działać na rzecz kobiet?
Zawsze popieram kobiety, które ubiegają się o wysokie stanowiska w firmach, w polityce. Sama kandydowałam ostatnio do Sejmiku Wojewódzkiego. Poza tym od pewnego czasu prowadzę klub kobiet Powerful Women, w którym nawzajem się wspieramy, uczymy się od siebie, dyskutujemy o sprawach związanych z kobiecością, feminizmem. W spotkaniach biorą udział zarówno Polki, jak i imigrantki. Niektóre z nich zostały dotknięte przemocą lub musiało uciekać z dziećmi ze swojego kraju. Ich historie są dla nas inspiracją i dają nam siłę, której tak bardzo potrzebujemy.