Hojnatzka – w modzie ufam intuicji

Dyplomową kolekcją „You talk too much” wkroczyła na polskie i europejskie wybiegi. Niedawno premierę miała jej nowa kolekcja „Yes Boss”. Czym tym razem zaskoczyła nas Ewa Chojnacka i jakie ma plany na najbliższą przyszłość?

Ewo, dlaczego postanowiłaś promować swoje kolekcje pod nazwą „Hojnatzka”?

To była spontaniczna decyzja. Nie spodziewałam się, że moja dyplomowa kolekcja spotka się z takim uznaniem. Postawiłam na fonetyczny zapis nazwiska, z którego wymową poradzą sobie również obcokrajowcy. Tak się przyjęło i już pewnie tak zostanie (śmiech).

Twoja dyplomowa kolekcja została zauważona i nagle posypały się propozycje. Koniec pewnego etapu stał się dla Ciebie początkiem kolejnego. Zgłosiłaś się na pokaz Mercedes-Benz Fashion w Budapeszcie i zostałaś wybrana. Jakie to uczucie?

Możliwość prezentacji kolekcji w trakcie Mercedes-Benz Fashion była dla mnie przeogromnym szczęściem. W ogóle cały ubiegły rok był jednym z lepszych w moim życiu. Mimo premiery drugiej kolekcji, ta pierwsza wciąż żyje na wybiegach. Niedawno otrzymałam zaproszenie na pokaz do Petersburga i w tym miesiącu ruszam do Rosji.

Jak myślisz, co takiego w sobie masz?

Nie mam pojęcia. Wiele osób zaczęło interesować się modą i projektowaniem w momencie, gdy w Polsce to zaczynało być popularne. W moim życiu moda była obecna, od kiedy pamiętam. Od dziecka „bawiłam się” w projektowanie, chociaż wówczas w Polsce nie było ani programów telewizyjnych na ten temat, ani nawet magazynów. Moda zawsze była moim marzeniem.

Wygląda na to, że jesteś prawdziwa, a ta prawda się obroniła. A jednak współcześnie nie trzeba nawet umieć projektować, aby nazywać się projektantem. Coraz częściej amatorzy znajdują swoich odbiorców.

Moda jest bardzo subiektywną dziedziną. Zdarzają się projektanci, którzy, moim zdaniem, projektują rzeczy kiczowate, a też znajdują swoich odbiorców. Uważam, że jeżeli robisz to, co sprawia ci radość, masz swoich fanów i jednocześnie nie krzywdzisz tym innych, to wszystko jest w porządku.

Rozumiem, że naturalne futra to nie jest kierunek, w którym podążać będzie Hojnatzka?

Absolutnie nie.

Do jakiej grupy odbiorców kierujesz swoje ubrania?

Nauczono mnie, że zanim zacznę projektować, muszę pomyśleć o osobie, dla której to robię. Nigdy tego nie przestrzegałam. Zawsze skupiam się na tym, co chcę zaprojektować, a jeżeli znajdą się odbiorcy to świetnie! Oczywiście, jeżeli chcesz żyć z projektowania, musisz myśleć biznesowo. Dlatego w najbliższym czasie uruchomię drugą markę, bardziej streetwear’ową. W tym przypadku będę musiała myśleć o grupie docelowej. Hojnatzka niech pozostanie jednak Hojnatzką.

Czy to znaczy, że nie sugerujesz się trendami?

Trendy wyczuwam intuicyjnie, nie muszę ich szukać. Gdy wybieram formę, kolor lub materiał, po kilku miesiącach okazuje się, że trafiłam w najnowsze trendy. Tak było przy pierwszej kolekcji „You talk too much”, gdy na wiodące kolory wybrałam granat i czerwień. Te kolory królowały wówczas na wybiegach. Podobnie z paskami. Wybrałam je intuicyjnie, a później z zaskoczeniem oglądałam najnowszego „Vogue’a” i widziałam wszędzie paski.

Przy pierwszej kolekcji inspirowałaś się morskimi latarniami…

Tak, ale to nie był proces zaplanowany. Gdy zrobiłam pierwsze rysunki, zauważyłam, że są spójne, że coś je łączy i zaczęłam się zastanawiać, dlaczego naszkicowałam akurat takie formy, kształty, kolory. Dość szybko zdałam sobie sprawę, że motywem przewodnim jest morze w swojej mrocznej odsłonie oraz piękna, pomnikowa forma latarni morskiej. Później dopracowywałam kolekcję już bardziej świadomie.

Twoja pierwsza kolekcja okazała się ogromnym sukcesem. Czułaś presję, że ta druga „Yes Boss” musi być równie dobra, albo nawet lepsza?

Cały czas ją czuję. „You talk too much” była kolekcją pokazową, wręcz teatralną. „Yes boss” jest skromniejsza, bardziej użytkowa. Takie było założenie. Ubrania z pierwszej kolekcji pięknie prezentowały się na zdjęciach i na wybiegu, ale nie nadawały się do noszenia na ulicy. Bałam się, że ludzie tego nie zrozumieją. Druga sprawa – przy pierwszej kolekcji miałam promotora, którym był Wojciech Bednarz, główny projektant marki Vistula. Mając jego aprobatę albo wskazówki, co powinnam poprawić, czułam się pewniej. Przy drugiej byłam zdana tylko na siebie.

Która część pracy projektanta jest dla Ciebie najprzyjemniejsza?


Pokaz, który trwa raptem parę minut. Jest zwieńczeniem ciężkiej pracy. Samo projektowanie, wybieranie materiałów, kontakty ze szwalnią, poprawki to jest naprawdę ciężka praca. Bo trzeba to jasno podkreślić, praca projektanta nie jest tak kolorowa, jak się niektórym wydaje. Pokaz jest zwykle momentem, w którym schodzi ze mnie całe napięcie.

I wówczas odpoczywasz, czy już myślisz o następnej kolekcji?

Nie zawsze. Po ostatnim pokazie w Gdyni wszyscy świętowali, a ja na backstage’u analizowałam zdjęcia z wybiegu, myśląc, co należy poprawić (śmiech). A planowanie następnej kolekcji? No cóż, ja nigdy nie przestaję o niej myśleć. Już w trakcie projektowania pierwszej myślałam o drugiej (śmiech). Teraz planuję uruchomić nowy brand, ale na razie nie chcę zdradzać szczegółów…

Polecane:

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *