Fotografia towarzyszy Ci od zawsze?
Nie od zawsze, ale już od kilku dobrych lat. Dawno temu pożyczyłam od mojego obecnego partnera Pentaxa. Po miesiącu czy dwóch kupiłam sobie już własny aparat – bardzo szybko stwierdziłam, że muszę mieć swój sprzęt. Postanowiłam zostać fotografem ślubnym. Kupiłam wszystko, co było mi potrzebne i chyba jeszcze szybciej to sprzedałam. Zrozumiałam, że to absolutnie nie jest kierunek fotografii, w którym chcę podążać, do końca jeszcze nie wiedząc, o co mi chodzi.
Twoja projekty nie są sztampowe. Skąd takie podejście do fotografii?
Jakkolwiek brutalnie to nie zabrzmi – nudzą mnie standardowe ujęcia. Mam problem z zapamiętywaniem ludzi. Jeśli ktoś ma coś specyficznego w sobie, jeśli dostrzegam w kimś odmienność, od razu dostrzegam również tę osobę, po prostu ją zapamiętuję. Uwielbiam inność, natomiast jeszcze bardziej lubię normalność, lekkość, butę i charyzmę. Normalność dla każdego znaczy co innego i to różne podejście do niej nas wyróżnia.
Co Cię fascynuje w fotografii?
Gdybyś co roku zadawała mi to pytanie, co roku słyszałabyś zupełnie inną odpowiedź. Na chwilę obecną fascynuje mnie to, że mogę przedstawiać kobiece sylwetki w tak porąbanej perspektywie. Gdybym chciała opisać, jakie chcę ci zrobić zdjęcie, nigdy byś nie uwierzyła, że tak będziesz pozować. Moje zdjęcia są dziwne, rozciągnięte, często przekontrastowane, ale właśnie to uwielbiam w fotografii. Mogę tak kreować rzeczywistość, że staje się ona dziwna, ale dalej akceptowalna. Doszłam do etapu, w którym mogę stwierdzić, że zapracowałam już na zaufanie moich klientów. Mogę pozwolić sobie na to, by robiąc zdjęcia pięknych rzeczy na pięknej modelce, jednocześnie robić coś porąbanego. Coś, co sprawia, że patrząc na kadr, odczuwasz pożądanie, doceniasz jego inność i piękno, a jednocześnie jesteś zdziwiona, może nawet zniesmaczona. Podobnie działam w procesie samej obróbki zdjęcia. Koryguję, psuję, dopieszczam, bawię się. Przypomina to sposób, w jaki kobiety obchodzą się same ze sobą.
Fotografia to trudna branża?
Powiedziałabym, że bardzo wredna. Gdybym chciała utrzymać się tylko z tych zdjęć, które chcę robić i które sprawiają mi przyjemność, na tym etapie nie byłoby to możliwe. Postanowiłam sobie jednak, że w fotografii nie będę szła na żadne kompromisy typu: „Dobra, wezmę to zlecenie, bo przecież ładnymi oczami nie zapłacę rachunków”. W relacjach z bliskimi element wzajemności sprawia mi satysfakcję i przyjemność, jednak jeśli chodzi o fotografię, to nie do końca. Dlatego też bardzo szanuję moich stałych klientów, którzy mi ufają i wracają np. co kolekcję po kolejne, jeszcze bardziej wykręcone kadry. Tu świetnie widać progres obu stron: wspólny projekt z danym klientem dwa lata temu, a wspólny teraz: obie strony nieustannie się rozwijają, więc sesje nie będą takie same. Kiedy zaczynałam, wszystko robiłam sama. Sama szukałam modelki, sama ją malowałam, stylizowałam i fotografowałam. To nie było to. Musiałam przejść swoje, żeby zrozumieć, że jeśli ktoś jest od wszystkiego, to jest do niczego. Teraz współpracuję ze świetnymi wizażystkami, którym ufam i z którymi się rozumiem. Robienie sesji to nie jest spuszczanie się nad retuszem: wyprasowanie buzi, zrobienie porządku z sylwetką. To jest obowiązkowe przy komercjach, ale we mnie szczegółowy retusz zabija kreatywność i twórczość. Dlatego uznaję go jedynie jako ingerencję w skórę modelki. Zero dotykania kolorystyki, czyszczenia kadru, nie, nie, nie! Nie wyobrażam sobie oddać surowych plików na pełen retusz, czyli dostajesz w pełni obrobione fotografie. Nie ma takiej opcji, to moje dziecko. Dlatego cały proces projektowania i realizacji sesji to bardzo konkretna robota. Większość fotografów nie akceptuje takiej pracy, traktuje ją na pół gwizdka. Ja jednak mam od tego świetną dziewczynę, która robi to w sposób idealny, bardzo szanuję jej pracę, jest bardzo trudna – zwłaszcza, gdy brief do zlecenia dostaje od upartej laski, czyli ode mnie.
Są zdjęcia, których nigdy nie zrobisz?
Na pewno nie zrobiłabym nigdy fotografii plenerowej ślubnej, ale nie dlatego, że uważam, że jest z nią coś nie tak. Mam znajomych fotografów, którzy takie sesje robią i naprawdę ich podziwiam – szczególnie za to, że potrafią wczuć się w czyjąś historię. Ja tego nie umiem, bo nigdy nie byłam zwolenniczką obrączkowania się. Jestem przekonana, że podejmując się takiej sesji, zrobiłabym bardzo złe zdjęcia.
Małżeństwo nie jest Ci pisane?
Z Konradem jesteśmy parą od dziewięciu lat. Powiedzmy, że nie znajdujemy jakichkolwiek obywatelsko-społecznych argumentów, które przekonywałyby nas do instytucji małżeństwa. Jesteśmy ze sobą i nie potrzebujemy dodatkowych zobowiązań, by dbać o naszą relację. Na chwilę obecną nie mamy ochoty zmieniać statusu społecznego. Nie sądzę, by cokolwiek to między nami zmieniało. Konrad daje mi przestrzeń, a właściwie mi ją stwarza. Uwalnia mnie, wyjmuje wielokrotnie z mojego ciasnego myślenia. Staramy się działać zespołowo, ale dbamy o swój indywidualizm – jeśli jedna osoba czegoś chce, to musi na to zapracować i samemu zdobyć. Działamy, uzupełniając się, ale każdy z nas ma swoje źródło energii, swoje baterie, jesteśmy samodzielni, będąc razem.
Co z potomstwem?
Jakoś nigdy nie poczułam instynktu macierzyńskiego. Nie przepadam za dziećmi i one za mną też nie bardzo. Kiedy jakiś bobas mnie widzi, jego uwagę przykuwają tatuaże i zaczyna dotykać moich rąk. To jest jeszcze w miarę OK. Gorzej, kiedy dzieci płaczą na mój widok, a to zdarza się częściej (śmiech).
Tatuaże, kolczyki, czerń – czy jako społeczeństwo jesteśmy przygotowani na kobiety o tak odważnym wizerunku?
Niestety nie. Osoby takie jak ja są bardzo szybko szufladkowane. Wiele razy spotkałam się z brzydkimi docinkami. To zaszufladkowanie bywa różne. Zarzucono mi już, że skoro tak wyglądam, to na pewno jestem mało ambitna, bo właściwe co ja, cała wytatuowana, mogę robić w życiu. I tu niespodzianka, bo pracuję w finansach jako manager i jestem panią fotograf – i co teraz? Inna szufladka — jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o pieniądze. Skoro mogę pozwolić sobie na taki wygląd, to muszę mieć dużo kasy. Pytanie: skąd? Zdarza się, że starsi ludzie podchodzą do mnie na ulicy i zaczynają mnie dotykać. Nie przeszkadza mi, gdy inni mi się przyglądają, ale dotykanie to już przesada (śmiech). Pierwszy tatuaż zrobiłam, gdy miałam szesnaście lat. Był to – uwaga – triabal zrobiony na nadgarstku. Mama myślała, że będzie to mała gwiazdka albo księżyc, a ja przyszłam do domu z wytatuowaną bransoletą. Tata nie odzywał się do mnie przez dwa tygodnie. Szybko się zrehabilitowałam, bo poszłam do dorywczej pracy, więc był zachowany odpowiedni balans odpowiedzialności (śmiech). Dziś mam wydziarane obie ręce, klatkę piersiową, szyję i fragment łydki. A idąc z Tatą na spacer, słyszę od niego: „Zdejmij ten szalik, niech mi zazdroszczą, że mam taką córkę!”.
Mówi się, że tatuaże robią sobie osoby, które chcą coś przykryć – zgadzasz się z tym?
Od dziecka miałam ciągoty do dziwnych fryzur, kolczyków i tatuaży. Gdybyś zobaczyła mnie 10 lat temu, byłabyś przerażona. Miałam mnóstwo metalu w pysku, dredy za tyłek. Trochę zbuntowana, trochę chciałam się zakryć, a z drugiej strony było widać mnie z Marsa. Kilka razy w życiu byłam potężnym grubasem. Teraz ważę 55 kg przy wzroście 159 cm, ale swego czasu waga wskazywała nawet 86 kg. Jeśli więc cokolwiek chciałam w swoim życiu przykryć, to pryszcze i grubą dupę (śmiech). Tatuaże? Jeśli leżysz przez pięć godzin na leżance i zwijasz się z bólu, to logiczne, że później nie będziesz ich chować. Tatuaże noszę z dumą. Miewam różne fazy. Któregoś dnia obudziłam się i wyjęłam praktycznie wszystkie kolczyki. U mnie nic nie dzieje się stopniowo (śmiech). Dojrzewam do czegoś w środku i podchodzę do zmian dość radykalnie – życiowych także. Lubię, gdy widać różnicę przed i po w każdej podejmowanej czynności czy wyzwaniu.
Jak reagują na Ciebie mężczyźni?
Taki look powoduje swego rodzaju naturalną selekcję. Mężczyźni, których przerażają moje tatuaże, są dla mnie niezauważalni, bo sami mnie unikają. Niestety ci, którym się podobają, należą do – nazwijmy to delikatnie – grupy gorzej wychowanych mężczyzn (śmiech). Absolutnie nie szukam u nich kontaktu ani zainteresowania, więc wszelkie próby nieco brutalnego nawiązania kontaktu zostają dość szybko przeze mnie zbanowane.
Brutalnego?
Podam przykład. Mam bardzo dużo zapytań o męskie akty. Często do tych zapytań dołączone są zdjęcia… Od razu wyjaśnię – to nie są zdjęcia z „Kalendarza strażaka 2018”. Te zdjęcia nie poprawiają nastroju, a wręcz sprawiają, że przez tydzień z przerażenia zaciskam uda nieco mocniej. Na początku to mnie wystraszyło. Pytałam koleżanek z branży, czy też dostają takie oferty. Okazało się, że nie. Poukładałam to sobie w głowie i stwierdziłam, że rachunek jest dość prosty. Robię dość odważne zdjęcia, dodając do tego mój wizerunek… Jeśli ktoś szuka osoby, która zrobiłaby mu takie zdjęcia, z takich czy innych pobudek, prędzej wybierze mnie niż innego fotografa. Oczywiście jest też grono mężczyzn, przez których jestem postrzegana jako laska, która słucha ostrej muzyki, a więc jest prosta, łatwa, mało ambitna i lubiąca hard core, a do tego jest zaangażowaną w styl eco weganką. Otóż nie, jem zdecydowanie za dużo mięsa! Ostatnio dostałam także maila z propozycją seksualną. Rozumiem wszelkie zajawki życia łóżkowego – ludzie lubią różne rzeczy, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, by wyszukać kogoś online i napisać do tej osoby elaborat o moich upodobaniach seksualnych na mejla, na fejsa i na insta jednocześnie. Całe szczęście tym razem nie dostałam selfie z „dolnej perspektywy”.
Jaką czujesz się kobietą?
Na pewno silną i ogarnięta. Nie lubię hipokryzji i życiowych cip, więc robię wszystko, by taką osobą nie być. Wypracowałam w sobie cechę, która wydaje mi się szczególnie ważna w dzisiejszych czasach, a którą jest asertywność. Bardzo ciężko jest mi wejść na głowę. Szybko wyczuwam, kiedy ktoś jest energetycznym czy finansowym wampirem. Jeśli chodzi o relacje, to tu jestem minimalistką. Mam niewielkie grono znajomych, ale za to takich, którym naprawdę ufam. Mam wspaniałe przyjaciółki, które nie znają się wzajemnie, bo nie praktykuję kółek wzajemnej adoracji w żadnej dziedzinie życia. Już dawno wyrosłam z grupowego naradzania się w kwestii ważnych decyzji życiowych. Mam intuicję popartą doświadczeniem, muszę sama dojść do tego czy tamtego. Czuję się atrakcyjną babką, lubię swoją twarz, szczególnie za tego klasycznego „suczfejsa”. Kiedy się zamyślam, mam minę, jakbym nienawidziła całego świata, chciała wszystkich zabić i przy okazji miała zatwardzenie (śmiech). Lubię to w sobie, dzięki temu nikt nie zawraca mi tyłka i mogę się skupić na określonym zadaniu. Mam problem z percepcją klasycznych piękności. Podziwiam kobiety, które są gazelami, ale wolę oryginalną urodę. Wiem, że moja twarz nie mieści się w kanonie klasycznego piękna i właśnie za to ją lubię. Ogólnie lubię siebie – to przyszło mi z czasem.
Padło pytanie o stosunek mężczyzn do Ciebie, a jak jest z kobietami?
Zdarza się, że czują zazdrość i w tej zazdrości są naprawdę brutalne. Facet, nawet jeśli jest obleśny, to przynajmniej daje jasny przekaz i wiadomo, o co chodzi. Babki potrafią mocno ranić od środka. Podam Ci przykład. Na swój Instagram wrzucam wiele rzeczy. Czasami są to głupoty, że na przykład kupiłam nowe rajstopy czy zrobiłam paznokcie. I tu się zaczyna… Potrafię zostać zbluzgana, usłyszeć, że nie mam co robić z hajsem, to robię paznokcie. Mija tydzień i widzę, że autorka bluzga zrobiła sobie dokładnie taki sam manicure. Głupie, bezsensowne, ale przez to też bolesne. Wielokrotnie dostaję też „lewackimi” epitetami. Nie dzielę się wprost swoimi poglądami, ale przez moje fotoreportaże da się je zauważyć. I w tym kontekście padają bardzo brzydkie słowa, dotyczące zarówno mojego wyglądu, jak i braku dzieci. A kto pisze? W 9 na 10 przypadków to właśnie kobiety!
Z kobietami trudniej się żyje?
Zdecydowanie. Kiedy zaczynałam przygodę z fotografią, miałam bardzo dużo prywatnych klientek, które przychodziły na sesje. Zależało im na tym, by na zdjęciach wyglądać pięknie – praktycznie zawsze chciały być szczuplejsze niż były w rzeczywistości. W pewnym momencie poczułam, że robię coś w stylu fikcyjnej sesji terapeutycznej. Musiałam trochę ewoluować i zrozumieć, że nie mam na to w sobie przestrzeni. Jestem fotografem i żebym mogła działać oraz w pełni wypluwać swoje artystyczne wizje, muszę mieć na to przestrzeń. Kiedy ktoś do mnie przychodzi, po kilku minutach rozmowy wiem, gdzie są te kompleksy fizyczne, wiem, jak je przesłonić, jak zagrać światłem, jak zrobić, żeby było lepiej. Moja praca polega m.in. na tym, a nie na odpaleniu Photoshopa i zmniejszeniu komuś tyłka o 10 kg. Przestałam robić takie zdjęcia, wycofałam się z tak próżnej formy fotografii.
Czujesz się lubiana?
Jeśli mam być szczera, to nie. Wiem, że jest część ludzi ciekawych mnie, przybijających mi piątkę, ale nie ma ich wielu – szczególnie w branży fotograficznej. Kiedyś wydawało mi się, że bycie lubianą jest sensem życia, teraz mam to gdzieś. Wiem, że moje prace albo się bardzo podobają, albo bardzo się nie podobają, i jedna i druga wersja jest dla mnie OK, bo wzbudza odczucia. Istotne jest także, że po kilku latach wypracowałam styl kadru, na którym widać, kto go robił. Jest to dla mnie bezcenne.
Co Cię drażni?
Ostatnio mam spory problem z Body Positive i innymi nowymi, obecnie dość modnymi filozofiami życiowymi. Dochodzi do tego, że człowiek zaczyna się bać publicznie przyznać do jedzenia mięsa. Ja nie jem mięsa, ja je pochłaniam w każdej możliwej ilości, a wołowiną mogłabym się okładać, robić z niej maseczki, a na końcu ją zjadać… Brakuje mi samoświadomości w nas, w kobietach. Same nakładamy na siebie reżim różnych teorii, nawzajem się z tego rozliczając. Jeśli ktoś nie nakłada makijażu, to znaczy, że nie dba o siebie, jak ktoś ma makijaż, to zadziera nosa. A jak ktoś ma wielką dupę, to znaczy, że się obżera i nie uprawia żadnego sportu. Mamy się akceptować, ale zbytnia akceptacja jest postrzegana jako lenistwo. Trudno znaleźć złoty środek, zaczynamy popadać w przesadę. Przesadą dla mnie jest udawanie, że nie zauważamy czyjejś inności. Patrzymy na tę drugą osobę przez pryzmat własnych opinii, nie ma sensu się tego wypierać. Jeśli widzę w kimś coś egzotycznego i jest to dla mnie atrakcyjne, to pewnie, że chcę o tym pogadać, czyli na głos powiedzieć o różnicach. A ludzie boją się o nich mówić.
Poza fotografią na co dzień pracujesz w finansach. Praca w korporacji Cię nie odstrasza?
Lubię korpo (śmiech). Lubię pracować z ludźmi, lubię Excela, tabele i lubię być „korpo-ludkiem”. Od zawsze pracuję w sprzedaży i jestem w stanie sprzedać wszystko, nawet kaszankę w złotym papierku, bo ja to po prostu lubię. Gdybym miała robić zdjęcia na pełen etat, zanudziłabym się na śmierć (śmiech). Od kilku lat jestem managerem, zarządzam danym obszarem, dbam o niego, co wymaga ode mnie myślenia perspektywicznego. Bardzo pilnuję tego, by się rozwijać i iść dalej w każdej dziedzinie mojego życia. Tak, mam parcie. Mam 32 lata, czuję się wspaniale w miejscu, w którym jestem i nie mam zamiaru się zatrzymać!
Wywiad: Kasia Paluch