Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach

Joanna Tyszer w swojej pustej pracowni Fryzjerskiej . W związku z epidemią koronowirusa nakazano zamknięcie m.in. zakladow fryzjerskich. Od polowy marca Joanna nie pracuje i nie zarabia. Niebawem rząd ma ogłosić termin otwarcia zakladów fryzjerskich i kosmetycznych. 20.04.2020 / fot. Anna Rezulak / KFP

Koronni w ramach projektu Empatyczne Innowacje

Zdjęcie: Anna Rezulak z Kosycarz Photo Press

Nagle, 12 marca świat po prostu się zatrzymał. W czasie 46 dni kwarantanny wstałam rano i pomyślałam, że trzeba zacząć działać – nie potrafię nie zarabiać i siedzieć bezczynnie, czekając, co przyniesie los. W chwili, gdy klientki zaczęły korzystać z Vouchera Przyszłości, mogłam zrobić wypłatę mojej pracownicy i uregulować podstawowe media. Bardzo mi to pomogło – opowiada Joanna Tyszer, właścicielka Autorskiej Pracowni Fryzjerskiej, której determinacja stała się inspiracją do powstania w Trójmieście społecznego ruchu pod nazwą Empatyczne Innowacje.

Pamięta pani zawodowe początki?

Zawsze chciałam być fryzjerką, jednak rodzice mieli wobec mnie zupełnie inne plany. Skończyłam liceum, zaczęłam studia, mając przez cały czas w tyle głowy zamiłowanie do nożyczek. W pewnej chwili ta miłość przeważyła, rzuciłam Uniwersytet i rozpoczęłam kurs w Cechu Rzemiosła.

Jaki kierunek przegrał?

Psychologia.

Pewnie natychmiast wyczuwa pani nastroje klientek?

Myślę, że dzieje się to intuicyjnie. W zawodzie jestem od 12 lat, świadomym fryzjerem – od 7. Czułam, że potrzebuję takiego czasu na naukę, by być w miejscu, które planowałam.

We własnym salonie?

Jestem niespokojnym duchem, więc od 2015 roku miałam trzy salony. Pierwszy był we Wrzeszczu przy ulicy Uphagena – kameralne i bezpieczne miejsce, którego w tamtym czasie potrzebowałam, łącząc wychowanie trójki dzieci z klimatyczną enklawą dla klientów. Potem skoczyłam na głęboką wodę, przyjmując propozycję przejęcia dużego salonu w budynku Alchemii, zamieniając 30 metrów kw. na 230. Ciekawe doświadczenie, które trwało prawie półtora roku, powodując kolejny zwrot akcji. Z perspektywy czasu był to kamień milowy, który pozwolił mi znaleźć się tu, gdzie teraz jestem.

Gdy wszystko układało się zgodnie z planem, to świat nagle postanowił się zatrzymać…

Jestem spontaniczna, mało kiedy planuję, wychodzi ze mnie artystyczna dusza i gdy po raz pierwszy założyłam wiele rzeczy, los postanowił zrobić na przekór w myśl powiedzenia, że jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach.

Co takiego miała pani w planach?

Nawiązałam współpracę z Dobrawą Piękmarcaos-Szymańską, która w zawodzie wytrenowała prawie całą Polskę. Właśnie otworzyła Akademię Dobrawa House of Hair Education, zapraszając mnie do współpracy jako trenerkę. W maju my, trenerzy, mieliśmy rozpocząć cykl szkoleń, ja równolegle zakładałam rozwój salonu, planując tematy skrupulatnie, aby jak najlepiej dopasować je do życia prywatnego. Nagle, 12 marca świat po prostu się zatrzymał.

O czym pani wtedy pomyślała?

Podchodzę z lękiem do wydarzeń, w których coś się zatrzymuje. Jestem pracoholiczką, nie potrafię odpoczywać i ta utrata pewności, jaka czeka nas przyszłość oraz zamknięcie w domu spowodowały, że bardzo to odchorowałam. Miałam objawy detoksu – nie mogłam wstać z łóżka, czułam, że wszystko mnie boli. Po chwili otrząsnęłam się, próbując wszystko zracjonalizować i znaleźć dobre strony w tym złym i strasznym okresie.

Są dobre strony?

Tak, czas z dziećmi. Dotychczas miałam poczucie, że niezależnie od tego, ile go poświęcałam, zawsze było go za mało. Spędziłam z dzieciakami w domu 46 dni, potem trochę się poluzowało i byliśmy w stanie zapewnić więcej atrakcji. Później wstałam rano i pomyślałam, że trzeba zacząć działać – ja nie potrafię nie zarabiać i siedzieć bezczynnie, czekając, co przyniesie los. Gdyby sytuacja była przewidywalna, byłoby mi łatwiej, a tak byłam zdana na własne przeczucia.

Sprawdziły się?

Czułam, że będziemy zamknięci do końca maja i jakby wbrew temu natychmiast nastąpiło wyparcie, więc po pierwszym szoku i załamaniu nastrój zaczął się poprawiać. Kryzys wracał w chwilach oglądania wiadomości, dlatego postanowiłam całkowicie wyeliminować telewizję ze swojego życia. Po 5 tysiącach potwierdzonych zakażeń odpuściłam sobie sprawdzanie światowych statystyk.

Czego najbardziej się pani bała? Jak poradziła sobie pani z widmem dość brutalnej prozy życia?

Aktualnie samodzielnie utrzymuję dom, więc w momencie, gdy 13 marca wypisali się wszyscy klienci, straciłam pracę. Gdy pojawił się cień rządowego wsparcia, od razu złożyłam wnioski – i do tej pory nie otrzymałam pieniędzy. Nawet za opiekę, chociaż mam dwójkę dzieci do 8. roku życia. Trzeci tydzień czekam na decyzję o zwolnieniu z ZUS-u, która jest niezbędna, by móc ubiegać się o subwencję w banku. Ani postojowego, ani tych 5 tysięcy, tym bardziej zasiłku opiekuńczego, a pamiętajmy, że są to naczynia połączone.

W bezradności zaczyna się czekanie na cud?

Ja znowu racjonalizowałam pozytywnie, zakładając, że dostanę pieniądze w jednym momencie i większą gotówkę będzie mi łatwiej rozparcelować. Mam oszczędności, które pozwalają trwać w stagnacji względnie spokojnie. Gdybym ich nie miała, nie wiem, co by się wydarzyło. W takiej sytuacji są Beata Fryz i Magda Purchla, mistrzynie wizażu, z którymi współpracuję – funkcjonowały dzięki temu, że malowały ludzi, pracując przy sesjach fotograficznych.

Myśli pani, że rząd podjął słuszne decyzje?

Nie jestem w stanie ocenić. Dla mnie są nielogiczne i co gorsza – wzajemnie się wykluczają. Mimo że jestem astmatyczką, starałam się poważnie podchodzić do wymogu noszenia maseczki, która niestety po kilku dniach ewidentnie mi zaszkodziła. Zaczęłam brać większe ilości sterydów, zaczęłam mieć kłopoty z oddechem, więc noszenie stało się zagrożeniem. Dlatego praca w maseczce przez 8-10 godzin dziennie jest dla mnie niewyobrażalna i boję się powikłań zdrowotnych. Myślę, że historia oceni, czy restrykcje były potrzebne, bo na tę chwilę zupełnie nie rozumiem mojego zakazu pracy, skoro dzieci mogły wrócić do przedszkoli. Pani na kasie ma kontakt z tysiącem ludzi w ciągu dnia, a ja prowadząc salon, który z definicji ma wymogi dezynfekcji, jestem w zawieszeniu. Oczywiście, mogę je spotęgować i wtedy użycie maseczki ochroni mnie przed wdychaniem oparów spirytusu i środków, które mają negatywny wpływ na moje zdrowie.

Dostrzega pani szansę powrotu do stanu sprzed pandemii?

Wszystko będzie inne. Smuci mnie duży dystans u ludzi, brak ufności. Nawet odbierając jedzenie jestem traktowana jako potencjalnie zakażony intruz, który stwarza niebezpieczeństwo. Mnie to dotyka. Dostrzegam, że wielu z nas popadło w paranoję i przerażenie. Nie oceniam tego, tylko ta skrajność w zachowaniach jest przerażająca, dlatego uważam, że należy zachować złoty środek.

Na czym miałby polegać?

Na życzliwości i racjonalnej ocenie. Zgadzam się, że nie należy wprowadzać dużych zgromadzeń, ale codzienne funkcjonowanie, w którym będziemy przestrzegać zasad, powinno pozostać niezmienne. Martwię się o klientów, z którymi w czasie izolacji złapaliśmy bliższy kontakt. Kilkoro z nich zwolniono z pracy, pozbawiono dochodów, co dla mnie również oznacza stratę. Zaproponowałam, że przecież ich przyjmę, mogą mi płacić na raty czy w innym terminie, ponieważ trzeba sobie pomagać. Mam wrażenie, że izolacja doprowadziła do zawodowego nieszczęścia wielu ludzi. Biznesowe pomysły, które sprawdzały się przed wirusem, nagle okazały się zbędne – takie osoby tracą całkowicie grunt pod nogami.

Jak jest z panią?

Mam szczęście. Przychylność pana Andrzeja, właściciela wynajmowanego przeze mnie lokalu, i wiara, że przetrwamy, poskutkowała obniżeniem czynszu. Przez najtrudniejszy okres regulowałam jedynie świadczenia do wspólnoty. Firma Davines, na której pracuję, nie upomina się o niezapłacone faktury – zainicjowała akcję, w której klientki mogą wpłacić niewielką sumę na poczet usług.

Zainicjowane przez pomorskie ekspertki Empatyczne Innowacje wyszły pani i branży bardzo naprzeciw?

Tak. Po pierwsze nas jednoczą, po drugie dają realne wsparcie, bo w chwili, gdy klientki zaczęły korzystać z Vouchera Przyszłości, ja mogłam zrobić wypłatę mojej pracownicy i uregulować podstawowe media. Bardzo mi to pomogło. Cieszę się, że panie przyjdą, pewnie niektóre z nich będą wymagały po takim czasie znacznie więcej materiału, czasu i pracy, więc też nie mam sumienia podnosić ceny usługi. Nawet jeśli będzie odrobinę droższa, to w odczuciu pań nic się nie zmieni, ponieważ jakąś kwotę wpłaciły wcześniej. Rozłożenie tego w czasie jest dobre – ja podreperowałam budżet, a klient nie wyda więcej.

Kolejne sprzedane Vouchery Przyszłości są kołem ratunkowym dla psychiki?

Wielkim, ponieważ utrzymują świadomość, że klient wróci. Wiążemy się niepisaną umową, w której nie mogę zgarnąć zaliczek i nagle zamknąć salonu. Wiara i chęć wsparcia przez klientów pomaga chcieć walczyć dalej. Przeszłam trochę w życiu, byłam w kilku sytuacjach, w których powinnam zawiesić kłódkę na drzwiach, konsultanci biznesowi mówili: daj spokój, to się nie opłaca. Po drugiej stronie arkusza pełnego cyfr była jednak intuicja i wola walki, które stawiam na pierwszym miejscu, matematykę spychając na dalszy plan. Nie powiem pani, że jest łatwo i nie boję się powrotu. Przede wszystkim nie wiem, ilu klientów do mnie wróci, a kolejną niewiadomą jest jesień i prognozowany wraz z nią wzrost zachorowań. Co wtedy zrobi rząd? Może chcieć ponownie zamknąć salony, a my wiedząc, z czym to się je, staniemy pod ścianą. Mam nadzieję, że do tego czasu rozpędzę się i rozkręcę, jednak bez ryzyka podejmowania inwestycji, skupiając się na odkładaniu pieniędzy, by mieć z czego żyć. Takie widmo i obawa przed powtórką są koszmarem, ale skoro przeszłam długą i krętą drogę, wirus nie może mi przeszkodzić.

Więcej o projekcie Empatyczne Innowacje znajdziesz tutaj:
http://innovation-squad.eu/

Polecane:

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *